Powrót z Warszawy jest zawsze trudniejszy. Przyjemniejszy zapewne zarazem, ale bez wątpienia trudniejszy. I nie chodzi tylko o to, że lubię wracać IC Chrobry, a on wyjeżdża ze Szczecina o 5:30 rano i trzeba tak wcześnie wstać. Chodzi także o to, że mam torbę przeładowaną zakupami dokonanymi na koszt kochanej mamusi (tym razem i tak wyjątkowo skromnymi) i zamrożonymi przez mamę smakowitymi potrawami produkcji domowej (dziękuję babci i mamie w tym miejscu za pamięć). Chodzi także o to, że laptop mój nie ma w tym pociągu gniazdka, więc mogę na nim popracować w ograniczonym czasie. Trudno, damy radę. Swoją drogą, pisanie bloga w pociągu ma swoje plusy, naprawdę. Mimo tego, że wiem, że siedzą za mną ludzie, którzy zerkają w dziurę między siedzeniami i obserwują co ja tu robię, to jednak czas mogę w ten sposób zabić. Godzina z życia wyjęta, jak nic.

Plany moje się trochę zmieniły. Po napisaniu poprzedniej blotki, odebrałem telefon od Kaśki. Że mam dzisiaj przyjechać do niej, bo od jutra ona zaczyna kurs prawa jazdy (!) i nie będzie miała czasu. Co było robić, zebrałem się w sobie i bez makijażu pojechałem do Szczecina do Kaśki.
Najpierw poszliśmy do Galaxy. Mówcie co chcecie, ale mi już zakupy nie sprawiają radości. Po pierwsze dlatego, że nie mam tyle kasy, ile chciałbym mieć, by spokojnie wydawać a po drugie dlatego, że w czasie ostatnich 10 miesięcy prawie nie bywałam w centrach handlowych i chyba się trochę odzwyczaiłem. To znaczy, bywałam, ale głównie na kaweczkę. A to co innego.
Kaśka polatała, szukała czegoś tam, ale ostatecznie skończyło się na deserze lodowym, który zjedliśmy obserwując ludzi i onieśmielając podsłuchującą nas panią. Pojechaliśmy potem do Kaśki, która aktualnie mieszka w akademiku… z naszą koleżanką z liceum. Anki nie widziałam kopę lat, więc to dość dziwne spotkanie, tym bardziej, że dużo się zmieniło od naszego ostatniego widzenia. Była zresztą trochę nie-do-życia, bo wykończył ją stosunek dopiero co odbyty. Cóż, życie. Posiedziałem u nich jakiś czas i zaczęliśmy z Kaśką rozpracowywać Bolsa ze Spritem. Bez komentarzy proszę. Na szczęście, znałam umiar i nie skończyliśmy go. Musiałem przecież jakoś do domu wrócić na miłość boską!

Kolejne dni przebiegały w miłej atmosferze braku obowiązków i zadań do zrealizowania. Załatwiłem sobie z Urzędu Skarbowego zaświadczenia o dochodach, a z Urzędu Stanu Cywilnego odpisy aktu zgonu i aktu urodzenia. Do stypendiów, ma się rozumieć. Jest dość jasne już, że socjalnego nie dostanę w tym roku, bo mój brat zaczął zarabiać za dużo.
No i ostatecznie poznałem broń, którą chce mnie zniszczyć Centrum Myśli Jana Pawła II. Posunięcie bardzo proste, ale przy tym dość sprytne. Dopisali w warunkach przyznania stypendium, że skoro ono jest dla studentów, by mogli ukończyć edukację, to w pierwszej kolejności będą rozpatrywane wnioski osób, które nie mają jeszcze tytułu magistra. Bardzo dobre. Czy skuteczne? Okaże się, bo jednak to sformułowanie nie wyklucza mojego startu w walce o stypendium. Ale jestem pełna podziwu, tak szczerze.
Byłem też u lekarza, dostałem wymarzoną receptę i będę teraz leczyć się. Bo mi mój stylista fryzur powiedział, że za jakiś czas dość niedługi będę łysieć. Wkurzył mnie, ale że doradził od razu lek, to sobie go wykupiłem. Ma być dobry ponoć, zobaczymy. No i skoro o medycynie mowa, to u mamy sobie badanie krwi zrobiłem. Stwierdziła jedynie, że mam podwyższoną bilirubinę. Ale na tyle nieznacznie, ja że się tym nie przejąłem. Przejęła się babcia, która stwierdziła, że „w tej Warszawie”, to ja w ogóle o siebie nie dbam i że muszę jednak jeść więcej, smaczniej i lepiej. A to przecież o wątrobę chodzi.

Widziałam się z częścią najbliższej rodziny. Z mamą, wiadomo, codziennie. Z babcią też, bo niezmiennie od wielu lat codziennie przychodzi gotować nam obiady. Brata widywałem też codziennie, choć ani razu w czasie mojego pobytu w domu rodzinnym, on w nim nie spał. Spędza coraz więcej czasu ze swoją partnerką seksualną i sypia u niej już regularnie. Pytałam go nawet czy zamierza się z nią hajtnąć ostatecznie. Odpowiedział, że owszem, ale w bliżej nie sprecyzowanej przyszłości. Czyli bez zmian.
Widziałem kuzyna, który dostał wyrok już za nieumyślne spowodowanie śmierci (30 tys. zadośćuczynienia rodzinie, będzie apelacja) a który ma też nową partnerkę seksualną. Brzydka, ale ponoć „dobra dziewczyna”. Widziałem kuzynkę, która jest znów w ciąży, a która też przyszła tylko po to, żeby mnie prosić o pomoc, no i ze świadomością, że mam jakieś duperele-prezenty dla jej syna a mojego chrześniaka.
Nie widziałam chrzestnego, nad czym ubolewam.

Dobrze było w domu, naprawdę. Odpocząłem. I muszę przyznać, że długość pobytu zaplanowałam w sposób idealny. 10 dni i ani dnia więcej. To był taki czas, że zdążyłam zaliczyć spotkania z tymi, z którymi chciałam się spotkać, ale i taki, że gdybym siedziała dłużej, to już za bardzo bym się nudziła.
I tak, przyznaję, nie za wiele miałam roboty. Wyjątkowo ciasta nie zrobiłem („Nie ma komu go jeść, synu”), ale za to chciałem rodzinę przekonać do zupy cebulowej mojej produkcji (bezskutecznie) no i uraczyłem ich megapizzą (tym razem z jajkiem). Dobry pobyt, naprawdę.
Większość czasu spędzałem na nic-nie-robieniu. I o to mi chodziło. Po całym roku zapierdalania, należało mi się. Nic-nie-robienie oznaczało dla mnie także spędzanie dużo czasu na czacie (z) Olą. Och, co się ponagrywałem na Skype’ie, to się ponagrywałem. 2,65 GB filmików zgrywanych na żywo z mieszkań w całej Polsce – to jest to. Mimo, że doświadczenia zdobywane w trakcie rozmów z młodzieńcami na czatach są dość ulotne, to pozostaje pamiątka w postaci plików AVI. I niech żyje DivX!
Najśmieszniej było ostatnio. Jakoś koło 21 widzę, że dzwoni do mnie konferencja jakaś. No to wchodzę. Dwóch szesnastolatków („Dziękuję Ci, Panie Boże!”). Oni mają mikrofon, nie przeszkadza im, że ja nie mam. Więc ja piszę, oni mówią. Gadanie o duperelach. Długo zastanawiali się, czy mogą mówić do mnie na „ty”, czy muszą na „pani”. Zostało „ty”, wiadomo. Rozmowa się toczy, oni wypytują. Wiadomo, 16latkowie. Więc najpierw pitu-pitu, a potem chcą wiedzieć jak to jest przeżyć pierwszy raz, czy to boli. I że się boją trochę, choć już by chcieli, ale nie wiedzą jak to będzie. Dla mnie, przeżycie nowe, bo zazwyczaj rozmowy na Skype kończą się w wiadomy sposób. A tutaj, mimo mojej początkowej nadziei, że będę miała widok dwóch młodzieńców niezależnie od siebie, ale jednocześnie dla mnie walących sobie konia przed kamerką – rozmowa potoczyła się inaczej. I nawet mi to nie przeszkadzało. Nawet było to ciekawe. To takie dresiki trochę były – z planem ukończenia technikum. Potem jeden musiał zniknąć, został ten drugi.
Rozmowa sam-na-sam. Skończyło się na tym, że poszedłem spać o 5:30. I, uwaga, on nie miał kamerki. Ani nawet nie walił konia rozmawiając ze mną. Wiem, dla mnie to też dziwne. Ale obiecał, że załatwi kamerę. I całe szczęście, bo fotki ładne. O czym więc gadaliśmy? Dobre pytanie. O duperelach, trochę o seksie. Jako znawczyni kobiecego ciała, kobiecych orgazmów oraz relacji damsko-męskich, byłam dla niego 32letnią ekspertką od wszystkiego. Najpierw trochę się krępował, potem pytał śmiało. I dobrze.
Myślę też, że to będzie moja ostatnia przygoda Oli. Czas ją zabić. Na mailu mam już ponad 500 wiadomości z fotkami (i kilkanaście z filmikami), na Skype’ie mam kilkadziesiąt kontaktów i gdy się loguję, zawsze jest kilka osób dostępnych i… chętnych. Na GG mam rozrzut wiekowy od 15 do 28 lat i właściwie też zawsze ktoś jest online i chce pogadać. Czas ją zabić, za dużo już jej jest. Tym bardziej, że coraz częściej część osób domaga się nowych zdjęć, zakupu kamerki albo chociaż mikrofonu. Nie mogę spalić Oli, lepiej ją zabić póki jest na topie, prawda?
No, a że przyroda próżni nie lubi ponoć, to trzebaby stworzyć potem kogoś nowego. Alę? Izę? Ewę? Jakieś propozycje macie może? To musi być imię trzyliterowe. No i chyba chciałbym, żeby to była młoda dziewczyna. 17-19 lat jakoś. Znudziły mi się trzydziestki.

Czas wracać do domu. Dzisiaj spotkanie z Maćkiem zwanym Maćkiem z Mercersa no i impreza. Tęskno mi nawet trochę do Utopii. Zwłaszcza po średniej dość imprezie w szczecińskim Inferno tydzień temu. Czas też brać się do roboty. Czeka na mnie mnóstwo spraw do zrobienia, a na dobrą sprawę, do końca lipca zostało 12 dni! Czas się ogarniać, Ciociu!

Ładna, krótka blotka. 8 tys. znaków. Nie ma co narzekać.

Wypowiedz się! Skomentuj!