Czwartek spędziłam głównie na zakupach. W sensie, że musiałem trochę zaszaleć. Już jakiś czas temu pisałem, że na ostatnich zakupach byłem w okolicach kwietnia – jakoś przed świętami Wielkiej Nocy. I to prawda. Dlatego musiałem w końcu to nadrobić. I się nie czepuiać. Poza tym wyprzedaże się zaczynają. Więc kupiłem jakieś spodnie, kpszulki letnie. Majtki wymieniłem. Coś tam, łorewa. Skromnie, ale zadowalająco. Poza tym jakoś tak się stało, że mam kasy mało, bo mam jakieś 560 zł in spe. Czekam aż mi zwrócą, zapłacą, coś tam. I rachunek jeden do zapłacenia nza 100 zł. Damy radę, nie?

Wieczorem miałem pożegnanie ze współlokatorami. Wódkę do końca wypiliśmy, którą kupiłam jakiś czas temu na pożegnanie z Napalonymi. I pizzę zjedliśmy. W sensie, że z Michałem, bo jednak Piotr nie chciał, bo jadł w Sphinksie coś tam wcześniej. Ogólnie – było sympatycznie. Tym bardziej, że z heteroPiotrem rzadko mamy okazję tak posiedzeć, pogadać. Pośmialiśmy się z tego, co było już w tych minionych kilku miesiącach razem, zaczęliśmy planować indywidualnie naszą przyszłość na ten rok akademicki, który nadejdzie. Padły deklaracje. Ja postanowiłem, że za rok o tej porze będę już prawie-prawie magistrem. W sensie, że w czerwcu chcę i obronię pracę magisterską. Tak mi dopomóż.

Napaleni byli u mnie w czwartek. I w piątek. I w sobotę. I w niedzielę… Nie pamiętam, czy w środę też nie. To taka luźna refleksja, bo jak piszę te słowa, to Tomek siedzi u mnie (Maciek zaraz przyjdzie) i Michał tak spostrzegł.

Poszedłem w piątek na egzamin. Nieprzygotowany w ogóle. A to taki dość poważny egzamin. W sensie, że trzeba znać daty, nazwiska i niuanse w różnicach między myślicielami politycznymi. Nie umiałem, wziąłem laptopa z kilkoma zapisanymi z Wikipedii stronami (niech żyje Wolna Encyklopedia!). I okazało się na miejscu, że to nawet nie jest minimum, tylko wyciąg ze streszczenia z opisu minimum. W sensie, że naprawdę mało. Ktoś tam miał jakiś skrypt – przeczytałem raz. I się ciut zestresowałem. No, ale co mi tam – wchodzę. W czwórkę. Ja i trzy kobiety ze mną. Jedna się wyrywa od razu do odpowiedzi, to ja wiem, że tak nie można. Bo wtedy się na pewno wszystkiego nie powie, bo się przyczepi i będzie dopytywał. A jak dopytuje i ja wiem, to się mogę zgłosić i „uzupełnić koleżankę”. No i tak zrobiłem. Dwa razy. I zdałem. Na pięć. Powiedział, że mogę iść a kobiety mają zostać. Łorewa. Jest cudnie.

W piątek też ciasto robiłem. W sensie, że jak wróciłem do domu, to się wziąłem za robotę. Dość szybko poszło, fotki zrobione. Wszystko na fotoblogu jest, oczywiście. Maciej był, bo lapmkę przywiózł i coś tam jeszcze. I widział, jak działam. Potem poszliśmy z tym gotowym surowym ciastem w misce do niego do domu. Zmieszałem z owocami, dodałem orzechy wcześniej i można było piec. Do pieca poszło więc. Na dwa razy, bo dwie blachy ciasta. Bo dużo ludzi, to wiadomo. A poza tym impreza dłuższa. Wróciłem do domu i… co ja robiłem?
Musiałem skończyć pracę, która będzie podstawą mojej magisterki za rok. Napisałem więc, co trzeba było – wysłałem i pośpiech był w związku z imprezą utopijną. Bo oczywiście nie mogłem sobie ostatniego piątku odpuścić przed wakacjami. Wyszykowałem się i z Damiankiem Madoxem i Damianem z Trójmiasta, który już na X F-SP przyjechał wybraliśmy się do Utopii. Na początku – marnie, marnie. W sensie, że pusto bardzo. Myślałem, że tak będzie, bo cioty się szykują na sobotę. Ale nie. Zbiegli się. I fajnie było ostatecznie. Bawiłem się nieźle, chociaż zaczynałem odczuwać zmęczenie. W sensie, że nie fizyczne, ale już powoli psychiczne. Mimo tego, że nie czuję jeszcze nawet jak piszę te słowa, że za półtorej godziny będę już w drodze do Łodzi, to jednak gdzieś tam podświadomie chcę jechać. Na wakacje.
Zaskoczenie utopijne… Kolega brata mojego z klasy w szkole podstawowej się zjawił. Piotr zresztą. Podszedł do mnie i zapytał czy może mieć ze mną foto. Aparat z kieszeni i pstryknął. Boże, no jak żyć. Czasem bycie minifejmem środowiskowym jest męczące ;) Poza tym może on chciał mnie dekonspirować? ;) Żartuję oczywiście. Łorewa.

W sobotę trzeba było jechać do drukarni, żeby wydrukować fotki Olega_Olgi, czyli Ol. Pojechałem z Michałem. Wyszło prawie tam 30 zł jakoś. Potem do Utopii, żeby załatwić Marcinowi Daszkowi i Marcinowi Młodemu, że będą na liście wieczorem. Ale Gladiego nie było. Więc szybko na Centralny, kupić bilet do Łodzi (przed Utopią jeszcze w sklepie byłem, bo nic na wieczór nie miałem – w sensie, żeby wypełnić dress-code „Sexy Beach, Skinny Bitch”, ale nic szczególnego za rozsądną kasę nie było). I szybko do Reduty do Tomeczka. Tam na internet i napisałem do Gladiego na gronie. Z prośbą o wpisanie moich chłopców. Nie wiem ostatecznie, czy odczytał, bo jak wchodziłem do klubu, to powiedział, że ich wpisał. Ale wiem, że oni nie weszli. Więc nie wiem ostatecznie o co chodzi.

U Tomeczka chwilę się pokręciłem i co? Kupiłem sobie! Bluzeczka taka fajna, bez ramiączek i spódniczka. Obie rzeczy czarne z różowymi elementami. Czarne rajstopy do tego. I cudo. Wyglądałem chyba naprawdę dobrze. Tak mi się wydaje przynajmniej. A to najważniejsze, nie?

Potem szybko do domu i sprzątanie, układanie, szykowanie. Straszne tempo. Naprawdę zabójcze. Balony popękały (więcej niż połowa i to chyba od basów z głośników przed imprezą jeszcze…). Poza tym odkurzanie, przestawianie, usuwanie mebli z domu… Szał. Dziki szał. Mycie się… Ostatecznie 15 minut przed oficjalnym początkiem F-SP byłem jeszcze bez makijażu, ledwo wykąpany. Skandal. Muszę następnym razem lepiej i dokładniej to rozplanować.
Bo pierwsi goście to przed 22 przyszli. W sensie, że oczywiście Napaleni. Potem Damian Madox, potem Norbert i potem się zaczęli schodzić. Ale powiem wam, że jedna rzecz mi się nie podoba. Było kilka osób, nie liczę ile, które potwierdziły przybycie i ostatecznie nie przyszły, bo „coś tam”. Nie podoba mi się to i to bardzo. Dlatego będę teraz musiał przed kolejnymi edycjami przemyśleć jeszcze dokładniej listę zaproszonych gości. Chcę więcej nowości. W sensie, że nowych osób. I tym bardziej będe musiał chyba w pierwszej kolejności odrzucać osoby, które zachowują się wobec mnie nie fair. Nie na zasadzie ciotodram, tylko normalnej kolei rzeczy. No, bo bez przesady. Za dużo wkładam w te jebane F-SP roboty, żeby potem mieć niepełne sale ;)

Na dziesiątą edycję przyjechał też ten dziennikarz z Homopaka i Studenckiej Agencji Radiowej. Muszę oddać jedno – był świetnie przygotowany. Pytania świadczyły o tym, że niemało poczytał i wiedział. Oddaję honory i chylę czoła. Podobało mi się też kilka jego spostrzeżeń. Zwłaszcza to, w którym próbował porównać mnie do Paris Hilton ;) Słodkie.
A jak w ogóle impreza? No cóż. Uważam ją za udaną. Choć sprzątania było bardzo dużo a Damian Trójmiasto wpadł na „bardzo inteligentny pomysł” robienia ludziom zdjęć w wannie. W butach, kurwa. Poza tym – wszystko pod kontrolą. Pękła jedna szklana półka w lodówce, bo nie wytrzymała ciężaru Red Bulli, które dostaliśmy w ramach tej ich promocji, że dają na imprezy. Ale Red Bulle poszły. Nie wszystkie, bo pozostałe dzisiaj wypijemy. W lodówce są jeszcze chyba 3.

Bawiłem się dobrze. Podobał mi się mój wygląd i to, co i jak robili goście. Było Eftiwi, czyli zgodnie z nazwą imprezy. Mimo tego, że teraz już ma być nysi. Największe zaskoczenie imprezy: Go, która przyszła z Pietro. Szał. Istny szał. Będzie na fotkach dla osób, które były na Floor-Sitting Party. Po którym zresztą większość udała się do Utopii. I chyba wszyscy prawie weszli. Nawet bardzo pijany eks-Piotrek z Damianem Trójmiasto. Nie wiem czy dlatego, że za mną stali, czy tak po prostu. Łorewa, znów.
Impreza utopijna… Jak zwykle. Bardzo bardzo tłoczno, ale i bardzo nysi. Tak, jak być powinno. Czyli cudnie. I Macięty może sobie marudzić, że niefajnie. Było dobrze. I wzburzałem opinię publiczną robiąc Ejnszynt Taj Masaż. No cóż, jak się nie ogląda „Little Britain”, to się nie wie.

Bawiłem się raczej obserwując, niż tańcząc. Żegnałem się z Utopią. Na dwa miesiące. Dwa miesiące i kilka dni. Musiałem przecież, nie?
Aktualnie mam dość. Chyba pierwszy raz w życiu chcę wyjechać z Warszawy na jakiś czas. Potrzebuję psychicznie. Dziwi mnie to. Bo chyba nigdy tak nie miałem. Mam chwilowo dość ciot, ich ciotodram, ciotoprawd i takich tam. Mam tak dziwnie. Pewno za tydzień będę już tęsknić. Ale dobrze, że jadę.

Odzywajcie się. Albo i nie. Jak chcecie. Ja jestem do dyspozycji w miarę możliwości. Postaram się pisać.
A Damian Madox nadal nie rozumie, że go kocham. Myśli, że tylko tak mówię i odpowiada, że on mnie też. Nie rozumie.
I dzisiaj spał u niego taki jeden, którego Damian myśli, że ukryje przed nami i że jak mi skłamie, że on jest z południa, to coś da. Wiem kto to, nie będę pisał, bo nie mam celu w pisaniu o życiu prywatnym innych ludzi. Tylko o swoim.
Jadę za godzinę. Maciek przyszedł. Jadę.

Wypowiedz się! Skomentuj!