A było to tak. W piątek miałem wstać o 7 ale z powodu zmęczenia udało mi się podnieść dopiero pół godziny później. Najważniejsze, że tak czy owak – wstałem. Zaraz wziąłem się za robienie ciasta. Okazało się, że nie wszystko przewidziałem. Mimo, że starałem się dostosoać przepis do wymagań większej objętości blachy niż tortownicy, to wyliczanie wszystkiego skomplikowanymi wzorami „pi er kwadrat” i te pe nadal nie dało zadowalającego efektu. Dopiero potem zdałem sobie sprawę dlaczego, ale to już inna story. No tak czy owak, udało mi się właściwie ogarnąć jakoś przed wyjściem na zajęcia. Jedyne, o co prosiłem Michała, to żeby po 40 minutach wlał galaretkę, którą przygotowałem na ciasto. Zrobił to, co sprawdzałem telefnując do niego.

Zajęcia były znośne. Na socjologii mieliśmy polewkę, jak zwykle bez powodu, ale ostatecznie prowadząca „zagroziła”, że jak nie będziemy poważni, to sprawdzi obecności. To był przytyk także do mnie, bo w drugim semestrze moje obecności dość słabo wypadły… No, ale skończyło się na tym, że najbarziej napiętnowaną osobą w naszym społeczestwie byłaby transseksualna niepełnosprawna czarna lesbijka pochodzenia żydowskiego. I zastanawialiśmy się, co dzieje się, gdy czarny wstępuje do Zielonych. Takie tam prymitywne żarty.

Potem dziennikarstwo. To nie są najbardziej pasjonujące zajęcia na świecie, tym bardziej, że udają praktyczne. No, ale co tam. Najbardziej zwracał uwagę nos prowadzącej i jego okolice, bo okazało się, że ma jakiś taki pocharatany. To chyba teraz modne, bo Paweł (ten co Jej Perfekcyjność czyta i dzięki temu na F-SP chodzi) też miał ostatnio twarz pozdzieraną. Zresztą dodam na marginesie, że jak na gronie zobaczyłem jego zdjęcie w tym stanie, to pierwsze co przyszło mi na myśl to „o kurwa, jaki on męski!” i prawie się podnieciłem. Naprawdę wyglądał tak, że mmm… Aż nie przypuszczałem, że tak na mnie działać może popsuta twarz.
Wracając jednak do zajęć – ogarnąłem je jakoś i poszedłem na socjologię. Niby-posiedzienie zarządu samorządu a potem seminarium badawcze. Pani profesor podczas oczekiwania na asystentkę i klucz do sali – poprosiła mnie do siebie. Powiedziała, że bardzo podoba się jej jak piszę – i była megapodjarana tym, że stawiam przecinki tam, gdzie trzeba. No staram się, nie? Powiedziała jedynie, że nie wie, czy nie jest to wstęp zbyt „książkowy” – w sensie, że żeby go skrócić. Mogę skrócić, co mi tam. Dłuższą wersję oddam jako magisterkę za rok. Łorewa, nie?

Po zajęciach szybki „lans throughout Chmielna” z Domi. I kupiłem okulary przeciwsłoneczne gdzieś tam za 25 zł. Na wieczór. Powiedziałem, że pewno je raz założę i potem oddam Domi. Ale powiem szczerze, że teraz mam dylemat, bo mi się dość spodobały i chodzę w nich trochę. Muszę wymyślić jak to powiedzieć Domi. Żeby zrozumiała.
Potem Carrefour – i zakupki tradycyjne cotygodniowe. Jak przyszedłem do domu, okazało się, że Michał posprzątał już (bo jego kolej była) i roboty nie było tak dużo. Odpocząłem dwie godzinki i pootem szybkie ustawianie wszystkiego, zapalanie świeczek, ustawianie miejsc do siedzenia… Takie tam, wiadomo. Aż ostatecznie o 22:00 ruszyło 9th Floor-Sitting Party. Było przede wszystkim gorąco. Iwonka z Anią nie przyszły i następnego dnia telefonicznie na poczcie mi się Iwo tłumaczyła. Impreza wypadła dobrze. Mi się podobało – ciasto całe zjedzone, bo podzieliłem na tyle kawałków, co ludzi było a jako że to sernik na zimno, to nie mógł stać i dałem każdemu od razu kawałek do zjedzenia. Żeby mniej kłopotu i żeby mniej zamieszania. Zjedli więc całe. I dobrze.
Co poza tym? Ciekawie, dość licznie (ponad 20 osób), ładnie, estetycznie. Jestem zadowolony.
Refleksja: Floor-Sitting Party to cykl, który jest chyba ciekawym pomysłem, ale powoli powszednieje. W sensie, że kończę z comiesięcznymi imprezami. To za często i zbyt się „obywa”. Będzie rzadziej. Oczywiście po wielkiej dziesiątej edycji, która już 23 czerwca. Będzie mega, ale na razie więcej nie zdradzam. Coby nie było.

Po F-SP wygoniłem wszystkich dość sprawnie. Zmyłem podłogę, ogarnąłem mieszkanie i pojechałem do Utopii. Nigdzie wcześniej nie byłem, ale wiem, że towarzystwo się rozbijało w Barbie, Toro, Galerii i gdzie tam jeszcze. Ja odwiedziłem tylko krainę różem płynącą. Było słodko. Bardzo dużo znajomych, ani chwili spokoju, cały czas coś. Co chwilę ktoś podchodzi, coś tam gada, przekazuje, plotkuje. No cóż. A ja – obserwuję. I wszystko widzę, naprawdę.
Ostatecznie z Michałem zwinęliśmy się z klubu jakoś po 4. Bo następnego dnia korki, a poza tym jakoś tak już się niemrawo robiło. Zjedliśmy coś-tam w podziemiu i grzecznie tramwajem linii 25 do domku dotarliśmy.

Wstałem na korki w sobotę planowo o 10. Ogarnąłem się i na 13:00 byłem u Bartusia. On chyba bardzo poważnie myśli o wyjeździe na obóz dziennikarski w wakacje. Nie to, żebym narzekał… Zobaczyłbym go na plaży. I w ogóle to miłe takie dość w sumie. Pytał o szczegóły jakieś czy coś tam. Wszystko wyjaśniłem, doradziłem i korki poprowadziłem. Myślałem, że pogoda bardziej mi to utrudni, ale nie było źle. Zresztą jak wracałem to się zaczęło pochmurnie robić. Na tyle, że padało, gdy już w domu byłem. Ku mojej uciesze oczywiście. Sobotę spędziłem głównie na pisaniu pracy zaliczeniowej – uwaga! – dla siebie. Prawie skończyłem. Dzisiaj mam zamiar dokończyć i będzie eftiwi.

Wieczorkiem Sis i Wojtek zapraszali nas na wspólną domówkę („I weź Michała, Tomka, Maćka, Kubę tego dużego i kogo tam jeszcze”), ale jakoś nie miałem ochoty znów na siedzenie w domu i obserwowanie jak inni się upijają. Bo powiem wam szczerze, że o ile zazwyczaj w ogóle mi to wisi, o tyle czasem mam dość uczestniczenia w biforach, które polegać mają tylko na piciu. W sensie, że mnie to nie bawi i tyle. Ale to taka ogólna refleksja, a nie tylko do tego wieczoru. Ubrałem się dość dziwnie jak na mnie. O ile czarne rurki z białym lakierowanym paskiem noszę czasem, o tyle ubrałem do tego białą koszulkę na ramiączkach, srebrny krzyż H&M, czarne wielkieokulary i poszedłem na imprezę. Najpierw z Michałem do Galerii pojechaliśmy. Dołączyli do nas po jakimś czasie Sis z Wojtkiem, ale tego czasu mało z nami spędzili, bo… poszli pić. No więc ja siedziałem w VIPie i usypiałem. Jak Boga kocham, chyba pierwszy raz w życiu. Raz, że zmęczony, dwa że niewyspany a trzy, że naprawdę było nudno. Potem mieliśmy iść do HotLa, ale Michał sprawdził przed wyjściem, że tam dzisiaj wstęp tylko w dress-code „militaria”. Więc nic tam po nas. I siedzieliśmy dość długo w Galerii. Potem nocny – niech żyje Burn. I do Utopki

Pan selekcjoner się wczuł. W sensie, że miał nawet jakąś listę osób do wpuszczania czy coś. Nie przejąłem się tym za bardzo i jak jeszcze na mnie patrzył, ochroniarz otworzył mi wejście. No, jeszcze tego by brakowało, żeby mnie nowy tam jakiś zatrzymywał. Bez przesady. Utopia to mój klub, do chuja. W środku – dzikie tłumy. Megadużo ludzi. Bo to była promocja tej płyty składankowej, co Kajax wydał – „Music for boys and gays”. To takie w stylu Królowej Matki. Wspierać tolerancję, ale w wydaniu komercyjnym, a nie politycznym. I to mi się podoba. Królowa wie, tak jak ja, że tym, co zniesie nietolerancję będą różowe złotówki.
Zresztą na imprezie było sporo fejmów. Mucha, Kayah, Najsztub i tam łorewa. Dużo ludzi w ogóle, dużo fejmów w ogóle. I znajomych sporo. Damian z Olivierkiem. Kazał mi napisać „tylko miłe rzeczy” i że „to tylko znajomy”. No ja wiem, ja wiem. Ale czy ja kiedykolwiek coś niemiałego o Damianie napisałem? Przecież do Damianka mam taką słabość, że wszystko i pewno zawsze mu wybaczę i tak dalej. No, tak czy owak – bawili się niemal cały wieczór razem. Tylko znajomi.

Dość szybko wyszedłem z Utopii. Mimo, że bawiłem się świetnie (także dzięki barmanowi Rafałowi, który mnie rozpieszcza naprawdę strasznie) i w ogóle jakoś tak dobrze się czułem, to jednak zmęczenie po pierwsze, a po drugie – poczucie obowiązku zmusiły do dość wczesnego wyjścia. O 5 byłem w domu.
A o 8 wstałem. Walczyłem, bo mi się nie chciało. Kąpiel pomogła bardzo. Choć najpierw prawie w wannie usnąłem. Na 10 miałem spotkanie zarządu samorządu studentów… Tak, w niedzielę. Tak, na 10. Chciałem o 8, to bym prosto z imprezy mógł iść, ale nie chcieli. I odradzam chodzenie do Coffe Pointu na Krakowskim Przedmieściu. Pani podchodziła co 2 minuty pytać o zamówienie, ale jak chciałem zapłacić, to musiałem latać 3 razy z piętra na dół a i tak ostatecznie nie przyszła. Beznadziejna obsługa a kawa średnia. Odradzam.

Odwołane miałem spotkanie z tym młodym ślicznym nastolatkiem. Przełożone w sensie. Ale będzie, na szczęście.

Ustaliliśmy jakieś szczegóły co do obozu zerowego we wrześniu i mogłem spokojnie wracać do domu. Zjadłem megapyszny obiad i… poszedłem spać. Dość długo spałem. 3 godziny. A może nawet więcej? Łorewa. Teraz mam energię i dlatego bloga piszę. U Michała jest Wojtek teraz i oglądają coś-tam. A ja mam po raz pierwszy od kilku miesięcy nieułożone włosy, siedzę bez spodni i nie mam zamiaru się wychylić za drzwi. Trudno, Wojtek przeżyje brak kontaktu ze mną. Zaraz biorę się za pracę, którą chcę dokończyć a potem plakaty robię reklamujące nowy numer gazety. I jutro kolejny aktywny tydzień zaczynam.

Crazy in love.

Wypowiedz się! Skomentuj!