Jednodniowy wyjazd – zawsze spoko. Tym bardziej, że Filip w Łodzi
nigdy jeszcze się nie bawił, a mnie tam dawno nie było. Oczywiście
najpierw wpadłam do Gośki i Marty, coby pogadać sobie i jakąś
kawkę wypić. Potem wróciłam do Filipa, poszłyśmy coś sobie
zjeść. Okazuje się, że w GreenWayu nie jest tak źle! Jakaś
zupka i coś prawie-że-dieto-białkowego udało mi się za
niewielkie pieniądze zjeść. No a potem spotkanie już z
Kajetanem, który zaprowadził nas do lokalu pod
nazwą 6. dzielnica. Śmiesznie tam, obsługa albo
nowa, albo rady nigdy nie będzie dawać… A
na sam koniec z Filipem bawiliśmy się już w
Narraganset. Ludzi dużo nie było, muzyka
tak zła już dawno tam nie była. Ale co
nasze, to nasze. Wyskakałam się i
wybawiłam. Do Warszawy jakoś
koło 7 wróciliśmy. I spać! :)

W Łodzi nadal świątecznie na Piotrkowskiej

Filip nie chciał zdjęcia

Ale potem w 6. Dzielnicy zapozował

Narraganset

Ludzie bez koszulek

Filip w transie

Nie będę komentować

Nad ranem. Tłumów nie ma

Lekko już pijany Filip w klatce się bawi

Taki collage :)

Wypowiedz się! Skomentuj!