Dlaczego poszłam w Marszu Szmat? Z tego samego powodu, dla którego chodzę w Manifach i Paradach Równości. Bo tylko tyle mogę zrobić. Albo aż tyle.

Martyna i Monika na Marszu Szmat 2013
Martyna i Monika na Marszu Szmat 2013

Marsz Szmat się udał. Mam wrażenie, że mogło być nawet 700 osób. Ale jakby ktoś pytał, uważam, że było tysiąc. Marsz Szmat to manifestacja, która ma zwrócić uwagę na ogrom przemocy seksualnej wokół nas – co piąta kobieta jej doświadczyła w swoim życiu – oraz na to, jak często odpowiedzialność za nią przerzuca się na ofiary. Jasne, kontrowersyjna nazwa zwraca na niego uwagę i dla bardziej konserwatywnych osób jest sama w sobie nie do przyjęcia. Rozumiem to. Za to widzę beznadziejną głupotę wśród tych, którzy pytają: „to co, w marszu tym idą szmaty?”. Bo to oznacza, że nie wiedzą o manifestacji nic poza tym, że idzie i że ma nazwę. A za nazwą kryje się historia, którą warto znać. Bo jest wymowna. A poza tym, czy to oznacza, że w Marszu Rodzin mogą iść tylko rodziny? A czy w Paradzie Równości idą tylko ludzie równi? (cokolwiek miałoby to oznaczać…) To ta sama logika, która każe myśleć, że jak w filmie „L.I.E.” jest pokazana relacja pedofilska, to znaczy, że wspieramy pedofilię. No otóż nie, życie nie jest tak proste. W Marszu Szmat nie idą szmaty. W Marszu Rodzin nie idą rodziny. W Paradzie Równości nie idą ludzie równi sobie pod każdym względem. A film, gdzie pojawia się pedofil nie wspiera tego typu relacji.

Było słonecznie, pogodnie. Momentami – jak dla mnie – za gorąco. Zazdroszczę tym, które i którzy mogą się rozebrać i iść półnago ulicami bez skrępowania. Ja, niestety, nie potrafię. Więc musiałam zdzierżyć ponadczterokilometrowy marsz w swoich normalnych ubraniach. Nawet rozważałam ubranie czegoś wyzywającego, może czegoś „kobiecego”, ale potem stwierdziłam, że nie. To nie jest manifestacja, w której chcę zwracać uwagę na siebie. Nie byłam nigdy ofiarą przemocy seksualnej, nie wiem, jak to jest. Nie jestem w grupie zwiększonego ryzyka. Nie znam chyba nikogo, kto przyznałby mi się, że był ofiarą takiej przemocy. Moim zadaniem było więc iść i w pokorze słuchać głosów tych, które i którzy mają coś do powiedzenia w tej kwestii z własnego doświadczenia. W pokorze, podkreślam.

Mechanizm „sama sobie winna” jest mi doskonale znany. Po bitwie pod Melino też to słyszałam i czytałam. „No jak się robi imprezy gejowskie w domu, to trzeba się spodziewać” albo „to musiało się kiedyś stać, aż dziw, że dopiero teraz”. Tak jak wtedy, tak i teraz podkreślam: ofiara nigdy nie jest winna. Winni są sprawcy i sprawczynie. Te i ci, którzy podnoszą rękę a nie ci i te, na których ręka ta upada.
W tym sensie mogłam się odnieść bezpośrednio swoim doświadczeniem przemocy do tematyki przemarszu. I bardzo cieszę się, że udało mi się dotrzeć i iść.

Więc poszłam w Marszu Szmat dlatego, że mam też znajome i koleżanki – a to kobiety najczęściej są ofiarami przemocy na tle seksualnym. I nie wyobrażam sobie, żeby którąś z nich mogło spotkać coś takiego. Po prostu sobie nie wyobrażam. Poszłam w Marszu Szmat dlatego, że także mężczyźni padają ofiarami przemocy na tle seksualnym i wstydzą się zgłaszać to komukolwiek. Wreszcie poszłam w Marszu Szmat dlatego, że nie chcę, by mężczyzn w dyskursie przedstawiano jak zwierzęta, które nie mogą być drażnione, bo inaczej nie ręczą za siebie. No i w najmniejszym stopniu poszłam w Marszu Szmat dlatego, że nie chciałabym, żeby coś takiego stało się mnie. Oraz dlatego, że aż tyle i tylko tyle mogę w tej kwestii zrobić.

***

Mam wielu znajomych, którzy narzekają, że geje w Polsce są beznadziejni. Że, w przeciwieństwie do gejów z Zachodu, nie chcą chodzić na wielotysięczne marsze, nie walczą o swoje, nie aktywizują się, nie wspierają nawet symbolicznym 1% organizacji pozarządowych działających na ich rzecz. Krótko: że jest u nas beznadziejnie chujowo.
Bardzo uogólniając i krzywdząc wiele osób, mogłabym nawet się z taką diagnozą zgodzić. Że rzeczywiście, „świadomość klasowa” środowisk LGBT nie jest jakoś szczególnie rozwinięta. Że nie widzą, że muszą walczyć o swoje i generalnie tego nie robią. Tak, co do zasady jest to prawda. Oczywiście, łatwo nam też tego typu żądania i oczekiwania z perspektywy średnioklasowej i stołecznej narzucać. Mam świadomość tego, że poza Warszawą i poza klasą średnią jest dużo, dużo trudniej. Wiem to.
Zawsze jednak, gdy słucham takich narzekań – a zdarza się to regularnie – pytam: a co Ty robisz? Jak Ty przeciwdziałasz homofobii, wykluczeniu, dyskryminacji i nierównemu traktowaniu. Wówczas słyszę zazwyczaj ciszę albo wymówki. A jedną z najśmieszniejszych jest: „nie no, ja jestem zwykłym studentem/facetem/fryzjerem/cokolwiek nie to, co na przykład ty”. Tak jakbym ja miała jakieś specjalne moce, żyła w zupełnie innym świecie albo nie była człowiekiem. To, że jestem osobą jakoś tam bardziej widoczną to nie jakieś specjalne namaszczenie czy zawód, który mam. Ja też muszę codziennie zapierdalać i zarabiać marne grosze. Ja też muszę męczyć się z moją rodziną. Ja też muszę jeść. Ja też chodzę do Carrefoura na zakupy. Ja też miewam grypę. Nic nas nie różni. Nic, poza tym, że ja kiedyś się wkurwiłam. Pomyślałam sobie: o nie, to mi się nie podoba. Stwierdziłam, że nie chcę, żeby Parady Równości w Warszawie wyglądały tak, jak wyglądają. I wówczas postanowiłam się włączyć. Inna sprawa, że okazja była sprzyjająca, bo właśnie w tamtym roku manifestacja przestała być organizowana przez zamkniętą Fundację Równości a zaczęła być przez otwarty na wszystkich Komitet Organizacyjny. Czyli całkiem oddolnie. Nadal tak jest, więc droga wolna dla każdej i każdego. Więc pytam zawsze i znów: A co ty zrobiłeś, by zmienić sytuację?

Ja wiem, łatwo jest myśleć, że to nie ja, ja nie mogę nic zrobić. Sam(a) jestem za słaba_y. Otóż nie, nie. Właśnie z jednostek składa się siła tłumu.

„Myślę, że o Paradzie Równości mówi się za mało, geje i lesbijki nic nie wiedzą o niej”. Okej, zgadzam się. (Inna sprawa, że we wtorek będzie konferencja pierwsza, na której podamy pełne informacje ale to nie ma znaczenia.) Pytanie: co sądzisz, że należałoby zrobić? „Może wydrukować ulotki, jakieś plakaty?” Okej, zgadzam się. Pytanie: skąd wziąć na to pieniądze? „No, przecież macie jakieś…” Tak, ciekawe skąd. To nie jest tak, że fundacje i stowarzyszenia mają nie-wiadomo-skąd kasę na kontach. Ona bierze się z darowizn, wpłat itp. A kto ich dokonuje? Ano ci, na rzecz których działa dana organizacja. Idea za tym jest prosta: sam nie poradzę sobie z tym dużym problemem -> wpłacam pieniądze na organizację, która moim zdaniem sobie z tym poradzi -> oni zajmują się sprawą i naprawiają świat. Oczywiście, w uproszczeniu ;) Skoro więc nie ma pierwszego kroku, dalsze nie mogą się wydarzyć.

„Wizerunek Parady Równości w mediach jest niedobry – pokazują tylko drag queen, transwestytów i osoby wyzywająco poprzebierane i trzebaby to zmienić”. Okej, zgadzam się, że media pokazują nieprawdziwy obraz. Pytanie: co można zrobić? „Może prosić ich, żeby robili inaczej”. Rok rocznie wysyłane są pisma, skargi i zażalenia na to, jak pokazywane są przemarsze kojarzone ze społecznościami LGBT. Rok rocznie. Są raporty o tym, jak pokazuje się gejów, lesbijki, osoby bi i transpłciowe w mediach. No dobrze, a teraz poważnie: co można zrobić? „W telewizji jest dużo gejów, może oni mogą coś zrobić?” Okej, zgadzam się. Są geje, są lesbijki, są bi, są transy. I co z tego? Oni pracują i robią to, czego oczekuje od nich szefostwo. I to, czego oczekuje odbiorca. Więc pokazują dokładnie to samo. „No to trzeba zachęcać osoby bardziej standardowo wyglądające, żeby przychodziły na Paradę Równości”. Okej, zgadzam się. Też jestem za tym, żeby wszyscy, bez względu na strój mogli się bawić z nami. Pytanie: jak ich zachęcić? Jak zwykle, odpowiedzi brak.

Mogłabym przytaczać Wam dziesiątki takich rozmów. Generalnie jednak kończą się one tym, że narzekanie jest jedynym działaniem takich osób. A szkoda. Bo przecież same i sami mogą coś zrobić. Mogą przyjść na Paradę Równości i być tymi „bardziej standardowo” ubranymi. Mogą opowiedzieć innym o Paradzie Równości i w ten sposób promować jej idee i zapraszać na nią. Mogą darowiznę na rzecz Parady Równości przeznaczyć. Wreszcie: mogą pomóc przy jej organizacji. Pamiętajcie, że ja jestem takim samym wolontariuszem jak wszyscy inni. Też nie muszę tego robić, nikt mi za to nie płaci, nikt mnie nie ochrzani, nikt mnie nie zwolni. Podobnie jak ja pracują inni ludzie: mamy wolontariat przy obsłudze biurowej, mamy wolontariat przy obsłudze strony www, mamy wolontariat przy tłumaczeniu tekstów na różne języki, mamy wolontariat pracujący nad PR, mamy wreszcie wolontariat podczas samego przemarszu. To są ci i to są te, którzy wreszcie przestali narzekać i coś zrobili. Czasem to jest niewiele. Albo jest to dla nich coś superprostego. Bo czymże jest dla zawodowego tłumacza przysięgłego przełożenie na angielski strony prostego tekstu? Albo dla zawodowej księgowej zbilansowanie księgi rachunkowej? Albo dla aktywnego prawnika sprawdzenie prostej umowy o dzieło? I tak dalej, i tak dalej. To są małe rzeczy, z których rodzi się siła tłumu. I tworzą ją te osoby, które zauważyły, że z samego narzekania na to „jakie te lesby i pedały w Polsce są beznadziejne” nic nie wynika. Absolutnie nic.

Tym samym zachęcam Was do przemyślenia Waszej strategii i włączenia się w coś. Może coś małego, może coś prostego. Ale właśnie z takich rzeczy składa się Duże Dzieło.

***

Kolejny weekend za mną. Trudny, bo byłam strasznie, strasznie zmęczona po megamęczącym tygodniu. Ale imprezy były, bawiłam się nieźle, choć spokojniej niż ostatnimi czasy. Tak naprawdę czekam na 31 maja i na „Strzał w 10”! A Was zachęcam do udziału w konkursie, w którym do wygrania są zaproszenia do mnie do domu na to wydarzenie.

Wypowiedz się! Skomentuj!