Wracam do starego stylu pisania blogów. Gdy tylko czuję, że chcę coś przekazać w necie, zapisuję to w pliku txt. Potem te „wolne myśli” wstawiam jako jedną blotkę. Może i nieco chaotycznie, ale przynajmniej nic mi nie umyka…

Jak na przykład moje ostatnie przygody autobusowe. Tak… Nie należą do najmilszych. Najpierw, gdy jechałem na spotkanie z Pawłem jakoś w ciągu tygodnia, wsiadłem w 122. Miał mnie podwieźć tylko z Uniwersytetu na Foksal. Było już koło 20, więc autobus prawie pusty. Wsiadłem z tyłu. Przegubowy, długi, niskopodłogowy i dość nowy autobus okazał się jednak dla mnie pechowy. Wszyscy wiedzą, że Krakowskie Przedmieście i Nowy Świat są dość dziurawe. Ja się o tym przekonałem na własnej skórze. Kierowca tak zapieprzał, tak rzucało i tak podskakiwałem, że wkońcu spadłem z siedzenia. W pozycji siedzącej wylądowałem na schodkach przed tylnymi siedzeniami. Nic mi się nie stało, ale jeden z pośladków boli mnie do dziś…
Potem znów kolejna przygoda. Tym razem chciałem podjechać z Racławickiej do Hotelu Bristol. Pełnia dnia, nowiutki autobus, linii bodajże 160. Wsiadałem ostatnimi drzwiami. W środku dość sporo ludzi, ale jakoś tak z tyłu wydawało mi się najmniej. Panu otworzyło się tylko jedno skrzydło drzwi, no ale mi to nie przeszkadzało. Zacząłem wchodzić. A on postanowił, że zamknie drzwi i spróbuje otworzyć oba skrzydła. No i mnie przytrzasnął drzwiami. Otworzył je, więc znów chciałem wejść. A on znów zamyka… Już mnie to wkurzyło i wcisnąłem się do środka. Miałem na sobie okulary przeciwsłoneczne i tymi właśnie okuarami pan kierowca ranił mnie na twarzy obok oka. Mam teraz szramę. Nieładną zresztą.
Ostatnia przygoda miała miejsce znów w autobusie 122. Tym razem jednak nie była dla mnie w jakikolwiek sposób dotkliwa. Wracam sobie ze szkoły, jestem już na Malczewskiego, mijamy TelePizzę a pan… zapomniał zatrzymać się na przystanku. Ludzie zaczęli krzyczeć i wtedy zorientował się, że przed zakrętem jaki wykonał był przystanek „Joliot-Curie”. Zatrzymał się i wypuścił biednych ludzi. Mógłby chociaż 'przepraszam’ powiedzieć… Mam coś pecha autobusowego.

————

Do poniedziałkowego wieczora miałem obawy. Miałem wątpliwości. Bo nie mogłem kontrolować całej sytuacji, bo to nie ode mnie zależało co się będzie działo, bo nie mogłem zaplanować wszystkiego z wyprzedzeniem. Bo nie wiedziałem co się wydarzy. Ale wieczorem zacząłem się modlić. I zrozumiałem.
A czemu niby ja mam to rozumieć? Czemu ja mam być w stanie to pojąć? Przecież tak naprawdę pojąć i zrozumieć wszystko może tylko Bóg. A ja mam Mu tylko ufać. Oddać się całkowicie. Powiedzieć szczerze „Jezu, ufam Tobie”. I być od tej pory pewnym, że wszystko będzie dobrze. Przecież „Pan jest pasterzem moim, niczego mi nie braknie”. Czego ja się bałem? Niewiedzy?
Przeszło mi. Już się nie boję. Ufam. I tak stanie się to, co stać się ma – co zgodne jest z planem Bożym, a niepojęte może być dla mnie. Dla nas wszystkich. Kocham Pawła. Ufam Bogu. I teraz pozostaje żyć. Bez planowania. „Chociażbym uchodził ciemną doliną, zła się nie ulęknę, bo Ty jesteś ze mną.” Oczywiście, że chciałbym, że mam nadzieję, że wolałbym… Ale to nie moja wola ma się dziać, a Boża. I jej ufam.

————

Się jakaś kłótnia wywiązała w komentarzach do poprzedniej blotki. Nie chcę tego, dlatego też w komentarzu nr 47 (jednym z ostatnich) wyraziłem swoje zdanie na ten temat. I naprawdę zacznę usuwać komentarze, które w których jedni moi znajomi obrażają, wyzywają, poniżają, ośmieszają itp moich innych znajomych. Sobie tego ciocia dużyformat nie życzy. A to mój blog i ja tu rządzę.

A tak a propos bloga, to jak się nowy szablon podoba? Myślę, że Sebastian Łódź jak zwykle poradził sobie z jakże trudnym zadaniem dogodzenia mojemu gustowi i udało mu się zrobić coś, co odpowiadało mojemu głównemu zamysłowi, a jednocześnie mile łechce moje oczy, gdy wpisuję czasem w okienko Opery duzyformat.blog.pl. Dzięki, Sebastianku!

————

Czas opowiedzieć co się działo…
W poniedziałek chciałem iść na zajęcia. Co więcej, poszedłem. Miałem ambitny plan być na obu zaplanowanych tego dnia – ćwiczeniach i wykładzie. Najpierw oczywiście pognałem na korepetycje. Zapieprzamy na poważnie z materiałem. Dziewczyna niby się stara to zrozumieć, ale gdy widzę jak ona zapisuje niewiele z tego, co do niej mówię… A ja naprawdę staram się przekazywać to, co najważniejsze! No, ale to jakby nie moja sprawa…
Potem – jako burżuj i szuja – poszedłem do Tchibo Cafe. Nie byłem z nikim umówiony. Miałem ochotę rozprostować po prostu nogi, wypić dobrą czekoladę… I zamówiłem Moccachino smakowe z gałką lodu waniliowego i do tego tartę z truskawkami… Wiem, wiem – rozrzutność moja nie zna granic.

Potem pognałem do szkoły, a tu… zajęcia odwołane. Jedyne obowiązkowe tego dnia zostały odwołane z powodu choroby prowadzącego. Ilona wyciągnęła mnie do BUWu (na czym niewątpliwie skorzystałem wypożyczając jakąś lekturę) a potem pojechałem do domku. Stwierdziłem, że nie będę czekał dwie godziny na wykład… Tak też zrobiłem. Wieczorem zaś wpadli Napaleni. W końcu zresztą! Ileż można do mnie nie przychodzić! Ja rozumiem, dwa dni, trzy… Ale tydzień?! Skandal.
Rehabilitacja dokonana. Pogadaliśmy chwilkę szczerze, ale znów czuję, że nie potrafimy na pewne tematy rozmawiać. Prawda, dziewczyny?
Nic to jednak, ja się nie poddaję. Nie poddam się tak łatwo jeśli idzie o nasze relacje. Co to, to nie.

We wtorek znów miałem ambitny plan udać się na wszystkie zajęcia. No… prawie, bo umówiłem się z Adamem Marcinkowa. Spotkanie jednak zostało na jego prośbę odłożone na nieokreśloną przyszłość. Tym bardziej mogłem iść na wszystko. Najpierw jednak czekało mnie zaliczanie rachunku prawdopodobieństwa. Poszedłem do pani Marty. Nie byłem sam. Ze mną zaliczało dobre 8 osób. Pytanie „jak mi poszło” jest nie na miejscu. Powinno było pójść dobrze. Mam nadzieję, że oczekiwanie to zostanie spełnione. Daj Boże.

Potem statystyka. A potem miały być ćwiczenia ze wstępu do socjologii. Ale nie było. Bo odwołane. No więc… poszedłem do domu. Darowałem sobie ponaddwugodzinne oczekiwanie na wykład profesora P. Śpiewaka (z całym szacunkiem do jego wiedzy, pasji jak i tego, że wykłady są bez ironii naprawdę ciekawe). Tutaj czekała mnie ważna rzecz – rozmowa z Andrzejem. Udało mi się złapać go na GG. Chciałem, żebyśmy wyjaśnili sobie wszystko. O co chodzi i w ogóle. No i się nie udało za bardzo. Andrzej starał się nie mówić o naszej relacji, tylko o tym, że „odpoczywa od wszystkich”, że ma wszystkich dość i takie tam. Twierdził, że ostatnio go denerwowałem, ale nie potrafił powiedzieć o co mu chodziło dokładnie. Nie wiem. Ale czuję, że – mimo jego słów – to była nasza pożegnalna rozmowa.

Wieczorem misiek napisał, że jest u swojego znajomego Piotrka. I że chyba wpadnie na noc. Jak dla mnie – lajcik :) Potem jednak zadzwonili. Dochodziła 22:30, a oni mnie namawiają, żebym „wpadł na chwilę”. Póki rozmawiał ze mną ów Piotr i jakaś Ewa byłem stanowczy. Ale Paweł wie, że nie potrafię mu odmawiać. No i pojechałem. Ewy już nie było, a ciotki sobie piły. Piotr okazał się kolegą w wieku mniej więcej Anki, całkiem sympatycznym, choć mówiącym dość specyficznie (dzieciństwo za zachodnią granicą). Wszystko fajnie i w ogóle. Później doszedł do nas także niejaki Michał Michael Saint. Ci, którzy znają choć trochę rynek porno wiedzą, że to jeden z najsłynniejszych producentów filmowych tego gatunku w Polsce. I już nie tylko. A taki niepozorny i grzeczny się wydaje. Miło się rozmawiało, Piotrek wyraźnie ku niemu się zbliżał…

Wyszliśmy po 1, gdy misiek zaczynał powoli zasypiać… Wypił sporo. Wszystko jasne. Dojechaliśmy na centralny, a tam Paweł stwierdził, że lepiej żebyśmy nie jechali na razie autobusem. Nie pojechaliśmy, za to on pobrudził troszkę teren gdzie stają nocne… Oj no co? Bywa.
Potem przeszliśmy się dwa przystanki i dość sprawnie dojechaliśmy do domu. Tutaj misiek padł i zasnął.

Dziś spędził u mnie cały dzień. Wariat mały. Humor mu wyjątkowo dopisywał. Latał, skakał, wygłupiał się… Eh, teraz jestem padnięty :) Nie dość, że się nie wyspałem, to jeszcze cały dzień musiałem być na najwyższych obrotach, bo Pawełek miał nastrój na wygłupy. Udało się jednakowoż przeprowadzić dość poważną rozmowę na temat naszego związku i jego podstaw. Dla mnie, co chyba już wszyscy wiedzą, rozmowa wprost jest podstawą każdej relacji. Zwłaszcza zaś tak ważnej jak ta.
Misiek pojechał o 21, kiedy musiałem ruszyć się z domu na spotkanie z Rafałem Zakochasiem. Bo oczywiście na zajęcia nie poszedłem. Miałem ku temu poważne zamiary i plany, ale z czasem uległy one weryfikacji… Bywa. Samo zaś spotkanie z Rafałem dotyczyło takiej śmiesznej akcji z funduszy Unii. A ja tam lubię coś zrobić dla dzieciaków. A że mogę coś jeszcze z tego mieć – chwalmy Pana na wysokości!

Teraz czas spać. Słucham teraz niemal w kółko nowej piosenki Black Eyed Peas „Don’t phunk with my heart”. Jak wrócę, dam ją na tło bloga. Jest świetna. Powinienem się pakować. Jutro przecież jadę do domu. O 16:15 ruszam z Centralnego w długą podróż. Wracam 3 maja wieczorkiem. Do tego czasu raczej na pewno nic nie napiszę. Więc stałych czytelników zapraszam zaraz po długim weekendzie.
A pakować się teraz nie będę, bo mi się nie chce. Chcę spać.

————

Zmiana muzyki na blogu.

Lista Stansfield „Treat me like a woman”

Girls like tea
Girls like me
Some girls like everything that they see
Some will chase
Some like the wait
With me there’s something
You should get straight
I’m not like the others
Won’t keep it under cover

I’m all up in your face
With everything I say
And I don’t give me away
I’m all up in your face
With everything I say
I won’t give up

So come on down
From those clouds
You’ve been hangin’ with the
wrong damn crowd
Better treat me like a woman
Treat me like a woman
Throw those hands in the air
Do something so I know you care
Better treat me like a woman
Treat me like a woman

Don’t get too comfortable
That ain’t good
Fuck me the way a real man should
Stay with me
Play with my hair
Always remember to stop and stare
I’m not like your mother
Don’t treat me like your brother

So get up in my face
I want you in my space
And I don’t give that away
Get up in my face
I want you in my space
I won’t give in

So don’t be scared
But beware
Your gonna get it if you’re not right there
Better treat me like a woman
Treat me like a woman
If I’m in love I would die
For the man that gives me chills inside
Better treat me like a woman
Treat me like a woman

Treat me like a woman
Treat me like a woman
Treat me like a woman

Girls like tea
Girls like me
Some girls like everything
that they see

So come on down
From those clouds
You’ve been hangin’ with the wrong damn crowd
Better treat me like a woman
Treat me like a woman
Throw those hands in the air
Do something so I know you care
Better treat me like a woman
Treat me like a woman

So don’t be scared
But beware
Your gonna get it if you’re not right there
Better treat me like a woman
Treat me like a woman
If I’m in love I would die
For the man that gives me chills inside
Better treat me like a woman
Treat me like a woman

Girls like tea
Girls like me
Some girls like everything
that they see

Wypowiedz się! Skomentuj!