Studia się zaczęły. I to tak na poważnie. Od 2 października chodzę na zajęcia codziennie, dzielnie, jak na studenta w październiku przystało. Oczywiście, do czasu. Póki co, walczę z tym, żeby chodzić na odpowiednio dużą ilość przedmiotów. Dzięki temu chcę wyrobić punkty ECTS, żeby móc zaliczyć dwa lata w rok. Uda się, uda się, uda się. Zobaczycie, że się uda!
To zresztą nie jest takie trudne, jak się ma pracę magisterską w ponad połowie napisaną, prawda? Prawda. Proszę, by wszyscy trzymali za mnie kciuki. No i udaje mi się zapisać na te dodatkowe przedmioty, zgodnie z moją wolą. Na razie odmówiły mi dwie osoby, ale cztery się zgodziły. Więc jest dobrze. Bo teraz, to nie ma tak, że się idzie i się chodzi. Jest diaboliczny USOS, który wszystkim skutecznie utrudnia życie. W sensie, że tam trzeba być zarejestrowanym na zajęciach, żeby potem je zaliczyć. A zapisać się nie tak łatwo. Nie będę wdawał się w szczegóły – dość, że jest z tym trochę roboty, ale daję radę.

Rozliczyłem też indeksy! W sensie, że zaniosłem. Na socjologii się spieszyłem i umyślnie pominąłem jeden przedmiot, na który chodziłem w ubiegłym roku. A co mi tam, pal licho te 3 punkty ECTS. Potrzebowałem szybko rozliczyć i nawet z panią z sekretariatu się coraz bliżej zaznajamiam, coby mieć wtyki na przyszłość. Niby mam co prawda w tym roku magistrem zostać i teoretycznie wtyki mi niepotrzebne będą, ale ja wiem, że będą. Bo – i podkreślam to – chcę zostać na socjologii i się doktorować, jak Bóg da. Więc zaniosłem pani indeks i nawet poprosiłem o zaświadczenie do banku – wystawiła „na słowo”, nie sprawdzając czy mam wszystko. Zaniosłem je dzisiaj do banku. Swoją drogą – pani z obsługi klienta mnie zobaczyła, że czekam w kolejce, wyszła do mnie i zapytała, czy ja tylko z zaświadczeniem… No to mówię, że tak. To wzięła bez kolejki i powiedziała, żebym szedł i nie czekał. Tak mnie skojarzyła!
Ale wracając do studiów – na dziennikarstwie też zaniosłem indeks. I chciałem złożyć podanie o urlop dziekański. I co mi pani powiedziała? Że mam warunek i nie mogę. No żesz kurwa, się zdenerwowałem. Bo mi tam wiszą te egzaminy na dziennikarstwie. Zaliczę je z palcem w nosie. Ale nie mam kiedy chodzić na zajęcia. Mam zamiar powalczyć o to, żeby seminarium magisterskie z socjologii zaliczyło mi proseminarium magisterskie z dziennikarstwa. Ale to czekam do poniedziałku, kiedy mam zajęcia z kierowniczką studiów, albo do wtorku, jak pójdę do niej na dyżur. Z podaniem oczywiście. Nie wiem już którym…

A na socjologii jak oddałem indeks, to głównie w sprawie stypendium oczywiście JP2. Bo dokumenty już dawno wysłane (termin był do tydzień-temu-w-piątek), ale nie było wśród nich zaświadczenia o studiowaniu i o średniej. Zaświadczenia zaś nie mogłam dostać, jak nie rozliczyłem indeksu. Dzisiaj byłem w sekretariacie i wykorzystując już moje znajomości – mimo, że był zamknięty i mimo, że nie miałem jednego wpisu w indeksie (naprawdę nie wiedziałem, że go nie mam!), ale miałem w USOSie, to pani mi wystawiła. I zaniosłem od razu do Centrum JP2. Tłumaczę, że wysłałem już dokumenty jakiś czas temu, ale wczoraj się zorientowałem, że brakuje tego jednego papierka… I że przepraszam, ale dzisiaj pobiegłem, żeby wystawili i czy da radę coś z tym zrobić. Pani przyjęła i powiedziała, że spoko. No, ja mam nadzieję. Ciekawe kiedy będą wyniki. Nie ukrywam, że mi zależy, bo wtedy nie będę musiał tak bardzo biegać na korki, pisać tekstów do gazet i ogólnie będę miał czas na studiowanie bardziej. Na czytanie i na pisanie pracy magisterskiej. A do niej trochę jeszcze badań muszę zrobić. Pod koniec października zaczynam kolejne polowania na drag-queen, transwestytów, transgenderowców i transseksualistki m/k. Jeśli jesteś jednym/jedną z nich, pisz do mnie! :)

Oczywiście już udało mi się kilka razy biblioteki odwiedzić. Zwłaszcza BUW, w którym – dokonałem odkrycia. Musicie kiedyś iść tam w momencie otwarcia o 9. Śmiesznie to wygląda – tłumek ludzi czeka przed drzwiami, które nagle się otwierają. Zaczyna się bieg, wszyscy skanują kod kreskowy pod czytnikami przy wejściu i biegną. A z głośniczków leci krótka melodyjka-przygrywka, po której pani mówi „Witamy w Bibliotece Uniwersyteckiej w Warszawie. Życzymy miłego dnia”. Wiedzieliście o tym?! No właśnie, nikt nie wiedział. Musicie to przeżyć :) Ja wiem, że 9:00 to chora pora, ale jak mam na 8 zajęcia, które trwają maksymalnie 45 minut poświęcone na kwestie organizacyjne, to mam czas tak rano.

Studia oznaczają też moją działalność pozastudencką. Ruszam z kołem naukowym i gazetą zarazem. Już po pierwszym spotkaniu, o którym pisałem zresztą. Udało mi się osiągnąć cel zamierzony – nie będę pisał ani jednego tekstu do gazety! Tylko skład i łamanie. No i wstępniak, ale to wiadomo. Nareszcie będę miał zorganizowaną pracę tak, jak chciałem od samego początku. Oczywiście, czasem coś napiszę. Ot, choćby dla rozrywki albo zapchania miejsca. Ale jest dobrze. Mają jeszcze czas na oddanie tekstów. Potem poprawki, dzień składania i do druku. Będzie słodko.
No i samorząd. Justyna się wycofała. Niedobrze. Ale na socjologii nie będzie tak trudno, jak na dziennikarstwie. Oficjalnie jeszcze nikt nie wie, że ruszam do walki wyborczej tutaj. Nikt poza moją drużyną. Póki co – sześcioosobową, ale będzie nas więcej. Musi być. Pokażemy im jak się robi wybory. Powiem szczerze, że obawiam się bardzo ciężkiej walki. Walki, którą nie koniecznie musimy wygrać. Gdzieś tam jednak w środku wierzę, że mamy realne szanse. Inaczej bym się za to nie brała, to jasne. Wczoraj miałem spotkanie, na którym poznałem dwu chłopców – Michała i Maćka, którzy mają mi pomóc w zwycięstwie. Będzie nas więcej. Do poniedziałku milczymy w sprawie wyborów, bo do tego dnia aktualny samorząd może zgłaszać uczelnianej komisji wyborczej proponowany termin wyborów. Jeśli dowiedzą się, że mają konkurencję – najpewniej będą chcieli zrobić je jak najszybciej.

Nie samymi studiami jednak żyje człowiek. Dostałem się na szkolenie BŻ SOS. Jutro ma być od 10 do 17 i potem w niedzielę tak samo. Denerwują mnie dwie rzeczy – że tak późno informują o tym, że jestem zakwalifikowany (zaczyna się w sobotę, a w środę dostałem maila koło 23 dopiero…) i że nadal nie dostałem od nich programu. Mimo, że pani w mailu zapowiedziała, że do jutra dostanę. A nie mam. Nie lubię takiego niezorganizowania. Ciekawe w ogóle co to będzie za szkolenie, jak wyjdzie…
Zapowiada się kolejny weekend z niewyspaniem. Dlatego postanowiłem dzisiaj w ciągu dnia się zdrzemnąć i sie udało. Ze dwie godzinki przespałem. Taki wolny-w-planie w piątek mi odpowiada. Przyda się, żeby odpocząć przed imprezami albo po prostu, żeby przygotować jakieś F-SP czy coś. Powoli bowiem zaczynam o tym też myśleć. Kiedy będzie? Na pewno nie w październiku. Zaraz na początku listopada. Zobaczymy.

No i w kinie byłem. Zabrałem Piotra Lokatora (co go zaskoczyło, ale pomyślałem, że co mi tam, należy mu się też), Marcinka Ślicznego (bo mam słabość do blondynów a poza tym go uwielbiam), Damiana Madoxa z jego Gackiem, którego i tak będę nazywał Piotrem (bo jeszcze ich razem nie zabierałem a poza tym miałem nadzieję, że będą się za ręce trzymać…) no i Robercika Ślicznego (bo młody jest i chyba jeszcze nie był na moim ciotokinowyjściu). Byliśmy na „Nieznajomej”. Musicie zobaczyć. Dobry, mocny film. W sensie, że mocny obraz. Bo jeśli chodzi o tzw. przesłanie, to nie miał chyba takowego. Ale zabawa przednia. I Damian z Piotrem nie trzymali się za ręce, niestety.
A swoją drogą – anegdotka. Ostatnio byłem w redakcji, coś tam gadałem, opowiadałem i na koniec mówię do naczelnej, że pewno ma coś dla mnie… Wiedziała, że chodzi o zaproszenia na kolejne filmy. Daje mi po 3 dwuosobowe na każdy. Sekretarz redakcji niby-oburzona pyta dlaczego ja dostaję aż tyle. I zanim udało mi się odpowiedzieć, że dlatego, że oddaję teksty 4 dni przed deadlinem, przez co jestem ulubionym dziennikarzem redaktor naczelnej – ona sama wyskoczyła, że to dlatego, że ja zawsze przyprowadzam do kina ładnych chłopców. To prawda.

Martwię się o Pawełka. Nie wiem co się dzieje.

A teraz będzie taka część… którą nie każdy musi czytać. Bo ostatnio zastanowiłem się nad tym, że mieszkam w Warszawie już trzy lata. 17 września chyba minęły te 3 lata. Więc już jakiś czas temu. Pamiętam jednak, że jak się wyprowadzałem do Warszawy to tutaj napisałem Plan Grubej Kreski. Średnio raz do roku do niego zaglądam. Żeby sprawdzić jak mi idzie jego wypełnianie. I jedno jest pewne – jak go pisałem, nie miałem zielonego pojęcia, że będę tu, gdzie jestem. W sensie życiowym, nie geograficznym.
Jeśli idzie o wypełnianie postanowień mojego PGK, to nie do końca mi się wszystko udało jeszcze.

1. Kończy się duzyformat, jakiego wszyscy znali.
Czas się zmienić. Teraz, albo nigdy. To prawie jak w grze komputerowej – dostałem nowe życie. Ale nie wiem, czy potem mam jeszcze jakieś w zanadrzu.

No właśnie. Jeszcze nie. Jeszcze nie wykorzystałem wszystkich okazji. Spokojnie, to się dzieje. Powoli.

5. Nie jestem gruby.
Przestać myśleć o sobie w tych kategoriach. Nie jestem. Nie ważne co ja widzę, ale ważne jak jest naprawdę. Nie i koniec.

Nieprawda. Jestem. Jeszcze jestem gruby. Ale z tym też walczę. Ćwiczę codziennie rano.

9. Znów uwierzyć w miłość. Pedalską miłość.
Bo ona jest możliwa. Są ludzie, którzy się kochają. Nie kochają się ze sobą, ale kochają siebie.

Gdy to pisałem, miałem na myśli „uwierzyć i przeżyć”. Dzisiaj wiem, że ona istnieje, to jasne. Ale ja jej nie przeżyję, bo nie jestem pedałem.

To tylko tak chciałam napisać, żeby nie było, że nie pamiętam o przeszłości w ogóle.

Wypowiedz się! Skomentuj!