Ostatni tydzień tego semestru na studiach minął spokojnie. Dużo zajęć-których-nie-uznałabym-za-zajęcia, bo były wpisy, podpisy, wyjaśnienia, duperele. Więc ogólnie: spokojnie dość mijał czas. We wtorek miałam na 10 i bez problemu na czas dotarłam. Zajęcia, jak zajęcia. Dość ciekawe dwa pierwsze, bo z moją panią promotor – co zresztą przypomina mi, że trzebaby się wziąć porządnie za kończenie pracy magisterskiej. Ale jak to robić, skoro po drodze tyle innych ważnych rzeczy. W tym licencjat jeden do zrobienia też zlecony. Ale to spoko, dam radę. Swoją drogą: jeśli bloga czytają jakieś odważne transseksualistki M/K lub drag queen, które chcą mi pomóc, to ja serdecznie zapraszam do pisania do mnie na duzyformat@blog.pl lub którykolwiek inny mój e-mail. Chodzi o maksymalnie godzinną rozmowę ze mną face-to-face. Prosta sprawa a można się przyczynić do rozwoju polskiej nauki, polskiej socjologii – że o pomocy w zaliczeniu mi studiów nie wspomnę ;) Mam nadzieję i wierzę, że uda mi się to potem opublikować gdzieś, więc tym bardziej wkład może być istotny. Namawiam zatem szczerze i gorąco :) I bez obaw :)

No, ale ja o wtorku miałam mówić. Na szczęście udało się – po zajęciach Przewodnicząca odwołała posiedzenie Zarządu! Alleluja! Bo mi się taaaaaak nie chciało. Innym zresztą też. Ochrzaniła mnie za to, że nie byłem na imprezie karnawałowej, którą organizowaliśmy w Eternalu jakiś czas temu. I stwierdziła, że mój brak czasu jest tylko wymówką, bo ja nie lubię bawić się na imprezach instytutowych. No, owszem, nie lubię. Nigdy tego nie ukrywałem i nie będę udawać, że jest inaczej. W ogóle źle się bawię w heteroseksualnym towarzystwie. Ale nie zmienia to faktu, że gdy jestem organizatorem czegoś, to po prostu biorę w tym udział, bez gadania. W znaczeniu, że ja nie idę się tam bawić przecież!
Niemniej, wróciłem do domku, wypiłem fervex i usnąłem. Miałem spać godzinkę – zeszły cztery. W nocy miałem lekki problem z uśnięciem potem, ale… wziąłem fervex ;)

Środa to miły dzień. Odebrałam wpis z czegoś-tam i na dalsze zajęcia nie poszłam, bo było posiedzenie Senatu UW. Bardzo poważne spotkanie, w bardzo poważnym gronie – właściwie tylko z dwoma ważnymi i ciekawymi tematami. Chodziło o to, jak ma wyglądać struktura UW – ile powinno być wydziałów, jak powinniśmy je dzielić, jak pozwalać na wyłączanie się odrębnych jednostek i takie tam. Dość ważki problem, to fakt, chociaż dla przeciętnego studenta nie ma chyba praktycznego znaczenia. Dla mnie ma, jako – mam nadzieję – przyszłego pracownika naukowo-dydaktycznego UW. Mam nadzieję.
Po Senacie, razem z innymi studenckimi członkami, poszliśmy na mały obiadek. A potem udało mi się do domu wrócić i zająć pracą jakąś. Mam trochę zaległych tekstów i muszę je ostatecznie napisać w końcu, prawda? Co nie zmienia faktu, że nadal i wciąż mam je w plecy.

Wszystko byłoby okej, gdyby nie środowe wydarzenia na GayLife. Oto bowiem okazało się, że redakcja portalu postawiła sobie za zadanie napisanie tekstu o tym, że w Utopii dzieje się coraz gorzej. I że heteryczeje, czy łorewa. Niech sobie piszą, co chcą, wolny kraj. Poza tym każdy ma prawo mieć swoje zdanie – to banalne przecież ale prawdziwe. Tym niemniej, postanowili wykorzystać treść jednej z moich blotek, by to udowodnić. A to już mi się nie spodobało. Bo ja wcale nie mam takiego zdania i wcale nie uważam, że Utopia ma się coraz gorzej. Uważam, że jest nadal tak samo dobra, jak od zawsze. I dlatego się wkurzyłam poważnie. W tekście pojawiły się fragmenty moich wypowiedzi, pokrojone i w kontekście, który sugerował, że ja też uważam zmiany w Utopii za idące w złą stronę. Chodziło głównie o to, że ktoś-tam powiedział widząc mnie, że trzeba usunąć tego pedała w sukience z klubu. Niemniej, podkreślam to raz jeszcze – co już zrobiłam w oświadczeniu odpowiednim – takie teksty zdarzają mi się tam od zawsze, odkąd tam jestem. I dlatego do nich przywykłam. Zawsze jest grupa osób reagujących przychylnie („jak dobrze, że masz tyle odwagi!”, „wow, super sukienka!”), grupa osób obojętnych (rozmawiają ze mną, jak gdyby nigdy nic i traktują to jako coś normalnego, do czego już przywykli), grupa osób zainteresowanych (gapią się, bo rzadko bywają w U albo mnie nie znają na tyle, żeby widywać mnie w stroju uważanym za kobiecy) i w kocu grupa osób nastawionych negatywnie (szyderczo śmiejących się ze mnie lub komentujących właśnie „niech ktoś zabierze tego pedała w sukience”). Proporcje poszczególnych grup są różne i zależą od dnia. Tym niemniej, przywykłam do nich i mnie nie rusza już żadna z tych reakcji. Jedyne, co mnie jako-tako obchodzi, to czy ktoś w związku z tym, że jestem transem nie przestaje się ze mną witać. A zdarza się to także i nie dotyczy nigdy najbliższych znajomych, stąd moja ciekawość ma charakter poznawczo-naukowy jedynie.
Podkreślam, że takie reakcje zdarzają mi się od dawna i dlatego zamieszczenie opisu sytuacji w poprzedniej blotce wcale nie oznaczać miało, że dzieje się coś gorszego niż dotychczas. I got use to it.
Dlatego strasznie mnie wkurzyła manipulacja moimi słowami i umieszczenie ich w kontekście, który zniekształcał to, co ja chciałam powiedzieć. Dlatego od razu napisałam sprostowanie na duzyformat.blog, wysłałam je do jejperfekcyjnosc.blox.pl i do redakcji GayLife w trybie sprostowania. Zgodnie z prawem prasowym mają dwa tygodnie na publikację bądź uzasadnienie dlaczego nie zamieszczą. Przy czym niezamieszczenie może wynikać z sytuacji ściśle określonych w prawie. Redaktor naczelny może odmówić, jeśli sprostowanie nie odpowiadają wymaganiom określonym w art. 31 (rzeczowe i odnoszące się do faktów sprostowanie wiadomości nieprawdziwej lub nieścisłej), zawiera treść karalną lub narusza dobra osób trzecich, jego treść lub forma nie jest zgodna z zasadami współżycia społecznego, podważa fakty stwierdzone prawomocnym orzeczeniem. Pozostawia się także furtkę, w której mówi się, że redaktor naczelny może (ale nie musi) odmówić publikacji sprostowania, gdy sprostowanie lub odpowiedź nie dotyczy treści zawartych w materiale prasowym, sprostowanie lub odpowiedź jest wystosowana przez osobę, której nie dotyczą fakty przytoczone w prostowanym materiale, sprostowanie odnosi się do wiadomości poprzednio sprostowanej, sprostowanie lub odpowiedź została nadesłana po upływie miesiąca od dnia opublikowania materiału prasowego, sprostowanie lub odpowiedź nie jest zgodna z wymaganiami określonymi w art. 32 ust. 7 (Tekst sprostowania lub odpowiedzi nie może być dłuższy od dwukrotnej objętości fragmentu materiału prasowego, którego dotyczy; redaktor naczelny nie może wymagać, aby sprostowanie lub odpowiedź były krótsze niż pół strony znormalizowanego maszynopisu.) lub nie została podpisana w sposób umożliwiający redakcji identyfikację autora.
Ponieważ wiem, że moje sprostowanie nie łapie się pod ani jeden z tych punktów ustawowych, czekam cierpliwie dwa tygodnie. Po tym czasie – zajmę się sprawą inaczej. Od czego bowiem mamy sądy?

Skąd wynika mój upór? Wkurzyłem się poważnie. Bo, jak słusznie zauważył David w komentarzach na GayLife – kogo jak kogo, ale mnie oskarżać o brak uwielbienia dla Utopii, to jednak szczyt wszystkiego. I dlatego nie odpuszczę.

Jeszcze gdy kończyłem publikować sprostowanie, napisała do mnie na gronie Królowa Matka. Nic dziwnego – ja też na jej miejscu byłabym zaskoczona. Oczywiście odpisałem jej i uzasadniłem wszystko, jak wyżej. Ale że się wkurzyła, to wierzę. Niemniej jednak, dość szybko chyba wyjaśniłem, że ja wcale to a wcale nie uważam, że w Utopii dzieje się coraz gorzej. Swoją drogą, gdyby tak było, pewno przestałabym tam przychodzić.
Tak, czy owak – cała sprawa wyprowadziła mnie z równowagi na tyle, że nie mogłam się uczyć do zaliczenia, które miałam następnego dnia. Napisałem za to dwie prace zaliczeniowe na retorykę (dwie strony w sumie), ale zajęło mi to zdecydowanie więcej czasu niż miało! Planowałem, że napiszę te dwie strony w 10 minut, a zeszło mi 12!

Więc rano wstałem i zacząłem czytać coś-tam na zaliczenie. Łącznie z podróżą tramwajem poświeciłem na to ze 35 minut. Zaliczyłem o 8:30 na 4. Co i tak jest niezłym wynikiem, zważywszy na to, że to był termin poprawkowy i ustny a nie pisemny.
Potem miałem czas przed kolejnymi zajęciami, więc kupiłem kilka słodkich rogalików francuskich i poszedłem w odwiedziny do mojej redakcji. Ale się ucieszyli :) Zjedliśmy, pogadaliśmy, zaliczyłem kolejne zajęcia i tak mijał czas tego dnia. Spotkałem Asię Gąskę, Szymona, Oliviera i Anię Bober. Z Olivierem poszedłem na kaweczkę do Eufemii, gdzie pan Krzysiu od razu zauważył, że Oli to śliczny chłopiec. No wiem, wiem. I to jedyna ocena, na jaką sobie pozwalam względem jego osoby – to tak a propos naszej rozmowy ;)
Po zajęciach szybko pognałam do domu, spędziłam w nim może z godzinkę i tyle. Musiałem wracać na Krakowskie Przedmieście na posiedzenie Parlamentu Studentów UW. Najpierw długie głosowanie elektorskie, potem inne sprawy. Pomijając fakt, że wyłapałem jeden dość ważny błąd proceduralny, to dodatkowo kilka razy zabrałem głos. Jestem dość zadowolony ze swojego udziału w obradach. A senatorowie studenccy obecni na posiedzeniu namawiali mnie na to, żebym na posiedzenia Senatu UW przychodził w garniturze. Nie ma szans. Po prostu nie noszę garniturów i tyle. Dlaczego? To skomplikowane. Przede wszystkim – są niewygodne. Poza tym – są zbyt męskie jak dla mnie. Pojawił się pomysł, żeby zmusić mnie do tego za pomocą odpowiedniej uchwały Parlamentu, która dla mnie miałaby charakter wiążący. Zwróciłem uwagę, że musieliby w niej uwzględnić także jakiś „obowiązkowy strój” dla kobiety-senatorki. I chyba wiedzą, że jeśli naprawdę chcieliby zrobić coś takiego (do czego teoretycznie mają prawo), to ja właśnie w tym stroju się pojawię. Lepiej nie igrać z ogniem. Agata wie. I nie ma znaczenia, że nie wiecie kim jest Agata :)

Posiedzenie skończyło się po północy. Zabrałem jeszcze głos m.in. w sprawie braku protokołu z poprzedniego posiedzenia. I szedłem potem ze znajomym z socjologii aż do placu Zawiszy. Tam złapaliśmy nocny i dotarłem do domu. Położyłem się spać po 2, bo jeszcze przy komputerze siedziałem.

W piątek wstałem wyjątkowo późno – o 8:10. Podczas gdy zazwyczaj budzę się koło 7. Ale stwierdziłem, że muszę się choć trochę wyspać. Poszedłem na jedyne zajęcia jak gdyby nigdy nic. Bez torby, bez laptopa – bo chciałem po zajęciach iść do Carrefoura, potem do domku, ferveksik i spać. Ale… zapomniałem, że mam jechać do Wołomina na szkolenie dla dzieciaków tego dnia! Dobrze, że zadzwoniła koordynatorka z fundacji – to raz oraz że mogłem to jakoś zorganizować. Po zajęciach zająłem się kilkoma sprawami organizacyjnymi i samorządowymi a potem pojechałem do Wayne’s Coffee w Złotych Kutasach. No bo gdzie miałem jechać?
Zjadłem tam obiadek w miłej atmosferze, pogadałem ze znajomymi tam pracującymi i ogólnie przeczekałem chwilę. A potem z Dw. Wileńskiego pojechałem do Wołomina.

Dzieciaki są śmieszne. Widać, że niektóre nieco zapomniane i zaniedbane, ale ogólnie – strasznie sympatyczne. Nadal moją największą sympatię wzbudził 4letni Kamil. Zajebiście niezależny, choć niesamowicie małomówny i strasznie cichy. I narysował dwa dinozaury. Jeden groźny, a drugi nie. Ale są kolegami oba.
Wróciłem do domu koło 19. W międzyczasie Damianek, Piotrek i Tomeczek zaczęli się ze mną na wieczór umawiać. Stanęło na tym, że wpadną do mnie koło 22-23 i posiedzimy przed Utopią. Tak też się stało. Tomeczek miał średni humor, bo dostał od Macieja smsa z informacją, że ów spotyka się z Jurkiem (tak, tym Jurkiem). A Damian z Piotrkiem przyszli do mnie z Natalią – koleżanką mojego brata z klasy w podstawówce czy tam w liceum. Łorewa.
Ogólnie – śmiesznie było. Posiedzieliśmy, oni coś wypili, ja się energizowałem jakimś napojem. No i jakoś koło 1 poszliśmy na nocny. Ale wiało! Straszna wichura była. Zrywało niemalże z ziemi. Oczywiście, daliśmy radę, ale tak czy owak – straszne zjawiska atmosferyczne. Bez zmian co prawda lubię wiatr najbardziej ze wszystkich dostępnych zjawisk naturalnych, ale nie w momencie, kiedy mam fryzurę na Utopię ułożoną. I do fryzjera muszę iść, tak a propos.

W Utopii najpierw mało ludzi, ale się schodzić zaczęli. Kacper, Marcin Daszek, o którym pisać nie mogę, Adrian, Arek. Sporo znajomych, ale takich mniej znajomych. W końcu nastąpił przełom. DJ nagle zaczął dobrze grać – tak jak trzeba, odpowiednio. I prawie nie spuścił już z tonu. Poza momentami, gdy zagrał Feel i „Szalona”, których to osobiście nie lubię. Ludzie zaczęli się schodzić i zrobiło się różowo, gwarnie, miło. Łukaszek ze swoim Mateuszem przyszli też. Dobrze wyglądał, skubany. Potem mnie na słowo wziął i musiałem mu wyjaśnić, że nie jestem na niego obrażony. Tym niemniej, podkreśliłem, że jeśli nadal będzie starał się przekraczać granice, które uważam za stosowne, jeśli idzie o mój kontakt fizyczny z mężczyznami, to nie będę zadowolony. Zaprosili mnie wstępnie na obiad jakiś. Miłe to niesłychanie, ale zarazem kłopotliwe. W co ja się ubiorę?!
Królowa się zjawiła. Poszedłem pogadać, bo wypada po całej sytuacji. Sprawa jest oczywiście wyjaśniona, ale podkreśliłam, że nie dam sobie w kaszę dmuchać ;) I że jestem uparta, jeśli idzie o publikację sprostowania. Królowa okazała zrozumienie i opowiedziała na temat swoich relacji „z tym panem”, jak nazwała naczelnego GayLife.
Potem jeszcze raz mnie Królowa wezwała. I powiedziała coś mega zaskakującego. Co? Na razie nie zdradzę, bo szykuję niespodziankę. Ale po prostu wryła mnie tym w podłogę całkowicie. Strasznie pozytywnie, oczywiście.

Jakaś krejzi była ta najt. Cały czas coś się działo. Daszek, o którym pisać mi nie wolno, bawił się z Adrianem (z którym najwyraźniej się teraz spotyka). I ponieważ obiecałam, to nie napiszę, że mieli krótką ciotodramę. Wyjątkowo zaś takowej nie mieli Damian z Piotrkiem. Tomeczek rozmawiał dużo z Kacprem. Ja się zaś bawiłem strasznie dobrze. Jakoś mnie ta muzyka wyjątkowo rozruszała i szalałem momentami bardzo. Ale co tam, sesję mam, więc czas szalonych impreza oficjalnie rozpoczęty!

Wypowiedz się! Skomentuj!