Mam dosłownie chwilkę. Wróciłem właśnie z radia, gdzie musiałem playlistę na całą noc ustawić. Wcześniej byłem na chrzście ratowników i zaraz się biorę za robienie dyplomów na zakończenie turnusu. Bo tak się składa, że on się już kończy. W piątek.
Ale wracając do przeszłości.

Ratowników chrzest uważam za udany. Jak zwykle się nad nimi poznęcali, co będzie widać na moim fotoblogu troszkę, ale niewiele tak naprawdę, bo skupiałem się głównie na zamieszczeniu fotek Michała. Najśliczniejszego ze stażystów w tym roku. Słodziaczek straszny. Aż chciałbym być dziewczyną ratownika… Eh.

Ale ogólnie to dzień miałem ciężki z innego powodu. Ledwo poradziłem sobie z zatruciem spowodowanym zjedzeniem za dużej ilości różnych tam smakołyków i wymieniłem poduszkę na nieuczulającą mnie, żebym nie płakał przez sen, a tu się okazuje, że po pierwsze – przeziębiłem się, a po drugie – zatrułem alkoholem. I to strasznie.

Oj, bo to było tak. Nie mamy za bardzo jak pić na tym turnusie. Więc nie piłem. Ale się zdarzyła okazja, więc trzeba było skorzystać. Ja z informatykiem Piotrem. I spoko. Kupiłem 0,7 Absolut Kurant. Sporo? No, sporo. Ale to nie było złe. Złe było, że szkoda nam było czasu i piliśmy dość szybko. W nieco ponad godzinę rozpracowaliśmy temat. Niedobrze. Już jak siedział u mnie Piotr z kierowniczką Gosią, to było źle. Stałem dłuższą chwilę przy oknie i się wietrzyłem, ale myślałem, że dam radę.
Nie dałem. Położyłem się jak wyszli i się okazało, że świat za szybko wiruje. Objąłem WC i dałem upust wodzom fantazji kolorystycznej. Było ładnie, bo miałem barszcz ukraiński na obiad.

Ogólnie to nie wiem czy rzygałem raz, dwa czy trzy. Wydaje mi się, że dwa. Ale kto tam wie. Za to pomógł mi srajkac. Bardzo pomógł. Nie będę się rozwodził nad sekretami mojej fizjologii, ale było super. Niemniej, tylko pod tym względem. A najgorsze było to, że od 7:30 musiałem być na nogach. Zapierdol do 13:30. Wtedy postanowiłem godzinę się zdrzemnąć. Godzinkę małą. Ale nie. Pukanie do drzwi. Mimo, że były zamknięte na klucz, ktoś za klamkę ciągnie. Kilka razy tak pukał ktoś, ale ostatecznie przestałem reagować i mi to nie przeszkadzało. Dzwoni telefon. Marcinek Młody. No strasznie się cieszę ZAWSZE jak dzwonicie. Naprawdę, zawsze. Ale moment na rozmowę był średnio dobry. Dlatego nawet 10 minut nie rozmawialiśmy. Przepraszam, Marcinie, jeśli byłem jakiś niewyraźny. I nie musisz mi dziękować – wiesz za co. Przecież ja po to jestem, a poza tym naprawdę tak uważam. Poszedłem dalej spać.
Telefon. Gosia pyta gdzie jestem spod moich drzwi. Wpuściłem ją. Przy okazji wszedł kierownik biura podróży organizującego wszystko, żeby się pożegnać. No żesz kurwa, przespać się nie można chwilkę!
Na szczęście jeszcze kilkanaście minut wyrwałem z tego wszystkiego. I pospałem. Potrzebowałem tego bardzo. I dużo słodkiego dziś potrzebowałem. Dopiero od jakiś 45 minut czuję się ciut lepiej. W sensie, że mogę ruszać głową bez obaw.
Chociaż mięśnie mnie bolą – pewno braki magnezu i tam innych pierwiastków, które zwróciłem do sedesu.

Ciężkie mam życie. Ponieważ dzieciaki jutro jadą do Kołobrzegu na cały dzień, ja wyrywam się do domu rodzinnego na kilka godzin. O 7 mam autobus. Dam radę. Z powrotem będę o 21:35. Mama się stęskniła. Ja za nią – też. Więc trzeba.
Zastanawiam się czy odwozić ten turnus do Łodzi. Mogę i w tedy o 21:44 jestem na miejscu, śpię i o 7 coś-tam ruszam z drugą turą. Podróż jest długa, ale z Gośką, więc nie będzie nudno. Nie wiem czy mi się chce. To zależy od… Damiana Be. Jeśli uda mi się z nim skontaktować wcześniej i okaże się, że ma czas w tych dniach (piątek-sobota) na jakieś spotkanie czy coś, to spoko – nie pojadę. Zobaczymy.

Najważniejsze, że dziś się znów nie wyśpię. Bo dyplomy trzeba robić. Ciężkie, kurwa, życie.

Aha! I alkoholu przez dłuższy czas nie tknę.

Wypowiedz się! Skomentuj!