Chyba jeszcze nigdy nie pisałem blotki pod wpływem negatywnych emocji. I chuj, teraz napiszę.
Bo się wkurwiłem i nie mam komu tego powiedzieć.

Oczywiście kurwiłem się na Pawła.
Godzina 19:18 – „Misiu, idziemy dziś do Barbie”. I że o 21 mam gdzieś tam być.
Pytam kto będzie. Wymienia, wymienia, wymienia. „I na doczepkę ja?” „Tak.”

Bo mnie to wkurwia. Taka postawa – jak przyjdziesz, to dobrze, jak nie to też niewielka strata.
Jak mi ktoś proponuje imprezę, to od razu odpowiadam: „nie wiem czy Paweł będzie miał ochotę”. Nie miał ochoty pojechać ze mną do koleżanki z grupy – ok, to ja nie jadę, bo po co mam tam jechać bez Pawła? Nie miał ochoty przyjść do mnie w naszą miesięcznicę – ok, idziemy do Barbie, bo on tam chce.

Kurwa.

A może ja dziś nie mogę? A może nie mam czasu? A może dwie godziny to dla mnie za mało na przygotowanie i wyjście?
Nie może, ale na pewno. I Paweł o tym wie. Dlatego lubię wiedzieć o takich rzeczach wcześniej. Bo jak ktoś mi mówi dwie godziny przed i do tego nie jest mu jakoś szczególnie przykro, że się jednak nie zjawię, to mnie to wkurwia. Mocno.
I jeszcze do tego rozmowa na ten temat na GG. A GG to nie miejsce na takie rozmowy. Dlatego mówię „o nic nie chodzi”. A on domaga się wyjaśnień, po czym oświadcza, że idzie sobie. No to napisałem.

Że gdyby on miał takie podejście, to mógłby być zazdrosny np. o moje planowane spotkanie z Radkiem. Gdybym ja miał jakie podejście? Jeśli idzie o zazdrość to ja mogę być zazdrosny, że on idzie do Barbie, gdzie pracuje Grzegorz, jego były. I do tego na imprezie będzie Krzysiek – jego były. Albo jak słyszę, że śpi u Piotrka, z którym kiedyś łączyły go nieco bliższe relacje niż przyjaźń. Albo jak chce iść do Marcina i Adama, z którymi kiedyś też miał bliższe stosunki…
Ale to nie o to chodzi.

Wkurwia mnie traktowanie jak piąte koło u wozu.
Że już nie wspomnę o tym, że na moje 5 dzisiejszych SMSów jedyną odpowiedzią był sygnał o 9:30 rano.

Tak, to też mnie wkurwia.

I dlatego mam włączoną głośno muzykę, bluzgam na prawo i lewo i chuj mnie obchodzi co pomyślą sąsiedzi i czytelnicy bloga.
Bo kurwa miałem nie mieć takich problemów!

Nie mówiąc o tym, że pan od statystki, owszem, przychyla się do części moich próśb, ale moja nieobecność na czwartkowych zajęciach utrudnia i komplikuje zdecydowanie zaliczenie tego przedmiotu.
I jeść mi się odechciało.

———————————-
Dopisałem dalszą część i pomyślałem, że logicznie będzie dodać to do poprzedniej niż nową blotkę tworzyć.

Jest 6:42. Właśnie wróciłem.
Misiu tradycyjnie już nie odpisywał na moje SMSy na temat tego, że jednak przyjadę i żeby wyszedł po mnie do Centrum, więc musiałem zadzwonić. A że na komórce do soboty lub niedzieli nie mam ni grosza, to musiałem wykorzystać do tego telefon domowy.

O 22:00 był pod Rotundą. Był też jakiś Piotrek z Olą, no i Kaśka, którą już znam. Poszliśmy na moją prośbę do mojego bankomatu. Bo w ogóle okazało się, że Barbie jest jakaś zamknięta impreza czy coś. Po drodzxe zgarnęliśmy z Chmielnej Sylwię z jej Ryśkiem (którego wtedy poznałem). Zaczął się nasz maraton. Od klubu do klubu… Sam już nie pamiętam ile miejsc odwiedziliśmy. Nie ominęliśmy także jakiegoś baru, gdzie Rysiek postanowił kupić… marchewkę. Że była to prośba niestandardowa, to dostał 3 marchewki gratis.
Potem wpadliśmy na chwilę do jakiegoś Jeziora Łabędzia czy coś… Tam trwał koncert, ale postanowiliśmy zmienić miejsce. Trafiliśmy do Selekcji. Lokalik miły. Spory i muzyka niezła. Sympatyczna obsługa. Wszystko okej. Wtedy jednak zaczął mi dolegać ból dziąsła, które mam podrażnione, a które zagoić się powinno za kilka dni. Zimne napoje łagodzą ów ból, ale tylko czasowo.

W Selekcji spędziliśmy kilka godzin, a potem – zgodnie z tym, co zapowiedziałem już o 22, a przeciwko czemu wtedy wszyscy protestowali – wylądowaliśmy potem w Toro. Jak zwykle średnia wieku powyżej zadowalającej. Grubo powyżej. No i nie ukrywajmy, że uroda bywalców tego lokalu pozostawia też sporo do nadrobienia. Nieważne.
Imprezowaliśmy, imprezowaliśmy. Wydałem w sumie całe 20 zł (misiu zapewniał, że on zaprasza, ale wydał większość na zakup w sumie 0,75 l wódki z Sylwią i Kaśką). Piotrek pojechał, a z nim samochód. Mieliśmy zostać do rana. Średnio mi się uśmiechało, ale w sumie… czemu nie.
Impreza trwała i trwała… Do Kaśki i Olki przyczepiali się jacyś panowie, misiek łaził i wyłudzał papierosy… Normalka.
Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie powrót do domu.

Bo oni chcą jeść. Proponowałem, że najlepiej byłoby zjeść w domu. Tym bardziej, że kasy brak a poza tym o 5 rano mało co jest otwarte. McDrive był. Kupili coś tam, zjedli. W tym czasie uciekł nam autobus 122. Dziewczyny wsiadły w 501 i pojechały do Olki do domu. My powlekliśmy się na metro Pole Mokotowskie.
Całą drogę misiek się wygłupiał, zatrzymywał… a ja po prostu chciałem się znaleźć w domu. Byłem i jestem zmęczony. Boli mnie dziąsło. Śmierdzę. I się wkurzyłem znowu.
Jeszcze mocniej, gdy nagle oświadczył mi, że nie jedzie jednak do mnie tylko do domu. Bo 'nie ma ochoty przebywać dziś w moim towarzystwie’ a potem dodał, że na początku mówił, że pojedzie do domu a musi 'dotrzymywać danego słowa’. Byłem strasznie zły. Na tyle, że zachowałem się wyjątkowo niegrzecznie i nie podałem Pawełkowi ręki na dowidzenia gdy wysiadałem z metra. Za co przepraszam. Znowu.

Wkurzony dotarłem do domu i zacząłem pisać tę blotkę.
Paweł pojawił się na GG. Przeczytał to, co mu napisałem wcześniej. Wyjaśnienia, których tak się domagał a przed których elektornicznym przekazywaniem się wzbraniałem długo. Bo to niedobre miejsce.

Pogadaliśmy chwilę. Dobrą chwilę. Trzy kwadranse.
Już nie jestem zły. Jestem uspokojony. Co nie zmienia faktu, że uważam, że musimy się spotkać i pogadać. Poważnie pogadać.

Wiesz, BeBe… Bo związek to jest przede wszystkim trudna praca.
Czas na modlitwę i sen.

Wypowiedz się! Skomentuj!