Ostatecznie piątek okazał się CONAJMNIEJ krejzi. Bardzo nawet. Taki, jakiego potrzebowałam!
Po 21 wyszliśmy z Michałem z domu w stronę Damianowego mieszkania. Po drodze myślałem, żeby Maćkowi kwiaty kupić, ale potem zdanie zmieniłem. Bo stwierdziłem, że to dość nieporęczne i będzie musiał się ich pozbyć, albo całą noc z nimi łazić, co jest jeszcze gorsze. Więc postanowiłem, że dostanie je ode mnie następnego dnia. No bo bez przesady. Za to po drodze kupiłem sobie litrowego XLa. Taki napój energetyczny. Żeby było śmieszniej, potem całą butelkę wypiłem u Damiana. I jeszcze RedBulla. Czyli wiadomo, że zawartość krwi w kofeinie niewielka już ;)
Tak, krwi w kofeinie.

Ledwo weszliśmy do Damiana, już do sklepu trzeba było iść. Społem, oczywiście. Poszliśmy się po jakieś tam duperele. Ja sobie jogurt wziąłem. Bo ja lubię kupować tak ogólnie. Powoli się duża ferajna zrobiła w domu. Napaleni, Damian, Michał, ja, Olivier, Ewa, heterobrat DAmiana Łukasz, Krzysiek, Robert, Sis z Olkiem, Mateusz, Kuba, Arek-Sebastian, jakieś kobiety… A mieszkanko malutkie, więc ciasno. No, ale człowiek nie jest taki, coby sobie rady nie dał, nie? Więc dawaliśmy radę. Trochę przez okno powyrzucałem rzeczy… Ludzie przymierzali ubrania… Śmiechowo było ogólnie. Tak, jak powinno być. Ale w pewnym momencie stwierdziłem – nie. Koniec. W sensie, że wystarczy.
I pożegnałem się z Damianem, żeby cichaczem uciec.

Poszedłem do Barbie, gdzie Damian Be miał mnie na listę wpisać. Nie wiem czy to zrobił, natomiast pani manager, jak usłyszała „Jej Perfekcyjność”, to stwierdziła, że za sam pseudonim powinienem wejść. No to se wszłem, nie?
Ludzi dość sporo, ale… co tam się działo… Muzycznie jakoś totalnie z innej planety. Nie wiem w ogóle jak określić ten gatunek. To był jakiś electrujący deep housowo brzmiący shit. Dziwnie bardzo. Za. Wiadomo, co oznacza „za”, nie? Za bardzo. Za mocno. Za dziwnie.
Wytrzymałem godzinkę, czy coś. Marcin Młody się zjawił, zgodnie z zapowiedzią, z jakąś swoją partnerką taneczką. Trochę udawał, że mnie nie zna. Tak przynajmniej myślałem, ale on po prostu był pod wpływem i na tyle dobrze się bawił, że niczego nie zauważał. Ja przyuważałam ładnych chłopców, którzy mimo lekkiego zdresowacenia tego klubu, nadal tam się zjawiają. Już nie tak tłumnie, ale nadal. Zastanawiam się tylko cały czas – co robi reszta dawnych barbiowych Mebli? Co?

Wyszedłem po jakimś czasie i wolnym krokiem zacząłem się do Utopii zbliżać. Tam już część pederastów od Damiana dotarła. Reszta w drodze i za moment się zjawiła. Przywitałem się oczywiście ze wszystkimi. Ze 30 znajomych osób było w Uto, co jest cudownym uczuciem z jednej strony, ale z drugiej… Straszne. Wszyscy podchodzą, chcą pogadać, zająć chwilkę, wyjść razem do WC (to moja nowa akcja – zmuszam ludzi do sikania, jak stoję tyłem do nich w WC)… Ogólnie – ani chwili wolnego czasu. Siedzę na kanapie – z jednej strony Szymon, z drugiej David. David odchodzi, siada Michał, Michał odchodzi, siada ktoś-tam, odchodzi Szymon, znów zmiana. I tylko taka rotacja. Stoję – Maciek coś mówi, po chwili podchodzi ktoś inny, witam się z kimś jeszcze innym. Rotacja, rotacja, rotacja. Potem obcy ludzie. Podchodzą, witają się. Ktoś tam pyta o Floor-Sitting Party. Przyjaciel Davida pyta co musi zrobić, żebym go kiedyś zaprosił…
Już wtedy wiedziałem, że najt będzie krejzi. Gdzieś tam w tle Marcin, jak zwykle przy tym swoim Pawle i się uśmiecha. I SMSuje. Ludzie się witają, gadają do mnie, tańczą ze mną, ja odpisuję na SMSa, dzwoni jakiś zastrzeżony numer… No szał istny.
Potem się z Królową witałem. Nie tylko podaniem dłoni, ale też cmokaniem. Powiedziała, że za tydzień na Antoine Clamaran będzie dużo niespodzianek. Nie tylko, ze sam Antoine, ale inne. Jak prosiłem, by zdradziła, to nie chciała. Ale rozumiem ją. Ja też nie zdradzam takich rzeczy. Bawiłem się, bawiłem…
Aż nadszedł moment, gdy poważnie zastanawiałem się nad pójściem do domu. Naprawdę. Bo Olivier zachował się niestosownie. Zareagowałem dość gwałtownie, ale to było uzasadnione. Są po prostu rzeczy, których nie toleruję absolutnie. Sprawa już nie istnieje, ale relacjonując noc, nie mogłem jej pominąć.
Zabawa trwała i trwała. Ciotki szalały, ja też. Było krejzi, naprawdę.

Ale nadeszła jakaś tam piąta czy szósta i trzeba było się zbierać powoli. No to z Maćkiem i Tomeczkiem wyszedłem. Michała już nie było, bo on na wesele jechał czy coś i musiał o 4:20 wyjść. Oczywiście w podziemiach zahaczyliśmy o naszą ulubioną panią. Niestety, nie miała już nic do jedzenia poza naleśnikami i… schabowymi. No to, co było robić. Wzięliśmy po schabowym. Pani nam wsadziła w to ciasto od 'kebaba na cienkim’, dodała surówek, sosów i już. Zjedliśmy. A ja SMSowałem z Marcinem Daszkiem, bo coś tam napisał. I już się miała wymiana SMSów kończyć, gdy on coś tam, że jak będę miał ochotę na kawę, to jasne. No to zaproponowałem kawę teraz. Już.
Zadzwoniłem, okazało się, że potrzebuje z pół godziny na powrót do centrum. W tym czasie dokończyliśmy jedzenie i postanowiliśmy zadzwonić do Szpilki, czy mają już czynne. Niech żyje internet w komórce. Nie odbierali, więc zaproponowałem przystanek na centralny pojechać i zobaczyć czy Cofee Heaven tam czynne. Było czynne. Wróciliśmy do centrum po Marcina. Spotkaliśmy Krzyśka, tego byłego Damiana Madoxa. Udało się do Szpilki dodzwonić, ale Tomek się obraził na Maćka i pojechał do domu… Mimo próśb. Zaraz Marcin się zjawił. I poszliśmy do Szpilki. Która okazała się zamknięta…
Mimo, że od pół godziny winna być czynna. Na szczęście po znajomości Maciek namówił ich na zrobienie nam 4 kaw. Eftiwi. Trawka, ciepło, cień, kaweczka, miło. Posiedzieliśmy, pogadaliśmy, takie-tam. I już się zbieraliśmy, gdy powiedziałem, że chcę do McDonald’sa na Colę. Poszliśmy tam koło smyka. Była już jakoś po ósmej czy coś. Koło 9 może? I tam był taki śliczny Dredzik. Boże, jaki śliczny. Podrywaliśmy go dość ostentacyjnie. Cieszył się, skubany. Więc mu oczywiście fotki porobiłam na fotobloga.

Wypiliśmy Colę i w centrum się rozstaliśmy. Pojechaliśmy do domku z Maćkiem. Poszedłem spać koło 10. Wstałem… uwaga, uwaga – 17!
Ha! To ci dopiero rekord! Dawno już tak długo nie spałem. 7 godzin! Ale jak trzeba, to trzeba, nie? Wstałem, ogarnąłem się i niepostrzeżenie zaraz musiałem do centrum jechać. Umówiony byłem z Jerzym, który ode mnie prace kupował. Szybko obskoczyłem wcześniej H&M w Centrum. Kupiłem jakieś dwie podkoszulki lekko shitowe, krawacik i majtki… Ale zrobiłem błąd – spojrzałem na wieszaczek i oznaczenie na nim, a nie na metkę. Zamiast S wziąłem przez to L. Masz babo placek, masz transie majtki. Łorewa, oddam.
Spotkałem znajomego w H&M takiego Marcina innego, nie Daszka. Szybko pognałem do Złotych Kutasów na spotkanie z Jurkiem. Wayne’s Coffee. Pogadaliśmy chwilkę i po 30 minutach byłem już w Albercie na dole. Gdzie spotkałem Izę i jej Magdę (Magda jej, prawda?). Kupiłem 0,7 Absolut Kurant i sok dwulitrowy z czarnej pożeczki. Obładowany pojechałem do domu. Była już 22, a ja na 23:15 byłem umówiony z Marcinem koło metra Centrum…

W domu – chwilka. Poprawiłem makijaż, ubrałem się do końca i wybiegłem. A 512 nie przyjechał. Nie wiem czemu. Po 8 czy 10 minutach spóźnienia, pobiegłem (!) na tramwaj. Musiałem się przejść kawałek na Plac Zawiszy i tam Z-1 złapałem… Ten remont torów mnie zabije. Spóźniłem się malutko. Marcin Daszek już był. Poszliśmy w stronę centrum. I do HotLa, gdzie czekała na mnie już Moni. Była dobra impreza. Bo grali B4N, czyli Kuki i Lucas z kolegą jakimś. A ja ich lubię bardzo. Więc bawiłem się dobrze. Mimo, że tłoczno, mimo, że 75 proc. to kobiety… No ogólnie muzycznie super. Marcinowi i Moni też się chyba podobało. Napaleni w tym czasie byli na parapetówce. Spotkaliśmy się wszyscy w Utopii, jak zwykle. Zdziwiło mnie, że aż tylu znajomych było. Bo jak są w piątek, to zazwyczaj w sobotę ich już nie ma. A tu, proszę, lato robi swoje. Sporo więc znajomych ciot, ale na szczęście mniej podchodzili niż dzień wcześniej i nie było to takie męczące. No, pomijając Kubę, z którym muszę porozmawiać.

Tak, czy owak – w Utopii siedzieliśmy jakoś do 4:30 czy coś. Moni poszła wcześniej, Daszek wyszedł z nami. Oczywiście nasza ulubiona pani, jak zwykle. Tomkowi na tyle posmakował schabowy, że znów wziął… Chłopcy ciągnęli Daszka do mnie, ale nie chciał. Pojechaliśmy więc do domku. Piotr spał, a my cichaczem zaczęliśmy rozpracowywać Absoluta. Takie pożegnanie jakby. W końcu za tydzień nie będzie okazji w sensie czasu, a poza tym Maciek miał urodziny, nie? No więc ostatecznie skończyło się na tym, że Maciek padł pierwszy, potem zacząłem ja usypiać, a Tomeczek podjął męską decyzję „idziemy spać”. Byliśmy na tyle słabi, że nawet pół butelki nie poszło. No, ale tak to jest – oni wcześniej pili, a ja piję raz na ruski rok, więc moja tolerancja na alkohol jest zupełnie inna.
Rano wstaliśmy przed 13. I mieliśmy do Ikei jechać, ale Maciek stwierdził, że nie da rady. Zresztą zaraz się okazało, że Łukaszek chce do mnie wpaść po pożyczkę. Wpadł więc. Musieliśmy się jakoś ogarnąć natenczas.

Wygoniłem ich koło 16. Wykąpałem się, zjadłem coś i na 19:30 lecę na spotkanie w sprawie sesji fotograficznej. A wieczorem – Lola Lou. Nie zacząłem pisać pracy. Muszę! Jutro egzamin. Iść? Eh, ciężkie życie. Ring The Alarm!

Wypowiedz się! Skomentuj!