I tak w sumie częściowo się zakończył. Gacek nie chciał
ze mną iść do klubu, więc musiałam sama sobie radzić.
Tak wylądowałam po biforze u niego w Glamie. Tam
zaś sporo młodzieży, ale ludzi generalnie średnio (w
sensie, że bywały dużo lepsze frekwencyjnie piątki).
Ja jednakowoż poradziłam sobie doskonale, a
nawet poznałam miłego osiemnastolatka :)
Tak więc bez rewelacji, ale jako-tako się
piątek udał. Ale nie ma co udawać –
piątki w Warszawie umierają…

Wypowiedz się! Skomentuj!