Dzieje się, nie powiem. Ale jakoś nie mam czasu, żeby te wszystkie drobne sprawy zebrać w kupę.
Tak, bo to jest kupa. Taka kupa jak gówno, tylko grzeczniej opisana.

Spotkania – od tego zacznę.
Wczoraj spotkałem się z wydawcą. Naczelna też oczywiście była. Wiadomość pierwsza – mam robotę, wiadomość druga – mam obniżkę pensji. Postanowił, że będzie płacił mi wierszówkę a nie stałym ryczałtem, bo „go na to nie stać”. Gadanie… A mnie nie stać na to, żeby tyle czasu poświęcać – zwłaszcza w sezonie ogórkowym – na szukanie tematów. Co prawda nie mam nic lepszego do roboty, ale nie każdy musi o tym wiedzieć!

Wczoraj też ofcjalnie nawiedziła mnie Iwona. Dla mamy było to nasze pierwsze spotkanie po 3 tygodniach. Więc udawaliśmy całkiem przekonywaująco zakochaną parę. Jeszcze nie tak dawno temu cmokanie się z Iwoną bardzo mi przeszkadzalo. Już mi przeszło. Nie jest źle. Pogadaliśmy o wszystkim i o niczym. Jak zwykle błyskawiczna wymiana informacji. Ona mówi, ja mówię – jednocześnie słuchamy siebie nawzajem. To lubię. Tempo, przepływa danych, plotki. Eh… cioty to jednak są takie same.
Kaśka K wciąż na mnie obrażona.

Także wczoraj spotkanie w sprawie wyjazdu do Holandii. Ustaliliśmy, że będę miał pod opieką conajmniej jednego chłopca (a najpewniej – dwóch), a poza tym przemawiałem jako „szef grupy wolontariuszy”. :) Dumnie brzmi, prawda? A chodzi o tak błahe sprawy jak kwestia oficjalnego rozmawiania z Holendrami i omawiania pewnych kwestii technicznych. Banał.
Spotkanie godzinne, miłe, bo ludzie autentycznie zainteresowani.

Dziś była u mnie Ewka. Kolejne spotkanie po latach. Wiem już wszystko (?) i ona wie wszystko (!). Zwierzałem się oczywiście także z intymnych elementów pożycia seksualnego, o których Przemek nie pozwala mi na blogu pisać. Ewka i Iwona to dwie osoby, które zawsze najbardziej na bieżąco wiedzą i tak wszystko. Poza tym dostałem nową porcję Cosmopolitan i Glamour (no i Avanti oczywiście!). Zresztą ostatnio z Łucją od męża ustaliliśmy, że ja jestem glamour a ona jest już cosmo, bo ja jestem za młoda, żeby być cosmo. Ale kiedyś będę!

Piszę bzdurne teksty. Coś o tym, że basen nieczynny trzy tygodnie, że Woodstock, że radio miejskie pada, że Flinta była u nas (nie widziałem koncertu, co nie znaczy, że nie mogę napisać…), o tym jak pozdawali na studia i takie tam totalne duperele. No cóż – sezon ogórkowy, a wydawca się chwali, że nam sprzedaż W KOŃCU ruszyła do góry. I on mi tu będzie pensję obniżał?!

Byłem też u fotografa. Musiałem w końcu fotki odebrać. Mam teraz 8 zdjęć do dokumentów jakbym potrzebował. Wyglądam na nich fatalnie, ale bywało gorzej. A propos fotek – rozmawiam już drugi dzień z Jakubem Warszawa. Dostałem też od niego kilka zdjęć. O boże… mój mąż widząc takich ludzi śpiewa „ciociu, ciociu nie bądź taka – wracaj zaraz do Tik-Taka”. Mi to oczywiście nie przeszkadza. To jest na swój sposób słodkie. Poza tym – oficjalnie oświadczam – gustuję w przegiętych ciotach.

Gadałem dziś nawet z Sebastianem Sebim! A to już postęp – nie rozmawialiśmy… ho ho ho! kopę lat jak nie więcej. No i on od razu domyślił się co miałem na myśli pisząc na blogu, że „spróbowaliśmy z mężem dzisiaj czegoś po raz pierwszy”. Słusznie się domyślił. Wtedy też omówiliśmy nasze preferencje względem pewnych spraw oraz nabyte doświadczenia. Miło wiedzieć, że ktoś ma podobne odczucia do mnie.
Zresztą wczoraj naciągnąłem Jakuba Warszawa na takie zwierzenia, że szkoda gadać :) Przyznałem się oczywiście, że o większości jego fantazji wiedziałem po naszym dość bliskim kontakcie cielesnym. To się da wyczuć. A może ja po prostu widzę to po ludziach?

Dziś miałem sporo latania pod hasłem „załatwiam do gazety”. To jakaś rozmowa na baseie, to znów spotkanie w szkole… No i kilka telefonów, w tym z telefonu komórkowego. Dlatego tez nie mogę doczekać się oficjalnego startu redakcji w centrum miasta – będę miał blisko do telefonu służbowego. Teraz muszę dzwonić z domu (mamusia baaaardzo tego nie lubi) albo z komórki (baaaardzo tego nie lubię JA).

Zmieniłem dziś gradację planowanych „większych wydatów”. Aktualnie kolejność jest następująca: 1. nagrywarka CD, 2. spodnie, 3. okulary korekcyjne, 4. telefon komórkowy. Warto zauważyć, że pojawiła się nowa pozycja – okulary. Stwierdziłem, że mam już dość tych oprawek. Chodzę w nich jakieś 6 lat i znudziły mi się totalnie. Pójdę do okulisty, przepisze mi nowe, zmienie szkła i oprawki. Tak, wiem że to drogie, ale już tych mam naprawdę dość.
A jeśli o nagrywarkę idzie, to marzenie zrealizuję już jutro! Koszt – 135 zł. Z tego brat daje 10 zł! Zmusiłem go do tego, bo stwierdziłem, że też będzie z niej poniekąd (za moim pośrednictwem) korzystał. Resztę chcę na pół z mamusią. Bo ja jeszcze nie dostałem zaległej kasy od wydawcy a prawie ją wydałem… A w związku z tym, że nie mam aktualnie NIC to i tak całość pożycza mi, jakżeby inaczej, moja rodzicielka.
Spodnie nowe i tak kupię we wrześniu, bo to termin, kiedy zawsze kupuję sobie spodnie (znów na koszt mamy), a co do telefonu – perspektywa nowego aparatu telefonicznego oddala się coraz bardziej. No cóż – jak się nie ma co się lubi…

Mąż pyta czy wpadnę do niego… No mam nadzieję, że wpadnę. Możliwość zasypiania w jego ramionach jest conajmniej kusząca. To niesamowite uczucie…
Nie wiem tylko wciąż co powiedzieć mamie, żeby nie miała objekcji i wątpliwości co do mojego nocowania. Sam wyjazd jest prosty – pierwsza wspólna impreza z Iwoną, ale gorzej z tym nocowaniem. No co? Powiem, że nocuję u Iwony??? Nie przejdzie…

Jutro czeka mnie kolejny ciężki dzień – muszę skończyć wszystkie tekst. Za to piątek mam jak zwykle już wolny. I to lubię w pracy w mojej gazecie. Weekend od czwartu po południu do poniedziałku w południe. Byle do października…
Ah! No i znalazłem blog Piotra! Tak, tak – moje miesięczne poszukiwania zwieńczone sukcesem. Znalazłem, przeczytałem, na razie nie skomentuję…

Wypowiedz się! Skomentuj!