Dzisiaj opowiem historię.

Here is a little story that I made up
So Let’s make believe

Wszystko zaczęło się od „Życia Warszawy”. Mam nauczkę. Nigdy więcej komentarzy. Dla żadnej gazety.
A tak poważnie – zaczęło się właśnie od tego, że chciałem pomóc pani redaktor, która zjawiła się na Międzynarodowym Dniu Paris Hilton i tym mnie urzekła. Pisała coś o gejowskiej Warszawie czy jakoś tak. I zwróciła się o pomoc. No to jej mówię, że ja nie jestem gejem, a poza tym jestem teraz nad morzem. Stwierdziła, że skoro jestem transgender, to tym lepiej. I żebym jej nie opowiadał o klubach tylko o innych miejscach, w których lubię bywać. No to, z czystości i dobroci serca, odpowiedziałem. Szczerze, krótko i w ogóle. Pani redaktor opatrzyła tekst moim zdjęciem z X Floor-Sitting Party. Bo innego nie miałem. Nie widziałem jak to w gazecie wygląda, ale na moim serwisie informacyjnym był przedruk samego tekstu. No i spoko. Wiedziałem, że wszyscy w Warszawie będą mieli okazję to przeczytać – znajomi, wykładowcy, łorewa. Ale to akurat dla mnie standard. Umówmy się – wszyscy wiedzą.

Boy there’s a sexy guy

W tym samym czasie byłem nad morzem. Na obozie. Bawiłem się, jak zawsze, świetnie. I nie chodzi o alkohol. Jasne, pojawiał się. I to dość często, ale w ilościach takich, które w najmniejszym nawet stopniu nie przeszkadzały mi w pracy, jaką miałem do zrobienia. Nikt na tym nie ucierpiał w żaden sposób. No, poza mną, ale to tylko jednej nocy, bo akurat taka była okazja. Teoretycznie od 21 każdego wieczoru miałem wolne. Praktycznie – od 23 lub od północy, bo musiałem bardzo często zastępować wychowawców. Że o kierownikach w sierpniu nie wspomnę, ale łorewa. To jakby dla mnie standard. Ale nie zapominajmy, że zaczynałem zawsze późno (po północy) i musiałem biegać o 7 a o 7:20 najpóźniej pracowałem już dzieciakami. Więc nikt mi nie wmówi, że dużo piłem.
Wiadomo też, że na obozie nad morzem pojawiają się młodzi ładni chłopcy. A ja nie ukrywam, że młodzi ładni chłopcy mi się podobają. Ale tylko tyle. Nie chce mi się po raz setny czy tysięczny powtarzać, że nie mam żadnych kontaktów bliższych niż podanie dłoni nie tylko z owymi obcymi chłopcami, ale w ogóle z osobami płci męskiej. Nie licząc kilku znajomych (na palcach jednej ręki mogę ich policzyć), z którymi cmokam się na przywitanie. I tyle.
Był też Kuba. Szesnastolatek, o którym pisałem na blogu i którego zdjęcia zamieszczałem na fotoblogu. Zresztą, jak i zdjęcia innych osób. Wszystkie te fotki były zresztą na oficjalnej stronie obozu. Nie były to jakieś nie-wiem-jak-bardzo-niepoprawne fotki. Ot, zwykłe, z życia codziennego. Kuba po prostu jest ładny. Ot, tyle.

All I gotta say is
I just wanna have some fun

Była też wychowawczyni Kuby – Gosia, którą dla odróżnienia od innych Goś, które będą się pojawiać – nazwę Gosią K. Owa Gosia K. to młoda dość dziennikarka jednego z największych polskich tygodników opinii. Ale zarazem wychowawczyni na obozie. Z bogatego domu. Zakompleksiona, bo przy kości. Całkiem sympatyczna, naprawdę. Uśmiechnięta, z poczuciem humoru i ochotą do zabawy. Owa Gosia K. jednakże zauważyła także, że Kuba jest ładny. W przeciwieństwie jednak do mnie – ona z owym Kubą kręcić chciała. Na tyle, oczywiście, na ile to możliwe. Jemu to pasowało – głównie dlatego, że dobrze być pupilem kadry zawsze i wszędzie. Więc korzystał. Czasem aż do przesady, bo przestawał reagować na jej polecenia, gdy mówiła, jako wychowawczyni. Sama tego chciała.
Byli dość blisko, ale znów – bez przesady. Dość często wieczorem razem, albo w ciut większej grupie – gdy już nie było nic do roboty – wychodzili „na kebaba”, czyli na coś do jedzenia ogólnie. Ja nigdy w tym nie uczestniczyłem. Ale w pewnym momencie zaczęło się to robić śmieszne. Bo widać było, że ona więcej czasu spędza w pokoju, w którym mieszka Kuba z innymi chłopcami niż w swoim pokoju…

And I’ll do it until I’m done
I’m telling you
I’m just a crazy kind of girl

Więc i ja postanowiłem się pośmiać trochę. Znacie mnie, lubię sobie jaja robić. Jednej z ostatnich nocy, gdy Gośka K. chciała wyjść z Kubą i innymi „na kebeba”, odpowiednio wcześniej wyrwałem Kubę podstępem z terenu ośrodka, gdzie mieszkaliśmy. Przeszedłem się z nim kawałek a potem zaprosiłem na herbatę w jednej restauracji. Ot, tyle. Posłuchałem o planach na studia i takich tam pierdach. Nic poza tym. Ale zgodnie z oczekiwaniami i przewidywaniami – Gośka K. niemalże płakała z tęsknoty przez tę godzinkę. Bo tyle mniej więcej to trwało. Miałem straszą polewkę jak widziałem, gdy przeżywała powrót nasz do ośrodka. Było to na tyle śmieszne, że nie martwiła się w czasie naszej nieobecności o innych uczestników, których miała pod opieką, tylko wypytywała dokoła kiedy Kuba wróci.
Potem, gdy wieczorem Kuba opowiedział jej co robił – zaczęła awanturę. W sensie, że poinformowała kierowniczkę, a moją znajomą dobrą – Gośkę W. o tym, że ja Kubę na herbatę zabrałem. No i? Czy coś się stało? Nie. Więc o co w ogóle chodzi? Rozeszło się, bo nie miało się co dziać tak naprawdę. Do czasu.

I’ll tell it to the world
I’ve just begun having my fun (yeah)

„Życie Warszawy” z moją wypowiedzią dotarło oczywiście do redakcji tygodnika, z którym pracowałem przez lata w wakacje. Wywołało różne reakcje – raczej nabijali się ze mnie, podejrzewając, że próbowałem ukryć się pod pseudonimem, dając jednocześnie swoje foto. Nie rozumieją, że to nie pseudonim, tylko moje imię tutaj, w Warszawie. Niektórym wyjaśniłem, ale ogólnie byłem zły na siebie. Za to, że nie przewidziałem tej sytuacji. Oczywiście nie zmieniłoby to faktu, że nadal udzieliłbym owego komentarza dla „ŻW”, ale po prostu byłbym gotów psychicznie na telefony, maile i takie tam.
Byłem zły, bo mam zboczenie na punkcie kontrolowania swojego życia. A tutaj – nie zapanowałem. No, ale stało się, co się stać miało. Tak prawdę mówiąc – miałem to w dupie.
Do czasu. Gośka K. wróciła do pracy po wakacjach. Ona też się dowiedziała, że ja to ja. I prawdopodobnie to właśnie ona – w odruchu jakiejś zemsty czy coś – wywołała całą sprawę. Powiedziała Kubie o moim fotoblogu. Stamtąd bez problemu dotrzeć można tutaj i do serwisu informacyjnego. Więc wszystko stało się jasne. Zadzwonił do mnie tata Kuby, żądając usunięcia zdjęć syna z fotobloga. Groził sądem, ale spotkał się z mojej strony z bardzo spokojnym przyjęciem. Znam się jednak trochę na prawie auroskim i prawach pokrewnych. I wiem, że niekoniecznie musiałby wygrać tę sprawę. Usunąłem pokornie fotki Kuby i tyle. Sprawa dla mnie oficjalnie nie istnieje. Oczywiście, zamieszanie medialne się zrobiło troszkę, ale to normalne.

I just begun
Don’t wanna settle down

Nieoficjalnie jednak wiem o tym, że to nie koniec sprawy. Nieoficjalnie wszystko, bo wciąż nikt do mnie się z niczym nie odzywał. Domyślam się, że zastanawiają się co zrobić w tej sytuacji. Wyszło na jaw wiele spraw. Że ja, to ja. Że jest alkohol na obozie (wśród dorosłych oczywiście, a nie uczestników). Że dzieje się tam wiele rzeczy. Że nazywam niektórych inaczej niż naprawdę się nazywają. Że niektórych nie lubię. Wszystko. Z drugiej strony – nie mam nic do ukrycia.
Wiem, że to będzie trwało dalej. Ale wiem też, że beze mnie będą mieli problem z organizacyjnym opanowaniem obozu. Jasne, poradzą sobie, ale będzie to wymagało dużo zachodu i kłopotów. I teraz kluczowa sprawa – czy wygra fakt, że jestem transgenderowym fanem chłopców czy też to, że znam się to, na czym się znam i czego oni potrzebują i że zrobiłem dla nich wiele.
Jedno jest pewne. Ja nie przestanę. Nie mam zamiaru zmieniać się tylko dlatego, że komuś się coś we mnie nie podoba. Bez względu na to, kim ten ktoś jest. Naprawdę. Najwyżej nie pojadę więcej do Rewala. Przeżyję, prawda? A na miejscu rodziców Kuby – zastanowiłbym się raczej czy to okej, że wychowawczyni na obozie flirtuje z ich synem. Na miejscu zaś wydawcy tygodnika opinii, o którym mówiłem – czy potrzebny jest mu pracownik, który rozpowszechniając jakieś informacje na zewnątrz – szkodzi wizerunkowi firmy, biura podróży i samego obozu. Bo Gośka K. najpierw doniosła o wszystkim rodzinie Kuby a dopiero potem w redakcji na ten temat dyskutowano, a nie na odwrót, jak wskazywałaby lojalność.

Śródtytuły pochodzą z piosenki B. Spears, która pojawia się od dziś w tle bloga. A „normalną” blotkę napiszę jutro. Albo pojutrze, obiecuję.

Brtiney Spears – „I’ve Just Begun (Having My Fun)”

Here is a little story that I made up
So Let’s make believe
Four years ago I had a party
that was too much fun for me
Boy there’s a sexy guy
He said he’d give me everything i need
Sometimes I let temptation go too far
and get the best of me
All I gotta say is
I just wanna have some fun
And I’ll do it until I’m done
I’m telling you
I’m just a crazy kind of girl
I’ll tell it to the world
I’ve just begun having my fun (yeah)
Inside me there’s something I found
I wanna shop around
I just begun
Don’t wanna settle down
The conversation was going no where ’til I turned my hair
He started touching me and kissing me
Like he didn’t care
I thought at first I should go home
But then fell asleep in the chair
All I gotta say is
I just wanna have some fun
And I’ll do it until I’m done
I’m telling you
I’m just a crazy kind of girl
I’ll tell it to the world
I’ve just begun having my fun (yeah)
Inside me there’s something I found
I wanna shop around
I just begun
Don’t wanna settle down
I’m just a crazy kind of girl
I’ll tell it to the world
I’ve just begun having my fun (yeah)
Inside me there’s something I found
I wanna shop around
I just begun
Don’t wanna settle down
I just wanna have a good time
I just wanna be myself
And don’t let nobody tell you it’s any differantly
I wanna enjoy the sunshine
And do the things that I need
To see what feels good to me
I’m just so crazy
I’m just a crazy kind of girl
I’ll tell it to the world
I’ve just begun having my fun (yeah)
Inside me there’s something I found
I wanna shop around
I just begun
Don’t wanna settle down
I just begun
I just begun
having my fun
I just begun
Having my fun, yeah!

Wypowiedz się! Skomentuj!