Rozmowy Jej Perfekcyjności

Na świecie znany jest przede wszystkim jako osoba, która współtworzyła Radio Wolna Europa. Dla środowisk LGBTQ jest jednak kimś więcej – ojcem, matką i ciotką krakowskiego klubu Cocon.

Janusz Marchwiński nieczęsto opowiada o klubie. Mało kto o ten klub go zresztą pyta. Dziennikarze męczą go o przeszłość, historię i lata walki z systemem. Albo o teatr, z którym związany jest od wielu, wielu lat i w którym nadal można go często zobaczyć. Zapominają o tym, że poprzez tworzenie i utrzymywanie miejsca dla osób LGBTQ jest w naszym kraju w pewnym sensie nadal opozycjonistą.

Cocon to miejsce, którego nie można nie lubić. Z czystym sumieniem mogę się przyznać, że to aktualnie najlepszy klub przyjazny osobom LGBTQ w Polsce. Co sprawia, że jest tak wyjątkowy? Co jest tajemnicą jego sukcesu i jego wyjątkowości? O to postanowiłam spytać Janusza w jednej z kawiarenek na krakowskim Kazimierzu.

Janusz Marchwiński i Jej Perfekcyjność
Janusz Marchwiński i Jej Perfekcyjność

Na ilu imprezach byłeś w Coconie?

Na setkach. Trudno to zliczyć, nie mogę tego nawet dobrze oszacować.

Jak to się stało, że w ogóle wpadłeś na pomysł założenia Coconu?

Przed Coconem miałem w Krakowie jeszcze taki naprawdę malutki klub Queer. To było gdzieś około roku 2000. Doszedłem do wniosku, że w całym tym segmencie rozrywkowo-imprezowym brak jest miejsca dla osób w wieku powyżej 35 lat. Co jest dość dziwne, bo na Zachodzie to jest najlepsza klientela – to są ludzie, którzy mają prace i mają pieniądze. W Berlinie czy w Barcelonie jest jeden czy dwa duże kluby ale za to mrowie mniejszych. Ten duży klub otwiera się koło 1 czy 2 w nocy a wcześniej wszyscy siedzą właśnie w tych mniejszych knajpkach.

Wszystko dobrze funkcjonowało, panowała rodzinna atmosfera. Były spotkania, wydarzenia kulturalne… Ale w pewnym momencie pojawił się w Krakowie klub Kitsch.

Pamiętam to miejsce! W kamienicy na szczycie…

To był doskonały pomysł biznesowy – zrobienie klubu w mieszkaniu. Jakbyś zawsze przychodził na nieustająco trwającą tam prywatkę. Mój lokal, który mieścił może ze 30 osób, nie mógł wytrzymać konkurencji. Wiesz, jak to jest, wszyscy rzucają się na nowe miejsca, żeby je sprawdzić i zobaczyć… Dlatego Queer musiał wyzionąć ducha. Szkoda, żałuję tego bardzo.

No dobrze, ale co z Coconem?

janusz1Cały ten Kitsch zaczął się bardzo rozwadniać. Stał się ściekiem. Obok jednego lokalu w mieszkaniu pod i naprzeciwko powstały kolejne miejsca. Cała kamienica zamieniła się w jakieś rzygowisko. Tłum ludzi, nad którym nie panował nikt. Wtedy pojawił się pomysł ponownego otwarcia Coconu, w tym samym miejscu gdzie istniał przez blisko rok na Kazimierzu, w miejscu które wówczas było totalnym zadupiem. Na tamte czasy to było położenie idealne. Z jednej strony można było dojść w kilka minut, a z drugiej – nikt tam się nie kręcił i było bardzo dyskretnie. Wszak to jeszcze czasy, gdy ludzie się mocno czasem ukrywali. Dziś to imprezowanie rozlało się po całym Kazimierzu. Nam bardzo pomogła budowa kładki przez rzekę – dzięki niej staliśmy się nagle miejscem centralnym dla życia nocnego.

To chyba dość stary budynek, prawda?

To jest budynek niesłychanie ciekawy. Wpisany do rejestru zabytków. Został zbudowany w latach 60. XIX wieku, dlatego widać go na najstarszych fotografiach, dagerotypach krakowskich. Wówczas budynek ten był składem win. Po wojnie w tym budynku funkcjonowało kino. Tam, gdzie znajduje się górny bar, znajdowała się projektornia, zaś główna sala pełniła funkcję sali kinowej z ekranem w miejscu didżeja. W latach 90. XX wieku Ewa Demarczyk szukała miejsca na swój teatr, miasto Kraków zaproponowało jej właśnie ten budynek. W momencie, gdy wszystko było gotowe, a Ewa Demarczyk zrobiła tam pierwszy program i wystąpiła jeden jedyny raz, budynek wrócił do dawnych właścicieli – wygrali w sądzie batalię o miejsce. Potomkowie rodziny Tenenbaum, która była właścicielem budynku, chcieli zaproponować Ewie Demarczyk jakąś komercyjną umowę, ale ona odmówiła.

Potem pojawiły się jakieś dziewczyny, które chciały tam zrobić klub, dyskotekę. Ale gdy zaczęły to szykować, zabrakło im pieniędzy. Dość powiedzieć, że któregoś dnia zadzwonił do mnie Grzegorz Surówka, który wymyślił Cocon jako miejsce gejowskie i prowadził go przez rok, z propozycją ponownego otwarcia lokalu. Zgodziłem się. Potem etapami, cierpliwie, rozbudowywaliśmy klub. Najpierw powstał „salonik krakowski”, który dziś jest salą przejściową a wówczas pełnił funkcję miejsca, gdzie można było porozmawiać i odpocząć. Potem wybiliśmy drzwi i zaadaptowaliśmy tę drugą dużą salę… No a 10 lat temu pod salą Coco założyliśmy z Piotrkiem Sekluckim teatr.

To już kawał historii jak na klub…

janusz2Ja zawsze mówię, że to nie jest lokal wyłącznie w rozumieniu dyskoteki, jako miejsca rozrywki. To jest miejsce, które spełnia rolę społeczną. Tam często młodzi ludzie odkrywają swoją orientację, środowisko LGBT, znajdują swoje miejsce w tym środowisku. Potem razem z tą grupą, do której weszli, starzeją się. A następna grupa już rośnie. Cocon ma przecież 15 lat. Ci, którzy dziś zyskują pełnoletniość, mieli 3 lata, gdy klub powstawał! A mimo wszystko niemal nic się nie zmienia. Zarówno w sensie obyczajowości czy estetyki, wszystko pozostaje takie samo.

Czy jest zatem jakiś stały scenariusz?

W lokalu pojawia się jakiś młody chłopiec, który ma lat – no, powiedzmy – osiemnaście.

I Ty go od razu zauważasz?

Ja już nie. Już dawno przestałem się tym interesować. Ale są tacy, co na pewno zauważają. I on gdzieś tam przemyka, znajduje sobie grupę rówieśniczą. Za tydzień zjawia się znowu. Ale tym razem w zupełnie innej odsłonie – zachodzi jakaś totalna metamorfoza. On w stu procentach upodabnia się do tej grupy. Nagle z jakiegoś zakompleksionego chłopaka robi się pewny siebie bywalec. Zupełnie, jakby ten potencjał już w nim był, tylko czekał żeby się rozwinąć…

Żeby opuścić spowijający go kokon?

Kokon, pancerz – i rozwinąć skrzydła, odlecieć jak motyl. Ale to jest coś, czego się nie można nauczyć, to musisz mieć jednak w środku.

No dobrze, ale teraz zastanawiam się, jak to się stało, że Cocon stał się najlepszym klubem LGBT w Polsce…

Muszę tam zrobić generalny remont…

Och, wiesz, co mam na myśli. Aktualnie Cocon jest najlepszy. I mówię to tylko dlatego, że nie ma Utopii. Moje serce jest przecież nadal przy Jasnej 1…

Oczywiście!

Sam mówisz, że już się tym tak bardzo nie interesujesz… A czy nie sądzisz, że to pewna strata? Bo jednak, moim zdaniem, to zasługa Twojej obecności w tym miejscu i tego, co robiłeś, że Cocon nabrał tego wyjątkowego charakteru.

Och, to bardzo miłe, że tak mówisz…

Chodzi o to, co robiłeś tam społecznie. To oswajanie nowoprzybyłych, zajmowanie się nimi, pokazywanie im tego, czym jest ta krakowska gejowskość klubowa. Coś zupełnie innego, niż Jasna 1…

No tak, tam była Królowa!

No właśnie. A Ty w Coconie jesteś taką bardziej – z braku lepszego słowa – Ciocią-Damą.

Grzegorz Okrent bywał u nas wiele razy. I on się nigdy nie mógł w Coconie odnaleźć. Wchodził w dizajnerskich, unikalnych marynarkach od najbardziej znanych projektantów… A tam nie o to chodziło. Ci sami projektanci, gdy się zjawiali u nas, gdzie nikt ich nie poznawał, zmieniali się. W Coconie zawsze panował egalitaryzm. A ponieważ ja jestem człowiekiem – zaskakujące dla artysty – odpornym na próżności, to nigdy nie zależało mi na tym, żeby być w klubie kimś ponad innymi.

Ja nadal jednak szukam przyczyn sukcesu Coconu i jego wyjątkowości.

Uroda Krakowianek! Gdy założą te swoje czepce, tiule, szale… wyglądają zjawiskowo!

[śmiech] Nawet ja – a wiesz, że imprezować potrafię i kocham – z chęcią wracam do Coconu a nie do innego klubu. No, może poza tym, że denerwuje mnie nadal to, że kartą nie można płacić…

Ach, no tak. Wprowadzimy to, obiecuję.

Uff! Całe szczęście! Bo teraz robię tak, że przychodzę z gotówką do mojego ulubionego barmana, daję mu plik banknotów i mówię, żeby odliczał to, co będę u niego zamawiać. Jak braknie, ma krzyczeć, że chce więcej. A jak zostanie, to oddaje mi resztę przy wyjściu. Dobrze, że masz tę piękną Owieczkę.

Owieczka to jest przesłodki chłopak. Pamiętam, jak pierwszy raz przyszedł do Coconu, mając ledwo osiemnaście lat. Od tej pory zresztą się niewiele zmienił a kilka lat już minęło. Co zabawne, mnóstwo osób nie wie nawet, jak on ma na imię. Dla nich wszystkich jest Owieczką czy Barankiem z Coconu.

janusz3Jest wielu takich chłopców, którzy przybywali do tego klubu z Krakowa czy spod Krakowa, żeby zyskać odrobinę prywatności, odrobinę swojego życia. Chcieli się wyrwać spod kurateli rodziców. I tak zazwyczaj bywało, że coming outu dokonywali dopiero wówczas, gdy udało się im już jakoś usamodzielnić. Pamiętam wiele drastycznych historii: jednego z tych podkrakowskich chłopców rodzice, uczący zresztą gdzieś na uczelni, przywiązali linami do krzesła, żeby nie mógł wyjść z domu! Siostra pomogła mu się uwolnić, no i on uciekł oknem i przyjechał tutaj, do Krakowa.

To jest to, co często podkreślam a o czym się zapomina. Cocon dla wielu osób jest pierwszym miejscem pracy – takim, które daje możliwość usamodzielnienia się, spróbowania życia na własną rękę, z dala od rodziców.

Oczywiście, zdaję sobie z tego sprawę. To jest tak, że barman wychodzi z klubu i ma w ręku żywą gotówkę. Poza swoją dniówką – czy w zasadzie „nocką” – może jeszcze dorobić z napiwków, które są w całości dla nich przeznaczone.

Trochę mi tego brakuje w innych miejscach – takiego poczucia solidarności. Wiemy, jak czasem jest trudno usamodzielnić się osobom LGBT od rodziców a zarazem, jak czasem jest to konieczne ze względu na sytuację w domu… A jednak mało jest osób, które chcą w ten sposób wspierać tych młodych ludzi: dając im pracę, dając im możliwość usamodzielnienia się. Szkoda.

Ale nadal! Nie mamy odpowiedzi na to, co jest tajemnicą sukcesu klubu!

To jest, jak teraz o tym myślę, konglomerat wielu składników. Ot, choćby fakt, że dużą uwagę przywiązujemy do jakości muzyki w klubie. Bierzemy djów wyłącznie ze środowiska gejowskiego, bo w dyskotekach gejowskich gra się inaczej niż w środowiskach hetero. Sporo mamy djów z Niemiec, Holandii, Anglii… I oni wszyscy chcą wrócić do Coconu. Bombardują mnie potem wiadomościami na facebooku, żeby ich znów zaprosić. Ba! Obniżają ceny, byleby tylko móc tutaj znów być.

Drugą sprawą jest pewien egalitaryzm.

A co z panią na bramce?

Nie, no – pewna selekcja musi być. I ta znienawidzona bramkara jest niezbędna. Pewna doza respektu do miejsca musi bowiem być – ale gdy już wejdziesz do środka, czujesz się bezpiecznie, nic się tutaj stać nie może.

Cocon w sumie miał szczęście, bo nigdy nie wyrosła mu poważna konkurencja w mieście.

Ach, ale przecież próbowali! Kitsch po zamknięciu otworzył się jeszcze trzy razy i wyraźnie kierował się na tę klientelę. Ludzie szli zobaczyć, jak teraz to miejsce wygląda, po czym przybywali do nas, żeby opowiedzieć, jak tam jest niedobrze.

Ten nasz klimat jest jednak niepowtarzalny. Gdyby nawet ta sama ekipa chciała odtworzyć miejsce gdzie indziej, to się nie uda. To ma znaczenie, że sale są akurat tak, a że toaleta jest właśnie tam, gdzie jest… Wszystkie te szczegóły. Każdy ma swój bar, swojego barmana.

To jest chyba ta tajemnica – rodzinność. Geje często nie mają rodzin, więc dla nich to jest to miejsce, gdzie spotykają kuzyna drugiego stopnia. Albo byłego chłopaka, przyszłego chłopaka, niedoszłego kochanka…

No i w tym wszystkim – Ty!

Tak, tak – ale ja już przeniosłem ciężar swojego zainteresowania na teatr. Jednak niezbyt dobrze by wyglądało, jak facet stojący nad grobem otoczony jest wianuszkiem nastolatków, którzy co chwilkę podpowiadają: „panie Januszu a może się czegoś napijemy?”.

To zabawne, że kolejne pokolenia myślą, że w jakiś sposób Cię ogrywają w ten sposób. To przecież obopólna gra pozorów.

janusz4Jest taki okres w życiu istoty męskiej, że jest po prostu urocza. To jest tak jakbyś miał szczeniaczka – pieska, którego można przytulić. To jest właśnie to, co nazywamy chłopięctwem. Jakiś taki urok, charm, co jest absolutnie niepowtarzalne – skrzyżowanie nieporadności, męskości, uległości ale i testosteronu. To bardzo szybko mija ale akurat w tym okresie mówię do tych istot – co znają wszyscy bywalcy Coconu – „śłodki, śłodki, śłodki”. I to jest coś, co u kobiet w ogóle nie występuje.

No ale też chyba zależy ci na ich obecności w klubie?

Gości trzeba sobie wychować. Dlatego w piątek wstęp do Coconu nic nie kosztuje. To celowe działanie, żeby osoby, które jeszcze nie zarabiają, nie mają pieniędzy, mogły przyjść się pobawić. Niech kupią sobie to jedno piwo, nieważne. Ważne, żeby się bawili. To jest klientela, która za rok-dwa będzie przychodzić nadal i zapewniać stały dochód. Jasne, 10 zł za jedno piwo, ale są zawsze. Wolę się najeść powoli, małą łyżką.


 

Janusz Marchwiński (ur. 1948) – aktor, dziennikarz, mecenas sztuki, działacz społeczny. Studiował na wydziale aktorskim PWSFTviT w Łodzi. W roku 1969 opuścił Polskę w wyniku tzw. wydarzeń marcowych. Od 1970 do 1994 pracował jako lektor, a później dziennikarz w Rozgłośni Polskiej Radia Wolna Europa w Monachium. Po zakończeniu misji RWE przeniósł się do Kolonii, gdzie nawiązał współpracę z telewizją ARD, jak również polskojęzycznymi programami radia niemieckiego. Był współtwórcą i pierwszym przewodniczącym Polskiej Rady w Niemczech – Zrzeszenia Federalnego, która reprezentowała społeczność polonijną wobec rządu RFN.

W roku 1996 powrócił z emigracji i osiadł w Krakowie. Współtworzył jako mecenas generalny powstanie Teatru Nowego i wszedł w skład jego zespołu aktorskiego. Jest właścicielem Cocon Music Club.

Odznaczony Orderem Odrodzenia Polski Polonia Restituta i listem pochwalnym prezydenta USA Billa Clintona. W 2014 roku odznaczony przez prezydenta Krakowa, Jacka Majchrowskiego, odznaką Honoris Gratia.

[na podst. Wikipedii]

Wypowiedz się! Skomentuj!