Pan Doktor
Nie wiem na czym skończyłem pisanie bloga. Jadę właśnie w pociągu ekspresowym Mewa z Piotrkiem obok mnie. Kaszle, charcha – chory jest. No tak czy owak, jadę do Warszawy. Mam ciężką torbę, ale to nic w porównaniu z tym, co ma Piotrek. On ma kilka walizek jakiś wielkich i w ogóle.
Święta minęły i całe szczęście. Czas już był powoli wracać do stolicy. Wytrzymałabym jeszcze chwilkę, ale niedługo raczej. Może jeszcze z dzień, dwa. Później zacząłbym się męczyć. Także dobrze, że jednak wyjechałem. Poza tym, wszystko, co miałam do zrobienia, zostało zrobione. Spotkałem się z Iwonką i Kaśką – wpadły do mnie jakoś w czwartek czy inną środę. Posiedziały, zjadły moje ciasto, pobrudziły się, pobawiły jedzeniem (a wiadomo, że nie wolno się nim bawić, bo to się zawsze źle kończy…). Ogólnie, wizyta udana. Choć taka wieczorna, a przez to i specyficzna – tym bardziej, że się dziewczyny przyznały do kilkudniowego picia bez przerwy. Więc wiadomo, lekko zgonowate były i głodne strasznie. Ale ciasta Cioci im smakowały, więc chociaż to mnie cieszy. Teraz pamiętam – wpadły w środę, drugi dzień świąt, po tym jak ja przyjechałam od mojej cioci ze wsi.
W ogóle, to muszę przyznać, że ostatnie noce spędzałem głównie na czacie. W sensie, że nie ja tylko Ola lat 32. Ola podłapała 16latka, z którym spędzała… ciekawe chwile :) Spotkała też dwudziestojednoletniego Grześka czy jak mu tam. Też się Oli podoba. Problem z 16latkiem jest taki, że rzucił Olę po kilku nocach, po tym jak stwierdził, że Ola nigdy nie prześpi się z nim na żywo. Naiwny. No, ale wcześniej udało się Oli zainstalować program do nagrywania obrazu i dźwięku ze Skype’a. A więc radość może trwać dłużej! Jupi!
Poza tym, wciąż jest dwudziestojednoletni Grzegorz. No i taki stary znajomy – piętnastoletni Patryk. Wszystko tak, jak być powinno.
Piszę to wszystko po to, by uświadomić, że w związku z tym, że mój brat nie sypiał ostatnio w domu, mogłem po nocach siedzieć w jego pokoju – gdzie jest internet i się bawić dobrze. Do drugiej zazwyczaj, co tłumaczyło też moje późne godziny wstawania. A brat nie sypiał w domu, tylko u swojej dziewczyny, bo ona teraz ma wolne i nie musiała rano do pracy zachrzaniać. Wolę nie wiedzieć co robili podczas tych nocy.
Łorewa, to są jakby drobnostki. Ale właśnie z takich drobnostek składa się życie moje w rodzinnym mieście. Nic nie znaczące pierdy, nie wnoszące właściwie nic do mojego życia. Ot, dziejące się małe rzeczy. Niby takie ot, życie. Ale potrzebowałam tego. Żeby odpocząć psychicznie i fizycznie i w ogóle. Odpocząć od „muszenia”. Bo w domu rodzinnym nic nie muszę. Ani wstać nie muszę, ani nic robić, ani umawiać się, ani spotykać – kompletnie nic. Komfort nie z tej ziemi, którego czasem mi bardzo brakowało.
W czwartek widziałam się z Piotrkiem. Umówiliśmy się na kaweczkę. Chcieliśmy iść do takiej jednej restauracji, gdzie zazwyczaj siedzą starzy ludzie, żeby móc w spokoju rozmawiać. Ale sala była zarezerwowana – jakaś uroczystość się tam odbywała. No i plany spełzłyby na niczym. Poszliśmy do najpopularniejszej pizzeri w mieście, żeby tam wypić kawkę – zjeść ciastko czy coś. Było nawet miło, mimo bandy dzieciaków, która wyglądała, jakby się wyrwała na pizzę z przedszkola. Nawet mi tak bardzo nie przeszkadzali – bardziej Piotrkowi. Pojawili się jednak znajomi, czyli to, czego należało się spodziewać. Wpadli znienacka, zaskoczyli nas swoją obecnością a z powodu braku miejsca – zapytali Piotrka czy może usiądą z nami. On się oczywiście zgodził, bo to jego jacyś tam znajomi. Łorewa. Potem woziliśmy się po mieście, żeby pogadać spokojnie. Zatrzymaliśmy się na papierosa i… podjechali ci sami jego znajomi, też na papierosa. No cóż, jak żyć. Jakie miasto, takie przygody. Potem podwiózł mnie do mamy do pracy i musiałem ściemnić dlaczego wchodziłem innym wejściem do szpitala niż zwykle. Łorewa, łorewa, łorewa.
Piątek mijał spokojnie, choć musiałam zacząć myśleć o wyjeździe już. Nie spakowałem się, co oczywiste, ale powoli, powoli planowałem. Poszedłem na drobne zakupki z mamą, coby coś tam mieć do jedzenia w Warszawie jak wrócę. Kochana mamusia. I jeszcze groszem sypnęła. A ja sobie przez internet w empik.com.pl kupiłam dwie książki Baumana! Tak, tak, on mi nadal nie przeszedł. A że wydał coś nowego, wypadałoby przeczytać, prawda? Wiem, że są biblioteki, ale jednak – bez przesady – coś muszę mieć, no nie? Przecież nie wypada, żeby przyszły Pan Doktor Socjologii nie miał jakiś mądrych książek na własność, nie?
W piątek postanowiłem iść na imprezę do szczecińskiego Inferno. Tzn. już w czwartek postanowiłam, ale w piątek pojechałam. Ostatecznie Piotrek namówił Marcelego i tak we trzy żeśmy ostatecznie pojechali. Oczywiście, żeby nie było… ponieważ nie miałem ze sobą kosmetyków do barwienia twarzy (cały pobyt w domu bez podkładu i pudru!), musiałem iść do Kaśki przed wyjazdem, coby się pomalować – no a poza tym oficjalnie Kaśka była ze mną w Szczecinie i jechaliśmy pociągiem. A naprawdę nie była i Marceli nas wiózł swoim vehicle (jak nazwał go potem inny Piotrek, ale to zaraz). Kaśka miała przy okazji kryzys związany z pracą licencjacką. Dość poważny. A na tym etapie już nie powinna mieć kryzysów, tylko dość poważnie pracować. Więc jej pomagałem psychicznie. Będzie pisać ciekawą pracę – podobną do mojej o Utopii, tylko że o Inferno. Będzie fajna. I chcę przeczytać.
No a potem do Szczecina. Droga w miłym towarzystwie mija miło. I muszę powiedzieć coś, co mnie naszło po kilku godzinach przebywania z nimi, ale już teraz się tym dzielę, żeby nie zapomnieć. Marceli to koneser. Tak ogólnie. Muzyczny, urodowy. Koneser i smakosz. Takie mam zdanie i uważam, że jest dość pozytywne. Więc będę się go trzymać. Sposób, w jaki Marceli słucha muzyki, czy patrzy na chłopców w klubie – to jest właśnie koneserstwo. I to u niego mi się podoba.
W Szczecinie, gdy odwiedziliśmy monopolowy (bardzo miła pani!), pojechaliśmy po Piotrka zwanego Suchym, do którego ja tak nie mówię. I dlatego zostanie Piotrkiem po prostu. Odebraliśmy go i pojechaliśmy do mieszkania Marcelego. Posiedzieliśmy tam jakiś czas (coby się Piotrki mogły upić ciutkę) i pojechaliśmy do Inferno.
Było miło, choć na początku dość pusto. Wytrzymaliśmy to jednak i zabawa trwała. Nawet nieźle, choć jak wspomnę czasy świetności tego lokalu, jak i wcześniej To2… To były czasy. Oczywiście, było minęło, ale jednak szkoda. Impreza – jak mówiłam – nawet spoko. Inferno ma zapędy, żeby stać się klubem gejowskim takim w stylu Queer As Folk. Duży, głośna muzyka house-techno, migające światła. Wprowadzili magnetyczne karty wejściowe, taki megalans. Wszystko fajnie i to mogłoby fajnie wyjść (mimo głupiego pomysłu jednorazowych kart wejściowych), gdyby nie to, że w Szczecinie nie ma zapotrzebowania na taki system. Jest po prostu za mało chętnych, za mało pederastów.
Tak, czy owak. Wracając do imprezy. Dwaj ładni chłopcy byli. Nie licząc oczywiście moich towarzyszy. Obaj w stylu porno gwiazd niemieckich z lat 90. Super. Młodzi. Obaj z kolczykami takimi małymi. Słodcy. Blondyni farbowani mocno nacelowani, ale fryzura nie chamska, a z pomysłem. Na niemiecką porno gwiazdę właśnie. I żeby było śmieszniej – ten ładniejszy zainteresowany był Marcelim (który nazwał go chłopcem w syntetycznej koszulce) a ten brzydszy, choć też ładny – Piotrka. Czyli śmiesznie. Zresztą, żeby dopełnić całego obrazu – Piotrka podrywać chcieli też inni. O czym świadczy fakt, że gdy tylko wyszliśmy z klubu – rzucił się za nami taki jeden Tomek (postać nieistotna dla całej sztuki, ale znam go skąd inąd) i dał Piotrkowi (temu warszawskiemu od Damianka) numer telefonu. Słodkie. A Piotrek nawet nie spojrzał, wyrzucił od razu. Ja spojrzałem, oczywiście. Tylko numer był. Podaję. 507… Nie, no nie podam.
Wróciliśmy około 4. Czy jakoś tak. Spać szybciutko i dzisiaj rano pobudka, coby się spakować i na pociąg. Podwiózł nas na szczeciński dworzec tata Piotrka. A teraz siedzę w pociągu i powoli kończę, bo Piotrek chce jeść a ja kazałam mu czekać z tym, aż ja też będę mógł.
Z innych wydarzeń – już wiem dlaczego Kuba Duży nie wchodzi do Utopii. Powód, rzeczywiście, zaskakujący, ale z drugiej strony – właściciel ma prawo nawet bez powodu zabronić. Dzisiaj impreza kalendarzowa w Utopii. Już wiem, że to cudo ma 50 zł kosztować (tak jak przypuszczałam), ale sobie pomyślałem – tak całkiem poważnie – że jednak VIPy powinno gratis dostawać. Nie dostanę, wiem. Kupię.
A Maciej jest takim bieacz, że szkoda gadać. Napisał coś tam rano o imprezie utopijnej, ale już że Jurek odwiózł go i Damianka do domu, to nie wspomniał. Skandal. Wiem, że Zień był i w ogóle. Ale o takiej ważnej rzeczy nie zechciał napisać. Biurwa is a bieacz.
piotrek, piotrek i jeszcze raz piotrek.
cóż za kurewka z niego.
nie wazne jak mowia byle by mowili…
maciety kosz slodyczy poprosze na wole :>