Mam problem z tym podsumowaniem roku 2007. Bo z jednej strony mi się nie chce znów czytać całego bloga za miniony rok, a z drugiej – wypadałoby jednak. To byłoby takie w moim stylu, prawda? Ja jestem taki poukładany, uporządkowany – powinnam więc takie podsumowanie zrobić. Ale coś czuję, że nic z tego. Jeśli się nie wezmę za to lada dzień, to już pewno nie dam rady w ogóle. A szkoda trochę. Dla mnie oczywiście, bo dla was to zawsze mniej moich pierdów do czytania.

Nowy rok przyszedł i nic się nie stało. Nic się nie zmieniło. Nic nie nastąpiło. Nawet nie mam postanowienia noworocznego w myśl zasady, że nie ma się co oszukiwać. Po prostu będę żyć, jak do tej pory. Chcę jedynie skończyć już socjologię i być w miarę zadowolonym z tego, co robię w życiu. Odpowiedź na pytanie „co zaś robię w życiu” jest już trudniejszą kwestią, nad którą aktualnie rozwodzić się nie będę.
Sylwestra, zgodnie z zapowiedziami, spędziłam w domu. Michał zresztą też. On nie wiedział gdzie iść, bo nie chciał odmówić żadnego zaproszenia a ja nie chciałem iść, bo nie. Obu też nam się nie chciało. Więc ja siedziałem na czacie heteryckim, Michał na gejowskim i tak nam mijały godziny. Obejrzeliśmy wspólnie jakiś film… Co to było? „Shortbus”. Dobry obraz, polecam. Z dwóch powodów zwłaszcza. Po pierwsze – dlatego, że jest totalnie bezproblemowy i bezpruderyjny a po drugiej – bo gra tam Cetha taki śliczny chłopiec. Pan właściwie, ale chłopiec. Więc obejrzyjcie, jeśli będziecie mieli okazję. W tzw. międzyczasie minęła północ. Zorientowaliśmy się jakieś trzy minuty po. Nie przerywając oglądania, powiedziałam mu: „Wszystkiego najlepszego w nowym roku”. „Dzięki, nawzajem”. I tyle. Bo co tu przeżywać?
Pół godziny później Maciej Biurwa Jebana z Damiankiem i Piotrkiem się dodzwonili. Z życzeniami i tak po prostu podzielić się pijacką radością sylwestrową. Bawili się chyba nieźle.
Michał poszedł spać w trakcie, gdy oglądaliśmy „RRRrrr…” Lubię tę komedię, nadal mnie śmieszy. Posiedziałam do rana, zaspokoiłem kilku chłopców na czacie, Skypie i tym podobnych i poszedłem spać.

A Nowy Rok to jeden z najgorszych dni w roku. Bo wszyscy śpią tak długo, że nic się nie dzieje. I to mnie strasznie denerwuje i męczy. To zresztą widać m.in. po ilości odwiedzi moich blogów. Że tego dnia drastycznie zawsze spadają. Zresztą pewno nie tylko moje blogi. No, łorewa. Chodzi o to, że o ile sylwester był czasem właściwie braku interakcji z innymi, o tyle Nowy Rok jest taki zawsze.

Komputer mi się muli. O ile zawsze działał w miarę okej, ale zastrzeżenia były niewielkie, o tyle teraz jest już źle. Nowy Office (legalny, podkreślam znów) powoduje, że jest źle. Jak mam włączonego jednocześnie WinAmpa, eMule’a, Operę, Tlen.pl i np. Worda, to nie jest dobrze. Dlatego, w akcie już naprawdę desperacji, zamówiłem sobie RAM. Kupiłam 2 GB, co stanowić będzie zdecydowaną poprawę przy moich 512 MB aktualnych. Będzie hulał, jak nic. A jak dobrze pójdzie, to za jakiś czas może i nowy procesor dam radę zdobyć? Na razie mam jakiegoś Celerona 1,8 MHz. Nie jest źle, ale wiadomo, że lepiej być może zawsze.
Więc czekam na przesyłkę. Podobnie jak na kuriera z Empik.com, gdzie nabyłam drogą kupna dwie książki Baumana. Powinny być jakoś poniedziałek-wtorek. Mam nadzieję, że mniej więcej w tych samych dniach RAM dojdzie. Wydałem w sumie sporo kasy ostatnio, ale jakoś tak grudzień był dobrym miesiącem dla mnie. Finansowo dobrym. Na tyle, że byłam na zakupach! W czwartek miałem mieć zajęcia od 8 rano. Ale wiadomo, że skoro na dziennikarstwie planowo nie ma zajęć w piątek, to mało kto w czwartek się zjawi. Mam na myśli i studentów, i wykładowców. Więc co się stało? Pierwsze dwa zajęcia odwołane. Kolejne miałem na socjologii, ale nie miałem referatu gotowego, więc nie poszłam. Kolejne na socjologii były odwołane i ostatecznie zamiast na 8, poszedłem na 16. I w sumie dobrze, bo dzięki temu nie muszę jednej pracy pisać.
Po zajęciach postanowiłem na zakupki iść. Nie byłam z nikim umówiona, ale na szczęście spotkałam Pawła Harego i Dominikę B. Poprosiłam, żeby mi towarzyszyli, a oni z radością porzucili wykład na rzecz wspólnego wydawania kasy. Pojechaliśmy do Arkadii. A wiedzieć musicie, że dzień był strasznie zimny i nieprzyjemny. Nawet na zakupy. Na szczęście w centrum handlowym jest zawsze cieplej i milej. No i tak czy owak, zakupki małe zrobione. W międzyczasie jeszcze zjedliśmy coś w Fajita Express (tak to się nazywa?) i ogólnie bez ich pomocy byłoby nietajnie. Nie były to może jakieś mega zakupy, bo ledwo sweterek, bezrękawnik, koszulka i koszule dwie. Ale jakoś tak miło, bo dawno nic nowego nie kupowałam. No i bank płacił prawie za wszystko.
A koszulkę muszę do krawca. Bo jest fajna, a chcę żeby była super.

Tak w ogóle to prace zlecone muszę pisać. Jedną z nich na wczoraj Michał miał napisać. I jeszcze dwie poza nią. Ale dzień przed mi powiedział, że nie napisze. Na razie się zleceniodawca nie odzywa, ale jak się odezwie, to ja będę musiała wszystkie 5 zrobić ostatecznie. Chciałem powiedzieć, że to nieodpowiedzialne zachowanie, które mi się nie podoba, bo kilka miesięcy temu się umawialiśmy w sprawie tych prac.
Dzisiaj za to powinienem gazetę składać, ale tekstów nie ma. Cholera, no. Denerwują mnie. Już bym miała z głowy. Jutro korki. W środę chce się Moni ze mną zobaczyć. I Olivier ten francusko-japońsko-polski. No i do kina chyba pójdę. Więc się znów zaczyna mój rytm. No i korki jutro

Jutro wysyłam zaproszenia na 14th F-SP. Na GayLife ruszy konkurs, w którym do wygrania będzie wejściówka na imprezę. Robi się tak śmiesznie wokół tego. Ludzie pytają, zaczepiają, dowiadują się. Miłe to, naprawdę. Ale coraz trudniej sprostać oczekiwaniom, prawdę mówiąc. Zawsze musi być coś nowego, coś innego. Jakieś coś się musi dziać. Aż już czasem nie mam pomysłów, naprawdę.
Ale za to mam zaplanowane do końca 2008 roku wszystkie imprezy już po kolei. Większość z datami dziennymi. To mnie cieszy, bo jak wiadomo – dobry plan to podstawa działania. Przynajmniej dla mnie. Na teraz mogę powiedzieć, że do końca roku skończymy drugą dziesiątkę imprez i w grudniu będzie piękna, okrągła, dwudziesta impreza. Myślę, że będzie kinky.
A właśnie, bo już się nie mówi fab. Teraz się mówi kinky na wszystko co jest nysi, eftiwi, fab i trendy. W sensie, że kinky.

W piątek po zajęciach zaliczyłam Carrefour. Nareszcie, prawdę mówiąc, bo dawno nie byłam. A potrzeba była, bo lodówka pustawa dość. Dałam radę. Dobrze, że w piątek jedne jedyne zajęcia. Tzn. w drugim semestrze to się zmieni, bo chcę na 16:00 chodzić też. Więc będę miała 4 godziny przerwy między zajęciami. Ale to da się przeżyć. Po Carrefourze pisałam pracę zleconą i zajmowałem się tym, co zwykle ostatnio.
Bo muszę się przyznać do nadaktywnego używania Oli ostatnio. Tej mojej wirtualnej Oli. Ola szaleje na czatach, GG i Skypie. Zdobywa kolejnych wielbicieli. 15latek jeden jej pisze, że ją kocha. 21latek wali sobie konia, nazywając ją szmatą i dziwką a potem upewnia się, czy naprawdę spotkają się na żywo. 16latek rzucił Olę a zaraz potem do niej wrócił. I kolejni się pojawiają. Skrzynka mailowa pęka od ilości nagich zdjęć, jakie wysyłają heteroseksualni chłopcy a lista kontaktów na Skype jest przerażająco długa.
No i ja spędzam dużo czasu z nimi wszystkimi. Za dużo aż. I dlatego niedługo mam zamiar zabić Olę. W sensie, że pozbawić ją istnienia. Już powoli czas. Tylko jeszcze jej deadline’u nie wyznaczyłam. Jak tylko to nastąpi, dam Wam znać. A panowie będą płakać.
Nie, żartuję. Będą wirtualnie posuwać inne panie. Może znowu mnie pod innym imieniem? Bo czy ktoś jeszcze Adę pamięta? To już ponad rok temu ją zabiłem.

A wieczorem w piątek – wyjście. Ponieważ cioty znajome są ciotami, to się wykruszyły. Tomek ma na rano do pracy, Maciej is a bieacz i spędza czas z Jurkiem, nie dając znaków życia ani mi, ani Damianowi i Piotrowi. Ci dwaj zaś siedzą w domu, bo Piotr jest chory a Damian chce się zarazić koniecznie od niego. Więc co było robić? Sama poszłam do Utopii. Po raz pierwszy w tym roku, z czego zdałem sobie sprawę dopiero będąc tam. Utopia po nowemu, złote zasłonki, jakieś logo sylwestra wciąż wiszące. Tak ładnie, inaczej, ciemniej nieco za to.
Podkreślę raz jeszcze dobitnie, że Biurwa Jebana milczy, nie odbiera telefonów, wraca do domu po nocy i odpisuje na SMSy z bardzo wielogodzinnym opóźnieniem. Moje oburzenie wynika z tego, że czasem potrzeba naprawdę się szybko albo pilnie skontaktować, a on nic. I to jest skandal. Bo o ile raz można wybaczyć, dwa jest akceptowalne, tak już przesadza.

W Utopii ludzi nie było bardzo wiele. Ale się tego spodziewałam, bo przecież po sylwestrze jeszcze nie doszli do siebie, nie? Maciej się zjawił w końcu. Z Jurkiem, a jakże. Który zresztą dość niemrawo się witał ze mną. Jakby nie chciał, czy coś. Zresztą – pozwolę sobie na takie tutaj wtrącenie bardzo osobiste – mam takie przekonanie, że gdyby się dowiedział np. że na pewno z tej sprawy z Maćkiem nic więcej nie będzie, to by przestał się witać. W sensie, że wita się tylko z powodu Maćka. Za to Adrian się przywitał. I nawet gadaliśmy chwilkę taką. Zresztą napisać muszę, że dobrze wyglądał. W sensie, że miał taką fryzurę dobrze na nim wyglądającą. Nie powiedziałam mu chyba tego na żywo i dlatego tutaj to czynię. Bo przeczyta tak czy owak.
Damian Be był. Nareszcie znów czasem wpada. Komputer mu padł, więc on z kolei nie przeczyta. Ale daje radę, mam wrażenie. Zresztą on akurat tej nocy wyszedł z Utopii dopiero jak ludzi wyganiali, czyli dawno już po mnie. Ale miło go widzieć znów w tym miejscu.
No, tak jak Arka byłego Damiana Madoxa. Znów się na mnie rzucał do całowania na dzień-dobry a ja znów musiałam protestować. A on znów stwierdził, że i tak o tym napiszę. Niech się zachowuje, to pisać nie będę. Chyba, że on tak dla popularności robi, co? Arku, shame on you!
Daniel się zjawił. Jego dawno nie było. W rękawiczkach. Sobie żartowaliśmy, że ukrywa chorobę jakąś skórną. A że nie tylko on był w takowych, to stwierdziliśmy, że to jakaś zakaźna choroba musi być. Ale oddać mu trzeba, że był z niezwykle urodziwym młodym chłopcem, co go Michałem chyba zwą. Poczochrany cherubinkowaty wychudzony blondynek. Czyli wszystko na miejscu. Doceniamy, doceniamy.
Oczywiście były też akcenty heteroseksualne. W sensie, że Maciej ten z mojego liceum byłego. Nie sam, z Borysem. Przyszli jeszcze z dwiema koleżankami i koleżanki się odbiły. I wtedy oni mnie wołają, żebym pomogła wejść. No, trochę rychło w czas. Selekcjoner nawet jakby chciał wpuścić, to dla zasady już nie powinien. Bo nie oznacza nie. No to zostawili koleżanki, których nie poznałam nawet i weszli. Girls just want to have fun.
No i heterobarmani byli jak zwykle. Się zgadałam z nimi. Mówię Wojtkowi coś tam, co on skwitował, że nic nie poradzę na to, że jestem taki przystojny. Odpowiedziałam, że jak tak dalej będzie mówił, to mi cipka całkiem zmoknie. No i uciekli. Oni się boją mojej cipki.
Maciej większość czasu spędzał z Jurkiem i nawet wyszli wspólnie, bo podrzucał Macieja Jerzy. Już nie będę komentować, że mi nie zaproponował nikt podrzucenia. Jasne, nikt nie musi. Ale to byłoby miłe. Inna sprawa, że o 4:21 to ja bym jeszcze nie wychodziła a oni wtedy pojechali właśnie.
Ja byłem w domu koło chyba 7.

Sobota przebimbana. Totalnie. Ale mogę, co mi tam. Zajmowałam się duperelami i Olą. Czyli cyberseksem tak naprawdę. Czyli masturbacją wielogodzinną, nie ściemniając.
Nie pamiętam, żebym coś konkretnego zrobił w ten dzień, bo spałem jeszcze jakieś 2 godzinki w tzw. międzyczasie.
A na wieczór ostatecznie się z Tomeczkiem umówiłam. Bo on miał iść na rano do pracy, ale go przełożyli na 15 i postanowił jednak iść do klubu. Maciej Biurwa był umówiony z Damianem i Piotrkiem, więc tam spędzał czas. A myśmy postanowili z Tomkiem do Toro iść. Bo dawno nas tam nie było, a poza tym wypadałoby coś przed U robić. Że Tomek HotLa nie lubi, to nie proponowałam nawet, chociaż powiem szczerze, że muszę jakoś tam na dniach wpaść.
Do Toro dotarliśmy po długich przebojach u mnie w domu. Bo miałam fajny strój wymyślony, któremu brakowało czegoś. W sensie, że strój był doskonałą oprawą, ale brakowało punktu kulminacyjnego, dominanty. I w ostatniej chwili musiałem plan awaryjny wymyślić i wprowadzić w życie.

W Toro było… No cóż… Jak zwykle. Bywam rzadko, ale zawsze jest mniej więcej tak samo. Plusem jest to, że się zdefiniowali muzycznie ostatecznie. I grają konkretnie. Nie znaczy to, że dla mnie fajnie. Ale konkretnie. Także to jest plus. Inna sprawa, że nadal nie podobają mi się tam także ludzie i ich zachowanie. Ani razu nikt „przepraszam” nie powiedział, po potrąceniu mnie. To naprawdę niemiłe.
Był Marcin Edge, który nadal i wciąż mnie ignoruje po tym, jak jakiś czas temu stwierdził, że ja go nie lubię i obgaduję. Rozmawiał z Tomkiem. Był Serafin, który bawił się świetnie zaczepiając wzrokiem starszych brzydkich panów. Miło było go zobaczyć po długim czasie. Nic się nie zmienił. Jest nadal tak samo sympatyczny.
No i Damian Najmłodszy. Którego nie widziałam w chuja czasu. A który ostatnio napisał na gronie długą, przepraszającą wiadomość. Że się nie odzywa, że nie przyszedł na F-SP. I ogólnie taką miłą. Dobrze wygląda, włosy mu urosły jeszcze. Ładnie, estetycznie. Na tak.

W Toro długo nie wytrzymaliśmy. O 2 zamówiliśmy taxi i jakoś pół godziny później byliśmy w Utopii. Długa kolejka do szatni, ale jak żyć. Oczywiście się mała awantura zrobiła o to dlaczego niektórzy się przepychają bez kolejki i biorą jeszcze od kolejnych 10 osób kurtki, żeby dać też bez kolejki. No, co prawda, to prawda. Ale ja się nie będę kłóciła. Myślę, że to świadczy o kulturze i tyle.
Maciej Biurwa przyszedł później. Jurek, owszem, też był. Tomeczek najpierw ledwo znosił, że oni rozmawiają, ale potem jakoś musiał. Był za to chłopiec, z którym zdarzyło mu się całować kiedyś niedawno ;) I tyle.
Sis z Olkiem przyszła. Zresztą wcześniej mi wysłała SMSa z pytaniem czy zjawię się dzisiaj na Jasnej 1. Odpisałam tylko „Głupie pytanie.” No, bo bez przesady. Czy mnie kiedykolwiek tam nie ma? Owszem. Ale wtedy miesiąc wcześniej zaczynam to zapowiadać przecież.
I zmieniam opisywanie Kuby. W sensie, że tego, co go Ameba nazywają. Od dzisiaj on będzie Po Prostu Kuba. Piszę o tym, bo też był. I go pytałam dlaczego mnie nie lubi. On mówi, że bez zmian. Ale ja czuję, że nie. W sensie, że oczywiście, że nigdy nie był moim wielkim fanem czy coś. Niemniej jakoś tak musiałam mu to powiedzieć i tutaj napisać. A! I nie chciał mi powiedzieć, który mu się podoba, a był tam. Szukałam po nikłych wskazówkach, jakie dał, zanim się zorientował po co pytam. Ale nic z tego. Był też Kuba 69 z moją redakcyjną koleżanką. I Damian Be znów! Się rozbrykał.
Najważniejsze, że grał DJ Nobis. Było naprawdę, naprawdę dobrze muzycznie. Bez odpoczynku. Nobis robi tak, że jak złapie ostry motyw i klub zacznie się ruszać, to nie odpuszcza, nie popuszcza. Daje dalej, i dalej, i dalej. I za to go lubię. Było ostro, było dobrze.
Sporo znajomych i mniej znajomych osób. I miałam napisać też, że Jurek się nie witał. Dopiero duuuużo później, jak zwróciłam uwagę Macieja na ten fakt, to się przywitać zechciał. Co potwierdzałoby moją hipotezę o tym, że owe przywitania mają charakter działań na rzecz Macieja Biurwy.
Znów się z barmanami bawiłam. Heteroseksualny Wojtek macał po kroczu dość mocno heteroseksualnego Kamilka. Dla mnie specjalnie. Ale im powiedziałam, że jestem w celibacie od lat i to na mnie nie działa. Rafał za to w zakamarkach zapleczy utopijnych mi pokazywał swój tatuaż za 1500 zł i 7 godzin cierpienia. Misterny, choć ja nie jestem fanem tatuaży. A potem mnie podniósł do zdjęcia na ręce. I Kamilka moje słoneczko zawołał do tegoż zdjęcia. A ono nie wyszło!!! I to jest największy skandal.

Do domu tym razem Maciej mnie odwiózł. Jurka nie, bo wyszedł wcześniej. A Tomek chciał iść pieszo do Mariny, ale nie wiedział jak a poza tym było minus milion stopni Celsjusza, więc Maciej kazał mu wrócić. I razem pojechaliśmy do McDonald’sa. A potem do domku.
Gdzie Ola szalała godzinkę jeszcze.

I tak minął poranek i dzień siódmy. I widziałam, że były dobre.

A mój blog startuje w konkursie Blog Roku 2007. W odpowiednim momencie będzie można głosować, więc Was będę namawiała. Ale to za jakiś czas. Więc szykujcie komórki, będziemy wysyłać esemeski.

Wypowiedz się! Skomentuj!