Wyjechał III turnus. Wiele się nie działo. Nudni byli. W sensie, że jacyś tacy niedojebani. Szkoda, bo to sprawia, że i ja mam mniej zabawy. Tym bardziej, że kadra już też nie-ta. Nie tylko kierownik i wychowawczyni. Mam też na myśli informatyka. Ja Adama lubię, ale mam czasem wrażenie, że on za bardzo zlewa na to wszystko. A tak nie można. Kiedy jest odpoczynek, to odpoczywamy, ale kiedy jest robota, to pracujemy, prawda? Przynajmniej ja tak to widzę. A on tylko szuka okazji do tego, żeby spotkać się wieczorem i napierdolić. To nie o to chodzi. Wiem, że w ubiegłym roku tak było, ale to było rok temu i było po prostu inaczej.

Opalam się nadal na solarium. Chodzę dość regularnie, bo męczy mnie, nudzi, nie bawi i denerwuje opalanie się na słońcu i do tego na plaży. Poza tym do opalania trzeba się rozebrać, a ja nie chcę. Więc się brązowię za 15 zł za 10 minut w hotelowym solarium. O!

Wymusiłem na swoim „szefie” kasę. To było tak… On chciał od początku wakacji, żebym na IV turnusie poza byciem radiowcem (co jest jakby normą) był też informatykiem-łamaczem. Wstępnie się zgodziłem, tylko mieliśmy rozmawiać o kasie. Wiadomo, to są grosze. Jeszcze dwa lata temu nic a nic nie dostawałem i żyłem. I gdyby teraz mi nie chcieli zapłacić, też przyjechała. No, ale skoro już, to z tym krótkim chujem muszę sobie radzić jakoś. Odwiedził nas na I, II i III turnusie. Czas na rozmowę – był. Ale on nic a nic. No więc po jego wyjeździe wysłałem mu maila z pytaniem, że co tam, jak tam z kasą będzie. Miałem już co prawda pomysł ile chcę… Ale nic nie wspomniałam o tym. On odpisał proponując tyle, ile normalnie płaci za jeden turnus czy to mi, czy informatykowi. Odpisałem mu, że to oczywiste, że to dostanę, ale co jeszcze może mi zaoferować :) I zarządałem 30% więcej plus czterodniowy pobyt Michała za darmo z wyżywieniem. Zgodził się. Nie miał wyjścia. O ile znalezienie młodego informatyka problemem nie jest, o tyle znalezienie informatyka, który zna programy do składania gazet – już tak. I dlatego go mam.

Powoli Warszawa sobie o mnie przypomina. Pytają kiedy wrócę i takie tam. Więc publicznie obwieszczam: swój powrót zaplanowałam na 1 września. Zresztą wszystko jest w moim publicznym Kalendarzu Google. Jeśli ktoś ma ochotę na kawę się umówić, jestem za. Ale proszę najpierw zajrzyjcie w ów kalendarz, bo pierwsze terminy mam już zajęte. Więc jakoś trzeba się „wciskać” w inne miejsca.
No i namawiam Napalonych na przyjazd do Łodzi. W sensie, że ja tam jestem od 29 do 31 VIII. I 31 chcę iść na imprezę. Więc dlaczego nie z nimi? Jak wpadłem na ten pomysł i zastanawiałem się czy w ogóle proponować to im, naszła mnie myśl, że to bez sensu. Bo odbiorą to jako próbę skorzystania z ich obecności i wymuszenia pomocy przy bagażu moim ciężkim. I już miałem w ogóle nie proponować… Ale zadzwoniłem i wyjaśniłem. No i zobaczymy co z tego wyjdzie.

Wyszedł mi za to wyjazd do Szczecina. Choć przyznać muszę, nie było łatwo. Wyjechałem w piątek o 19:40. Ledwo wyjechałem, bo było tyle ludzi, że pan z PKSu nie chciał brać. Dobrze, że jako pierwszy się rzuciłem. Dojechałem szczęśliwie a na miejscu odebrały mnie Iwona i Kaśka. Bo Iwo też przypadkiem była w tym czasie w zachodniopomorskim. Potem jeszcze Maciek Szczecin do nas dołączył. Posiedzieliśmy najpierw u Kaśki, a potem – do Inferno. Wstęp 10 zł. Śmiesznie. No, ale w klubie za to trochę ludzi było. Odkrycie roku: szczecińskie cioty nie noszą białych butów. Szok, zdziwienie. Bo jak spojrzeć po warszawskich utopijkach, to głównie białe, czasem jakieś inne kolorowe. A w Szczecinie noszą czarne, brązowe, ciemnogranatowe. Impreza jak cię mogę. W pewnym momencie było ciężko. W sensie, że za bardzo. „Mydełko Fa”, „Kaczuchy” i takie tam… Ale na szczęście DJ się ocknął z tego transu i dał coś normalniejszego. Po wyjściu opuścił nas Maciek a my w domu siedzieliśmy. Iwo usnęła, ja poszedłem się wykąpać. Wyszedłem a Kaśka spała. I nie mogłem jej dobudzić, żeby nr telefonu taxi dostać. Na szczęście się udało. Pędziłem na 6:45… I się okazało, że ten autobus nie istnieje. Bardzo śmieszne. No więc ostatecznie o 7:30 wyjechałem. Potem cały aktywny dzień normalnej pracy… A w południe goście przyjechali. I siedzieli. I w nocy też. I byłem bardzo niewyspany. Jasne, radość wielka, że Gośka z Jaśkiem wpadli… No, ale bez snu nie tak łatwo żyć. Trochę próbowałem spać gdzieś tam po kątach, ale nic z tego. Niedziela była podobna – cały dzień jakaś robota. A w nocy już w poniedziałek o 3:30 obudzili przed wyjazdem do Łodzi. Trudno, jak żyć.

Nadal i wciąż biegam rano po plaży. 3 km koło 7 rano. Przytyłem 3 kg. I to nie są mięśnie. Wręcz przeciwnie. Za dużo jem. Za dużo dojadam. Za dużo. Ale spoko, niech tylko wrócę do Warszawy. Shudnę! Muszę! Będę opalona, chuda i wydepilowana. O! No i cały czas mam dylemat – kiedy zrobić jedenaste Floor-Sitting Party. Tzn. wiem, że we wrześniu, ale tutaj mi ktoś mówi, że jeszcze nie wróci, ktoś tam zaraz wyjeżdża, no nie możecie się jakoś dogadać?!

Zastanawiam się czy coś jeszcze od czasu napisania ostatniej blotki się działo… ale chyba nic takiego nie przychodzi mi do głowy. Dziękuję za pamięć tym, co pamiętają. I uwaga, bo w tym roku po raz pierwszy od jakiś 6 lat wysłałem kartki pocztowe z pozdrowieniami znad morza!!! To dopiero wydarzenie, prawda? Do Królowej też wysłałam. Mam nadzieję, że się nie obrazi…

Wypowiedz się! Skomentuj!