Taka nie będę... (fotomontaż wysłany przez znajomego na facebooku)
Taka nie będę... (fotomontaż wysłany przez znajomego na facebooku)

 

To nie jest tak, że ja lubię się odchudzać. Nie lubię, nawet bardzo czasami. Każda dieta oznacza bowiem nie tylko ilościowe, jakościowe lub ilościowo-jakościowe ograniczenie jedzenia ale na dodatek przymus drastycznego zmniejszenia ilości spożywanego alkoholu.

W swoim życiu przeszedłem bardzo, bardzo, bardzo wiele diet. Zwłaszcza w okresie, gdy miałam 15-18 lat. To był czas, gdy stwierdziłem, że zacznę się odchudzać. Bo, czego może nie wiecie, byłem wówczas bardzo gruby. Moja rekordowa waga w tym okresie wynosiła 98,5 kg (jakieś pół roku przed ukończeniem liceum). To dużo. Miałem nie tyle nadwagę, co zaczynałem być otyły. W sumie – teraz, gdy o tym myślę – może lepiej było żreć dalej i tyć, bo otyłych można leczyć operacyjnym zmniejszaniem żołądka a to na pewno zmniejszyłoby moje problemy z wagą… No, ale trudno. Wzięłam się za siebie i w ciągu pół roku zrzuciłem wówczas ponad 27 kg.

Oczywiście, to było już jakiś czas temu. Od tego czasu moja waga waha się. Raz rośnie, raz spada. Rośnie nie tylko dlatego, że pozwalam sobie na różne jedzeniowe przyjemności, które niosą za sobą konsekwencje, ale także z powodu alkoholu. Każda porcja whisky ma ok. 110 kcal (wódka bardzo podobnie). Do tego dochodzi ok. 100 kcal w szklance coli. W sumie ponad 200 kcal w jednym napoju. A ile takich drinków potrafię wypić w ciągu jednej nocy? Na biforze ze 3-4, czasem 5. W klubie kolejne 4-5. Mamy więc spokojnie od 7 do 10 drinków po 200 kcal każdy. To nam daje 1400-2000 kcal w ciągu jednej nocy. A jak ciocia JP wpadnie w cug imprezowy, to potrafi takich nocy zaliczyć kilka w tygodniu… Nawet zastąpienie coli jej bezcukrowym odpowiednikiem oznacza spadek ilości przyjmowanych w ten sposób kalorii jedynie o połowę (czyli do 1000 kcal na noc). A więc też za dużo. Wiem o tym, zdaję sobie z tego sprawę. A że po alkoholu czasem ma się gastrofazę, to nie muszę chyba dodawać?

Diety jakie przechodziłem w życiu były różne. Pomijam te z okresu, gdy miałam 15-18 lat, bo to było szaleństwo, które nie na wiele się zdawało. Najpopularniejszą ostatnio dietą była, oczywiście, białkowa. Zwana też dietą dra Dukana. Been there, done that. To naprawdę skuteczna dieta. Naprawdę dobra – w sensie, że skuteczna. Zrzuca się szybko i zgodnie z planem. Jej problem polega na tym, że jest nie-najtańsza oraz że dość monotonna. A przez to trudna. Nie miałam z tym problemu, bo gdy zaczynam dietę na poważnie, moja motywacja jest na tyle duża, że daję radę bez problemu. Plusem diety białkowej jest także nieograniczona możliwość spożywania dozwolonych produktów. Mówiąc krótko: można żreć do woli. Niemniej jednak, zdaję sobie sprawę także z tego, że to bardzo wyjaławiająca dieta. Taka, która nie służy zdrowiu. Nie jest zbilansowana, może szkodzić nerkom i nie tylko.

Dlatego teraz zdecydowałem się na bardzo zrównoważoną dietę – tzw. dieta 1500 kcal. Pewno wszyscy słyszeli o diecie 1000 kcal, ale ja wiem, że to dla mnie poziom nieosiągalny. Nie będę w stanie funkcjonować poprawie jedząc jedynie 1000 kcal dziennie. Tzn. teraz, póki wrzesień, pewno dałbym radę, ale dieta do końca września się nie skończy i potem będzie trudniej, bo wrócę do w miarę normalnego życia codziennego. Tak więc zdecydowałam się na 1500 kcal. Na razie, na próbę, przez 2 tygodnie. Zobaczymy, jaki będzie efekt. Zakłada się, że w tym czasie powinnam zrzucić ok. 2 kg. Wydaje się, że to niewiele, ale uwierzcie mi – zauważę to. Znam swoje ciało na tyle dobrze, że każde pół kilograma zauważam. Dlatego nawet się nie ważyłem przed początkiem diety. Za bardzo się boję. Na wagę wejdę po 2 tygodniach, żeby ocenić, ile jeszcze muszę zrzucić. Bo zakładam, że dieta efekt przyniesie.

Jest rozpisana na 5 posiłków dziennie (zdrowo: śniadanie, II śniadanie, obiad, podwieczorek, kolacja). Nie wolno, oczywiście, jeść zbyt późno (2 godziny przed snem), ważne jest regularne odżywianie a rozpisana jest bardzo racjonalnie – są dobre proporcje węglowodanów, tłuszczów i białka. Takie zdrowe proporcje. Więc wiem, że mi nie zaszkodzi. Istotne jest, ma się rozumieć, ograniczenie spożycia alkoholu. W moim przypadku niemożliwe raczej, więc po prostu drastycznie ograniczam jego spożycie. Zaczęłam tydzień przed dietą. Teraz piję max 3 razy w tygodniu (przez ostatnie miesiące piłam 6-7 razy w tygodniu) oraz staram się nie szaleć z ilością (poza minionym piątkiem, kiedy byłam na imprezie pierwszy raz od miesiąca!). Być może jeszcze mocniej ograniczę picie – to zależy od efektów aktualnej diety.

Dieta 1500 kcal ma ten plus, że są gotowe zestawy na cały dzień do znalezienia w sieci. Nie trzeba liczyć ile co ma – wystarczy stosować się do tego, co ktoś zapisał. Plusem jej jest także duże zróżnicowanie. Są w niej warzywa, owoce, nabiał, trochę pieczywa nawet… Oczywiście, w proponowanych jadłospisach są też rzeczy, których nie jadam, nie lubię albo nie chcę jeść (np. kiwi, którego nienawidzę; sok wielowarzywny, który wywołuje u mnie wymioty albo pumpernikiel, za którym nie przepadam), ale wówczas mam chwilkę, żeby znaleźć zastępnik jakiś i z niewielką poprawką menu jest idealne!

Mój metabolizm zawsze był słaby i zawsze miałam z nim problemy. Na diecie jestem dopiero 4 dni, więc dam sobie trochę czasu jeszcze, ale jeśli za 3-4 dni się nie poprawi, to mam zamiar wspomóc się jakimiś delikatnymi tabletkami. Najpewniej ziołowymi jakimiś. Kiedyś brałam, trochę pomagały. Na razie czekam jeszcze, daję chwilę organizmowi na przestawienie się.

Oczywiście, najpewniej będzie także, że po jakiś 2-3 miesiącach odchudzania (przy widocznych, tak zakładam, efektach!) poluzuję sobie rygor i będę w stanie znów jeść trochę niedobrych dla ciała rzeczy. Znów przytyję. Potem przejdę na dietę. Potem przytyję… I tak dalej, i tak dalej… Moja waga się waha i muszę do tego przywyknąć. Ale nadal mnie to denerwuje. Wolałabym mieć taki metabolizm jak inni, którzy jedzą co i ile i kiedy chcą a nadal noszą rozmiar S. Zazdroszczę, tak szczerze.

Finanse nie pomagają. Mam teraz nie najłatwiejszą sytuację a diety kosztują. Był czas, kiedy jadałam niezdrowo, bo tak było taniej. Więc sami widzicie, że nie jest różowo.

Aha! I NIGDY ale to PRZENIGDY nie mówcie „kochanego ciała nigdy za wiele”. To najgłupszy tekst na świecie. Oczywiście, że czasem za wiele! Wcale nie pocieszacie tym osoby tyjącej/odchudzającej się a co najwyżej powodujecie u niej większego wkurwa. Osoby grube – wiem, bo byłem nią przez wiele-naście lat – nie lubią swojego ciała. Czasem nienawidzą. Gardzą nim. Zazdroszczą szczupłym. Są zdenerwowane, gdy nie mogą schudnąć. I nawet jak są już chude, to NIGDY nie przestaną czuć się grubo. Nigdy. Ktoś, kto nie miał dużej nadwagi NIGDY tego nie zrozumie. Naprawdę, nigdy. Więc uwierzcie mi, że nie pomagacie, gdy coś takiego mówicie.

Podobnie, jak wówczas, gdy mówicie mi: „nie, no coś ty, nic nie przytyłeś” albo „no coś ty, wcale nie jesteś gruby”. Jestem. Zawsze już będę. Choćbym i ważyła 50 kg, we mnie, w mojej głowie, zawsze będę już grubą świnią, która nienawidzi swojego ciała. Nic tego nie zmieni. Poza tym NAPRAWDĘ znam swoje ciało na tyle, że wiem, kiedy tyję. Widzę, gdy przybędzie mi pół kilograma i cycki powiększają się nieznacznie. Nie potrzebuję wagi, żeby określić ile ważę, ile tyję i ile chudnę. To obsesja, jaką duża część grubych (lub eksgrubych) osób będzie mieć do końca życia. Pogódźcie się z tym.

A żeby udowodnić Wam, że tyję, mam taką niespodziankę: kilka zdjęć moich zestawionych chronologicznie. Pierwsze z nich pochodzi jakoś z 2007 roku, ostatnie zaś sprzed tygodnia czy dwóch.

 

Kliknij, aby powiększyć
Kliknij, aby powiększyć

 

 

Dla ciekawskich: przykładowe menu na jeden dzień (u mnie będzie to dzień 14. diety) – poniżej.

Śniadanie (450 kcal):
Sardynka w pomidorach (100 g), pumpernikiel 2 kromki, sałata, seler naciowy (50 g), cykoria (100 g), sok pomarańczowy

Drugie śniadanie (112 kcal):
Jogurt naturalny 2% tłuszczu (100 g), płatki żytnie (5 g), płatki jęczmienne (5 g), kiwi (50 g)

Obiad (525 kcal):
Zupa ogórkowa (250 g), naleśniki z serem 2 sztuki (160 g), truskawki (160 g)

Podwieczorek (112 kcal):
Chleb chrupki pełnoziarnisty, szynka wołowa 1 plasterek, szok wielowarzywny (250 g)

Kolacja (300 kcal):
Chili bezmięsne: fasola czerwona sucha (60 g), cebula 100 g, pomidor (130 g), papryka zielona (100 g), koncentrat pomidorowy (10 g), przyprawy

Wypowiedz się! Skomentuj!