Tym razem nie będzie chronologicznie. Bo nie wiem czy mi się uda w ten sposób. Więc zacznę od tego, że… dzwonili z serwisu w sprawie dysku. Że już jest. No to słodko, sobie pomyślałem. Pięć tygodni, ale spoko. Pytam pana, czy serwis producenta (bo tam wysyłali, jako że to naprawa gwarancyjna) zachował dane na dysku. Pan mówi, że nie, niestety. No więc pytam, czy zgodnie z moim zleceniem, oni zabezpieczyli dane w serwisie zanim wysłali do producenta. Nie, nie dało się.
Lekko zdenerwowany pytam więc, czy chociaż wraca do mnie ten sam dysk, czy nowy. Nowy. Osz kurwa. To się wkurwiłem mocno.

Na dysku bowiem miałem wszystkie maile z ostatnich 5-6 lat. Do tego – adresy wszystkich osób, z którymi przez te lata korespondowałem. Nie wspominam o archiwum rozmów Tlen.pl, które – jak niektórzy wiedzą – było OGROMNYM źródłem informacji, nie mówiąc o wartości sentymentalnej. Do tego dochodzą moje wszystkie prace – na zlecenie i własne – z ostatnich 3 lat. Plus materiały na korki z ostatnich 3 lat. Plus fotografie WSZYSTKIE z ostatnich 5 lat. Plus archiwum gazety z liceum. Plus aktualnie wydawana przeze mnie gazeta – z całą szatą graficzną i wszystkim. Plus kilkaset męskich fotografii. Plus 2,5 tys. piosenek w mp3. Plus WSZYSTKIE napisane przeze mnie kiedykolwiek artykuły dla wszystkich gazet i magazynów, dla których pracowałem.
Mówiąc krótko: całe moje życie przez ostatnie 5-7 lat. Wszystko.

Nie muszę chyba dodawać, jak wielki wkurw mnie ogarnął. Więc od razu pytam pana, czy może mi pisemnie uzasadnić tak długi czas naprawy. Tak, tak, może. No to mówię, że dzisiaj ktoś się zgłosi po dysk i żeby wtedy uzasadnienie było gotowe. Na marginesie dodam, że umowa gwarancyjna mówi, że naprawa będzie trwać 14 dni. A „w uzasadnionych przypadkach” dłużej. No więc dlatego chciałem uzasadnienie.
Wieczorem mama poszła odebrać dysk. Pan powiedział, że „nie będzie się tłumaczył” z tak długiej naprawy, bo były święta, bo weekend długi i tak dalej. Mama zapytała – choć ja już znałem odpowiedź – o dane na dysku. Pan powiedział, że nie ma ich tam, ale lepiej, żeby mama nie wiedziała, co to były za dane, bo za takie dane „można mieć nieprzyjemności”.

No toż się poważnie wkurwiłem, jak się dowiedziałem o tym. Bardzo bardzo bardzo.
Mama mnie pyta, lekko zaniepokojona, lekko zażenowana: co to za dane. No więc mówię, że nielegalne programy (za kilkanaście pewno tysięcy złotych) i te empetrójki. Mama dopytuje, czy „na pewno tylko to”. Jakbym tam miał gigabajty dziecięcej pornografii conajmniej. A nie miałem. Potem się z nią pokłóciłem o to, że nie chce mi jeszcze tego samego dnia wysłać przesyłką konduktorską nocnym pociągiem do Warszawy.

Dysk ostatecznie wczoraj poszedł pocztą, po tym jak mama bezskutecznie próbowała wcisnąć go konduktorowi w pociągu następnego dnia.
W związku z brakiem uzasadnienia przedłużenia naprawy – dziś wysłałem list do Powiatowego Rzecznika Konsumenta w tej sprawie. Oraz do serwisu, żeby wiedzieli. Nie daruję im. Jestem gotów do sądu pójść z nimi i dostać odszkodowanie, które mi pokryje koszta dysku zewnętrznego. Zapasowego.

Poza tym się wiele działo. Dość sporo czasu i energii zajęło mi konsultowanie matury Mateuszka. Który mnie rozgoryczył tym, że spędził u mnie kilka dobrych chwil, dużo mu tłumaczyłem a dwa dni później oczekiwał, że na GG znów mu to samo wyjaśnię. Podczas gdy ja byłem zmęczony (to było wczoraj), bo miałem korki, z których jechałem prosto na kilkugodzinną debatę w Centrum Sztuki Współczesnej „Jakiej sztuki homo chcemy” czy jakoś tak. Po drodze był megakorek tramwajowy i musiałem pieszo iść po błocie obok torowiska dla tramwajów z Ronda ONZ na Centralny. Więc zmęczony, ze złym humorem, jeszcze z Mateuszem, który chce, żebm wstukiwał mu na GG to wszystko, co już tłumaczyłem przez kilkadziesiąt minut.
Właśnie zadzwonił. Dosłownie teraz. Ma 90 procent.

Ale były też bardzo miłe momenty w tygodniu – jak na przykład posiedzenie Zarządu Samorządu Studentów, które zawsze jest miłe i śmieszne… oraz wyjście do kina. Takie megaciotowyjście. W środę o 20:00, przedpremierowy pokaz „Ściśle tajne” z Ryanem Phillippe. Był Damian Madox, Maciek z Mercersa (który już nie jest z Mercersa, ale pseudonim został), Kuba Duży, Borys z Jackiem i Moni. No i ja. Miał być jeszcze śliczny Robercik, ale w ostatniej chwili się wycofał. Jego strata. Film śliczny, bo z Ryanem. Megaciotowyjście udane myślę. Muszę częściej załatwiać więcej wejsciówek dla znajomych. Nie zawsze się da, ale kiedy będę mógł – załatwię.
Potem z Maćkiem, Kubą i Moni poszliśmy do Peweksu. Tzn. Moni doszła później, ale za to Damian Be do nas doszedł. No i kebaba zjadłem. Niech żyje kebaba!

Dzisiaj Juwenalia, więc wolne. Wczoraj wieczorem dostałem ekspresowe zlecenie na pracę o marketingu i agroturystyce. Więc dzisiaj rano wstałem. Jak zwykle, ćwiczenia (nie poddaję się, chociaż jak wyciągam raniutko matę do ćwiczeń, to mi się słabo już robi na jej widok), potem szybkie zakupy w Carrefourze z Michałem, potem do BUWu pędziłem… Dzisiaj jeszcze mam wywiad z jednym transwestytą, no i muszę pracę napisać tę zleconą. A redakcja mi dodatkowo dorzuciła do środy o telewizji internetowej 7000 znaków. Świetnie. Miałem iść na imprezę urodzinową DIK Fagazine dzisiaj, ale powoli zaczynam się wahać. Nie chce mi się, mam dużo roboty. Co prawda mam śliczną bluzeczkę pożyczoną od koleżanki Michała (zawsze chciałem taką mieć!), ale sam nie wiem. Zobaczę jeszcze.

Jutro korki (chyba, że odwoła…), potem pożyczone buty odbieram (śliczne glany do kolan, które już wszyscy chyba widzieli), kwiaty muszę kupić dla Królowej… No i napisać dwa zaległe teksty – uwaga – dla siebie i – druga uwaga – na dziennikarstwo! To się rzadko zdarza. W przyszłym tygodniu planuję wstępnie iść i załatwić to zwolenienie z wf wkońcu. Na zaburzenia tożsamości/identyfikacji płciowej. Mam nadzieję, że da radę. A teraz Michał z Piotrem poszli do kina. Więc może sobie nawet zwalę konia.

Time goes by…

Wypowiedz się! Skomentuj!