Decyzja prokuratury wzbudza we mnie strach. Rektor UW powinien zareagować
„Nie było przestępstwa – uznała stołeczna prokuratura, kończąc śledztwo w sprawie lutowego incydentu podczas wykładu prof. Magdaleny Środy na Uniwersytecie Warszawskim” – czytam na stronach gazeta.pl. I bardzo mnie to martwi.
„Śledczy badali więc sprawę pod kątem tzw. naruszenia miru domowego, o którym mówi art. 193 Kodeksu karnego. Chodzi w nim o »wdarcie się« na czyjś teren lub »nieopuszczenie« tegoż terenu na żądanie właściciela. Po trzech miesiącach prokurator uznał, że do przestępstwa jednak nie doszło. Powody są dwa. Po pierwsze, wykład był otwarty, mógł na niego przyjść każdy. Po drugie, na żądanie straży uniwersyteckiej uczestnicy happeningu opuścili korytarz Auditorium Maximum” – brzmi dalej artykuł.
Obchodzi mnie to i martwi z trzech powodów.
Po pierwsze – uważam, że coraz częściej mamy do czynienia z bagatelizowanymi wybrykami osób reprezentujących konserwatywne lub prawicowe poglądy. Albo też chowającymi się za takowymi poglądami. I bardzo niedobrze, gdy do świata dociera przekaz, że to co robią, jest okej. Bo nie jest. Co do zasady chyba możemy się jednak zgodzić, że wdzieranie się na teren Uniwersytetu Warszawskiego podczas wykładu (organizowanego przez Rektora!) i uniemożliwianie przeprowadzenia wydarzenia nie jest czymś okej. Zaraz zacznie się spór, czy to było wdarcie czy też nie, skoro wykład był otwarty. By przeciwdziałać takiej argumentacji, należałoby w przyszłości wprowadzić obowiązkową rejestrację na wszystkie podobne wydarzenia, mające miejsce w przestrzeni Uniwersytetu. Nie muszę chyba mówić, jak utrudniające, wykluczające, trudne, czaso- i pracochłonne byłoby to zajęcie? Poza tym, co w sytuacji, gdy ludzie w maskach małp i koni się po prostu zarejestrują i podczas wykładu/konferencji/seminarium zaczną znowu swoje? Wówczas już w ogóle nie ma mowy o wdarciu, bośmy ich przecież wpuścili. Możnaby pójść dalej i chcieć weryfikować wszystkie osoby wchodzące – jak na spotkaniach z Barackiem Obamą robi Secret Service. Ale sam fakt przywołania praktyk tajnych służb amerykańskich w kontekście wykładu akademickiego wydaje się wystarczająco absurdalny, by nie kontynuować wyliczanki. Mam też problem z decyzją prokuratora, bowiem sama jestem organizatorką lub współorganizatorką różnych wydarzeń w przestrzeni Uniwersytetu Warszawskiego. I martwi mnie, że gdy organizowałam kilka tygodni po zajściu na wykładzie prof. Środy konferencję „Diversity Pays! Różnorodność się opłaca!”, przez cały czas jej trwania pod drzwiami czuwało kilku panów ze Straży Akademickiej a sama prorektor ds. studenckich prof. dr hab. Marta Kicińska-Habior na kilka dni przed konferencją doradzała mi w rozmowie telefonicznej przeniesienie jej na termin późniejszy. Nie podoba mi się to, że muszę w ogóle zastanawiać się nad tym, czy na wydarzeniu akademickim będzie burda.
Po drugie – ja też bywam wykładowcą na Uniwersytecie Warszawskim. I skoro skakanie na wykładzie i wykrzykiwanie „raz sierpem, raz młotem…” nie jest przestępstwem, to nie wiem, czy ma sens dalsze uczenie. Skoro nie jest naruszeniem miru (na marginesie: już kiedyś pisałam, jak bardzo lubię słowo „mir”!) to, co się stało podczas wykładu prof. Środy, bo nieproszeni goście opuścili salę, to znaczy, że mam się czego bać. Rozumiem, że na mój regularny wykład także mogą wbiec zamaskowani chłopcy, krzyczący jakieś hasła i jeśli poproszę ich (lub: zażądam), żeby wyszli i oni w końcu to zrobią, to wszystko jest okej. Jak szybko powinni wyjść? Po minucie? Po pięciu? Po dwudziestu? Po godzinie? Bo rozumiem, że jeśli ostatecznie wyjdą – a nie zostaną wyprowadzeni siłą – to nie naruszyli prawa? I jeśli po wyjściu zdecydują się wrócić po odczekanej na zewnątrz minucie i całą scenkę odegrać ponownie, to znów nic się nie stało i nie ma problemu? Tak rozumiem medialne przekazy dotyczące uzasadnienia, jakiego udzieliła Prokuratura w Warszawie. I to mnie martwi.
I po trzecie – podobna sprawa toczy się a propos Bitwy pod Melino, czyli ataku na moje mieszkanie w lutym 2013 – tam także zastosowanie ma przepis o naruszeniu miru domowego. Co prawda nie jest to wydarzenie publiczne (a może jest, skoro o imprezie była mowa na jejperfekcyjnosc.blox.pl i na queer.pl, o facebooku nie wspominając?), więc – wydaje się –argument o „braku wtargnięcia” nie powinien mieć zastosowania. Prawdopodobnie. A co z opuszczeniem mieszkania? Wszak jurni młodzieńcy, gdy uznali, że wystarczający wpierdol pedałom spuścili, mieszkanie grzecznie i niemalże jednocześnie opuścili. Znaczy, że usłuchali mojej prośby (tudzież: mojego żądania) o opuszczenie Meliny i już nie ma mowy o przestępstwie? Tak rozumiem uzasadnienie. Rozumiem też, że gdyby postanowili zostać dłużej i czekać na przyjazd policji, by opuścić lokal na sekundę przed jej wkroczeniem, to też jest okej, bo nie zostali wyprowadzeni, tylko mojego żądania usłuchali?
***
Daleka jestem od demonizowania. Nie lubię przesady, ale ta decyzja prokuratury mnie martwi. Tak poważnie. Mam wielką nadzieję, że Rektor UW, działając w imieniu Uczelni, która ma w tym postępowaniu status pokrzywdzonego, złoży zażalenie na decyzję o umorzeniu, wydaną przez prokuratora. Że pokaże w ten sposób, że jednak jego zdaniem to, co się wydarzyło na UW podczas wykładu prof. M. Środy, nie było w porządku i że tak dyskutować na Uniwersytecie Warszawskim nie będziemy.
Slowo MIR jest super!
Łysi chłopcy zrewanżowali się czerwonej hołocie, która zablokowała ich wykład. Oko za oko, ząb za ząb. Już w przedszkolu dzieci zauważają, że jak się kogoś bije, to ten ktoś może oddać.
A jeśli chodzi o czas, w jakim ci ludzie powinni opuścić wykład, to najodpowiedniejszy byłby kwadrans akademicki.
I naprawdę nie zauważasz różnicy pomiędzy tymi wydarzeniami? (Pomijam OCZYWISTY fakt, że prof. M. Środa nie miała żadnego realnego wpływu na odwoływanie jakichkolwiek wykładów, bo rozumiem, że w grę wchodzi jakaś dziwna logika „odpowiedzialności zbiorowej” w ramach której na nią się stargetowano.) Że jak ktoś Ci powie „ale jesteś brzydki” a ty go uderzysz, to są to współmierne wydarzenia?