A imię jego czterdzieści i cztery. Nie ma to zdanie nic a nic wspólnego z tym, co napiszę, ale miałam wielką ochotę napisać je w tej blotce. Bo tak naprawdę imię jej to Floor-Sitting Party. Kolejna, dwunasta już edycja za nami! Boże, nigdy nie przypuszczałem, że będzie to się tak ciągnąć… 12 edycji! Fakt, że tym razem było inaczej, bo za każdym razem jest… Było na przykład mniej licznie. Ludzi było ledwo 20 osób, co na standardy F-SP nie jest jakimś wielkim wynikiem. Ale od razu wiedziałem, że będzie mniej. Tak miało być. Dlatego też niektórych osób nie zapraszałem – dla zmniejszenia frekwencji. Raz niech będzie o tak!
Się, jak zwykle, z tą impreż narobiłem. Przygotowałem kilka wielkich biało-czerwonych pasów na ścianach i sufitkach, które miały imitować polskie flagi. Było biało-czerwono. Takie samo było ciasto. I tacy sami byli goście. Wyjątkowo trafnie zdecydowana większość dostosowała się do dress-code, co zawsze mnie bardzo bardzo cieszy. Lubię gości, którzy potrafią się dostosować a zarazem pobawić, śmiejąc się z siebie. Nawzajem i z siebie samego.

Pierwsi zjawili się już koło 20:40 w dużej grupie – Napalony, Gacek, zaraz Asia, Alek i Macięty… O ile wiedziałam, że Tomeczek z Gackiem będą wcześniej, o tyle tak wczesne pojawienie się pozostałych było niespodzianką. Muszę na przyszłość uwrażliwić, żeby jednak pilnować 22:00, bo potem jest taka sytuacja, że wpadają a ja jeszcze np. muszę świeczki zapalać czy coś tam. To krępujące.

Sama impreza wypadła w mojej ocenie – dobrze. Obyło się, jak zawsze, bez ciotodram, bez niespodzianek. Ciasto chyba smakowało, choć prawda taka, że było ciastem niezwykle prostym (sernik na zimno z galaretką), bo chodziło o zachowanie odpowiedniej kolorystyki. Najgorsze jest chyba to, że często robi się takie rzeczy z myślą o tym jak potem będzie to uwiecznione na fotografiach. Ciasto musiało takie być, żeby dobrze wyjść na fotkach. I wyszło cudne, to fakt. Ale i chyba dość smaczne. Bo nie za słodkie, nie jakieś kłopotliwe… Ot serniczek w łapkę i do wciągnięcia.
Śmiesznie było, jak zawsze także. A to Jędrek z wielkim kompleksem wieku, a to Kuba odkrywający, że nazywa się go Amebą i zdradzający, że w jego życiu seksualnym zaszły poważne zmiany. Wszyscy jacyś tacy fajnie nastawieni do F-SP.
Nigdy, naprawdę nigdy, nie przypuszczałabym, że z tego pozornie banalnego wydarzenia zrobi się impreza, o której „ludzie gadają”, choć nigdy na niej nie byli i nawet mnie nie znają. To strasznie miłe, a zarazem zobowiązujące.

Dlatego sprowadziłem od mamusi mojej fartuszek biały z czerwonymi wykończeniami (dress-code „white and red” zobowiązuje), kupiłem śliczne czerwone rajstopki i mogłem szaleć na całego. A że szaleństwo było, świadczyć może fakt, że przyjechała Straż Miejska. Panowie zadzwonili, wpuściłem ich na klatkę, nie chcieli wejść dalej, tylko poprosili o to, bym zjawił się z dowodem. No to znalazłem dowód i wyszedłem. „A mogą panowie podejść ciut, bo ja jestem boso…” Mój strój musiał ich rozbroić, bo byli bardzo grzeczni. Inaczej bym ich oskarżyła o dyksryminację ze względu na orientację i identyfikację płciową. Znacie mnie.
Pan Witkowski czy tam inny Witkacy się przedstawił, spisał dane z dowodu, powiedział, że to bardzo uprzejme, że wiszą na klatce informacje o tym, że robię imprezę (zawsze uważam, że o takich rzeczach trzeba sąsiadów informować), po czym pożegnał się i poszedł. Nie, nie prosił o ściszenie muzyki. Nie, nie nakazał zakończenia imprezy. Tym bardziej, że to była 23:45 jakoś, więc i tak się kończyła. Uznał to i se poszli. Łorewa. No bo w sumie kto jest ważniejszy – ja czy moi sąsiedzi?

Jak już się gości z domu pozbyłem i leciutko ogarnąłem mieszkanie, trzeba było się zbierać ku wyjściu. Michał postanowił zostać w domu i potem potajemnie posprzątał całe mieszkanie w nocy! Jak wróciłam rano, wszystko było na miejscu i jak trzeba. To strasznie miłe.
Za to my wybyliśmy taksówką do Utopii. Oczywiście to nie takie proste, bo taxi po 20 minutach miała być a jeszcze potem trzeba było jakieś 10 minut czekać, bo pan coś trafić nie mógł… Co mnie dość zaskoczyło. No, ale tak czy owak, udało się. Wyjechaliśmy – ja, Napaleni i Kuba Duży. I pod Utopią pierwsza niespodzianka. Kuba Duży nie wchodzi. Tzn. chciał, ale nie mógł. „Odgórna decyzja” brzmiał wyrok. Nie wiem o co chodzi, nie wiem co się stało. Ale się stało. No to weszliśmy, nie?
Już wewnątrz kilka osób było znajomych, ale ogólnie, jak na piątkową prawie 2 godzinę, było dość pusto. Potem się ciotki zeszły. Okazuje się, że mam coraz więcej znajomości na barze. Wojtek, heteroseksualny umięśniony barman, już mi rękę podaje i wita się sympatycznie. Powiedział też, że w momencie, gdy przyszedłem do Uto, byłem tam najbardziej męską osobą. Co oznacza kilka rzeczy. Po pierwsze – było naprawdę źle, jeśli idzie o „męskość” towarzystwa oraz po drugie – chciał być miły.

Zabawa trwała na całego. Krejzi, jak to bywa czasem. Był też Jurek, który zna już Maćka i który wie, że o nim piszę, ale którego nadal oficjalnie nie znam. Spokojnie, na wszystko przyjdzie czas. Jest czas rodzenia i czas umierania, czas na poznanie Jurka i czas szykowania kolejnego F-SP. Tak już musi być.
W Utopii za to był zdecydowanie czas szleństwa nieprzyzwoitego. Muszę po raz kolejny zwrócić uwagę publicznie pewnym osobom, których tym razem nie wymienię z imienia nawet, ale apeluję o poprawę. Chodzi mianowicie o to, że mnie się NIE cmoka, NIE całuje i NIE dotyka. Nie toleruję takiego zachowania wobec mojej osoby, uważam je za niegrzeczne, natarczywe i nie obchodzi mnie, czy wtedy jest ktoś pod wpływem alkoholu czy nie. Napradę, wisi mi to. Nie lubię tego, nie godzę się na to i nie chcę. Wystarczy podnie dłoni, naprawdę. Jeśli ktoś zechce jeszcze przy tym się skłonić lub ucałować mnie w dłoń, czuję się tym wyróżniony i zaszczycony, ale na nic więcej prosiłabym, by sobie nie pozwalać.
Staram się delikatnie zwracać uwagę wszystkim, którzy próbują te moje prośby ignorować, podczas imprezy, ale wiem, że to nie miejsce i nie czas, toteż czynię to tutaj i teraz.

Szalona impreza trwała na całego, mieszały się pary tańczące. Daszek, o którym mam nie pisać, duuuużo z Damiankiem Madoxem tańcował, Damiana Be bolało krocze, Tomeczek się bratał bliżej z tym takim ślicznym chłopcem, którego nie znam, Gacek wypił dużo, Kuby nie było, Sis i Olek atakowali to Gacka, to znów Damiana Be, to znów innych ludzi. Był też Arek, który zapowiedział, że bloga mego czytać będzie, bo pojawiają się miłe jego sercu wzmianki o nim. Oto nadszedł czas kolejnej, bo podkreślić chciałem, że wyglądał dobrze. Na tyle dobrze, że nawet na mojego fotobloga się załapał. A raczej się ja załapałem, żeby go złapać? Łorewa. Fakt jest faktem.

Oczywiście, nie było się bez sytuacji mniej przyjemnych. Maciek z Tomkiem jak zawsze, choć baaaardzo delikatnie i niemalże niezauważalnie i tylko przez kilka chwil. Więc w ogóle można to pominąć. Za to Damianek z Piotrem coś tam nie mogli się dogadać. Na tyle, że musiałam zabrać Damianka na kebaba. Wiem, wiem, kalorie. Ale się trzeba poświęcać. Siedzę z nim na kebabie i a to Daszek dzwoni pytać co z wyjściem zbiorowym na śniadanie, to znów Tomeczek pisze, że dziękuje mi za wspólne wyjście na jedzenie, to znów Maciej pyta gdzie jesteśmy. I jeszcze Rafał, w sensie, że barman (w końcu ma już mój numer) pisze, że już zszedł z baru i że pogadać można.
No to wracam po chwili, a oni chcą jeść. Ostatecznie Daszek, Olivier i Ewa gdzieś zniknęli, gdy my w środku się ogarnialiśmy, Damian z Piotrem pojechali do domu i tylko mi Napaleni zostali. Pożegnałem się z barmanami, sprawiając im wielką radość opowieściami o ciotach, które mnie ciągną na śniadanie i robiąc kilka przegiętych gestów. Wojtek zdziwił się też, gdy mu powiedziałam, że mam więcej makijażu na sobie, niż jego dziewczyna kiedykolwiek miała. Niech wie.

Do domu wróciłem koło… 7? Po 7 jakoś chyba. Sama nie wiem. Jeszcze wszedłem na czata, coby się nie nudzić i dopiero po 8 spać poszedłem. Wstałem późno, zjadłem jakieś małe śniadanko, ogarnąłem się i dzień dość przebimbałem. Muszę napisać referat jeden i dwa artykuły do końca weekendu. Napiszę, napiszę. Ogarnąłem też studia trochę i wiem że mam jakieś-tam referaty i prace do przygotowania.
Mam też zlecenia pierwsze. Na 5 tekstów do połowy stycznia. Każdy po 6-7 stron. Czyli ze zniżką zaproponowałem 100 zł za każdą. Do zrobienia, prawda?

Maciej z Tomkiem coś nie chcą dzisiaj za bardzo iść nigdzie. Wiem, że teraz Maciek z Daszkiem, o którym nie mogę pisać jest na jedzenie umówiony i Tomeczek też z nimi idzie. Damian Madox z Piotrem idą na domówkę, potem do HotLa a potem do Utopii. Michał na innej domówce, potem chce do HotLa i potem do Utopii. Ja zastanawiam się czy nie odwiedzić w pracy Damiana Be w HotLu no a potem do Utopii…
Najgorsze, że od 00:30 do 07:45 mBank nie autoryzuje transakcji kartami.

Z innej beczki: dostałem stypendium JP2! Jestem stypendystą. Co prawda dali mi najmniejsze, bo tylko 500 zł (a taki dla przykładu Macięty ma 1000 zł), ale dobre i to. Drogą nie chodzi. Na początku grudnia ponoć mi wyrównają za 3 miesiące od razu. Dostałem już pierwsze socjalne więc i tak nie jest źle. No i czekam na tam kilkaset złotych z redakcji. Spoko, mam czas.
I bardzo poważnie myślę o zakupie wibratora. Czy może raczej – dildo. Takiego żelowego czy innego. Nie byle-jakiego, ale też nie zajebiście drogiego, wiadomo. Czy ktoś coś może polecić? Oczywiście interesują mnie takie głównie analne i nie przesadnie wielkie. Na sugestie ewentualne czekam.

Wypowiedz się! Skomentuj!