A było to tak. Najpierw musiałem poświęcić część piątkowego popołudnia na spotkanie z transwestytą. A było to spotkanie udane. Wszystko nagrane i gotowe do spisania schowałem do kieszeni. Dobrą godzinę rozmawiałem i myślę, że to dobra rozmowa. Namawiam go/ją do tego, żeby skontaktował/a mnie z innymi – transseksualistami, transwestytami. Muszę się już naprawdę spieszyć. Tak naprawdę NAPRAWDĘ.

Pospieszyli się na socjologii, bo już ogłosili nam listę zajęć zatwierdzonych na przyszły rok. Już. To straszne, co USOS robi z takimi dobrymi Instytutami, jak nasz. No cóż, trudno. Niedługo ogłoszą plan i będzie trzeba się zapisywać. To ważne, bo ja mam zamiar przecież dwa lata w rok zaliczyć, nie? To już niemal pewne. Mam nadzieję, że się uda. I że praca moja tegoroczna z transami będzie podstawą mojej magisterki. Nie ukrywam, że robię to też trochę z prywatnych powodów. Sam jestem przecież trans.

Po wywiadzie od razu umówiony byłem z Napalonymi w Galerii Mokotów. I oni jedli w McDonald’sie! Kupili po WieśMacu! Ale na szczęście zjedli po połwie z każdego. Przynajmniej tak deklarowali. A wiadomo, jak się zje połowę, to tylko połowa z 525 kcal. Ja wypiłem Colę, przyznaję, małą. 120 kcal.
Pochodziliśmy chwilkę, bo oni już mieli prezent dla Daniela no i zaraz się zmyliśmy. Do domku mnie odwieźli, a ja zgodnie z planem, wziąłem się za pisanie pracy ekspresowo zleconej. Plan był taki, że muszę ją skończyć czem prędzej – w sensie, że tej nocy. Na początku mi słabo szło, bo ciężko mi było się przestawić po licencjacie do syntetycznego pisania. Ale udało się ostatecznie. Napisałem, zgodnie z planem.
Lubię takie ekspresowe zlecenia, bo mogę za nie więcej wziąć. Tutaj za 5 stron policzyłem 90 zł. No co? Cenię się troszkę.

Niemal dokładnie w momencie, gdy skończyłem pisać – odezwał się na GG Borys. Co robię. I czy może do nich wpadnę. Pomyślałem, że w sumie czemu nie… Nie wiedziałem co prawda gdzie jest „do nas”, ale co mi tam. Ubrałem się, umalowałem i zaraz taxi była. A musicie wiedzieć, drodzy czytelnicy mojego bloga, że właśnie w piątek postanowiłem trochę sobie potransować. W sensie, że mój strój byl lekko kobiecy. Nie do końca, jak zwykle. Założyłem BOSKĄ bluzeczkę, którą Michał pożyczył od koleżanki ze studiów. Zawsze chciałem taką mieć. Lejący się materiał, rozpierdzielnik na barkach odsłaniający jedno ramię… Boska. Do tego plastikowe korale i plastikowy paseczek – białe. Wyglądałem tak, jak chciałem.

Do Borysa i Jacka dotarłem bez problemu (i o 25 zł lżejszy). Posiedziałem – nawet skosztowałem nieco drinka (ale zdecydowanie mniej, niż Jacek chciałby bym wypił), bo „dama potrzebuje tego dla kurażu” jak stwierdził właśnie Jacek. Było fan. Asia dzwoniła z Utopii i relacjonowała swoje przeboje z „Pajacem”, jak zwykła określać nowego selekcjonera. W pewnym momencie i my się zebraliśmy i wybyliśmy do krainy różem płynącej.
Tam, miło, acz bez wow. Nieco drętwo. W naszej opinii dlatego, że wszyscy szykowali się na sobotnie imieniny Królowej.
Natomiast, co było do przewidzenia, strój mój wzbudził pewne zainteresowanie. Od miłych słów sympatii (za które dziękuję czytającym), poprzez mężczyznę, którego znam z widzenia, a który podszedł i przedstawił siebie i swojego „prawie chłopaka” (co było również czarująco miłym gestem) aż do ciszej lub głośniej wypowiadanych słów komentarza wyśmiewającego mnie. Do słów tych przywykłem, jestem na nie gotów i zawsze znoszę je ze stoickim spokojem wiedząc, że nie wszyscy – domagając się tolerancji dla siebie – są toleracyjni wobec innych od siebie. Będę z tym żył, acz nadal uważam, że to niemiłe, że spotyka mnie to w Utopii. Natomiast moja pozycja jako Ciotki-Utopijki jest na tyle silna, że mogę sobie na to pozwolić.
Poczułem się na tyle pewnie, że gdy Kuba poprosił mnie o kolejną pożyczkę (50 zł), wyszedłem z nim do bankomatu Banku Zachodniego WBK bez skrępowania i w sumie miałem w dupie ludzi.

Dość szybko wybyłem z Utopii, bo nie chciało mi się siedzieć. Poza tym, mając na uwadze czekającą mnie następnego dnia imprezę oraz korki wcześniejsze, chciałem się oszczędzać. Sobie więc do domu dotarłem jakoś przed 5 sporo.
Wstałem bez problemu w sobotę koło 10. Przygotowałem się na korki i o 13:00 byłem u Bartusia. Udało mi się w końcu zrobić mu fotkę! W końcu! Fakt, że ledwo go widać i w ogóle, ale mam. Na fotobloga.
Zaraz po zajęciach pędziłem do centrum, gdzie Monika, znajoma Kuby Dużego, pożyczyła mi buty, które miały mi posłużyć za część stroju sobotniego. W czasie, gdy z nią stałem – spotkałem Dominikę z… boże, zawsze zapominam jak ona ma na imię. Anią? Tak, chyba.
I poszliśmy do Złotych Kutasów, do Wayne’sa. Na kawkę. A ja zjadłem coś, co stało się moim obiadem. Posiedziałem dobrą godzinkę. A potem zaszedłem na centralnym do podziemia i w jakiejś kwiaciarni kupiłem bukiecik dla Królowej. Pani czepiła się, że podpis mój musi być IDENTYCZNY jak na karcie. Głupia, nie wie, że trzy krzyżyki wystarczą. No, ale podpisałem jej drugi raz, niech ma i się cieszy. Wydałem 60 zł, ale bukiecik jest całkiem ładny chyba.

W domu zdrzemnąłem się godzinkę. Czy tam ciut więcej. A potem napisałem pracę na informację dziennikarską. Mam jeszcze jedną do zrobienia, ale postanowiłem, że to nie teraz. Znajomi bawią się u Sis oglądając Eurowizję. Ja nie chciałem i nie mogłem iść. Wiadomo, praca plus imieniny Królowej.

Ostatecznie wyruszyłem z domu około 2:20. Tak sobie taxi zamówiłem. Uwielbiam w ogóle taksówkarzy. Zwłaszcza jak wyglądają przez okienko, gdy się zbliżam do samochodu w sukience i widzę ich minę „o kurwa mać…” a potem, gdy wsiadam – zachowują się normalnie, naturalnie, jakbym nie był upudrowanym wyszminkowanym przedstawicielem osób z metrykalną płcią męską. I zawsze mówią w formie męskiej do mnie. Jednak.

Podjechaliśmy pod Utopię, pan był bardzo miły, chciał dać rabat a ja dałem napiwek. Największy problem miałem przy wejściu. Nie z samym wejściem, tylko raczej z poradzeniem sobie po wejściu. Chciałem jakoś pozbyć się kurtki, wziąć z niej pieniądze, gumę i kartę ale miałem ze sobą bukiet kwiatów dla królowej, w którym największy kwiat miał na pewno ponad metr długości. Więc udało mi się Kubę zawołać i na niego zrzuciłem swoją kurtkę i wszystko, co miałem plus zadanie powieszenia jej w szatni. Dobrze, że mam jeszcze moje przyciotki.

Od razu pobiegłem do Królowej z kwiatami. Trwał właśnie występ Tary McDonald. Dałem kwiaty, obcałował mnie, a ja po każdym cmoknięciu wypowiadałem kilka słów życzeń. Po czym Królowa powiedziała „No to zapraszam do VIP roomu”. Odpowiedziałem „To zaszczyt być dla mnie tutaj dzisiaj”. I poszedłem, ale nie do VIPa tylko na koncert. Tara była fenomenalna. Porównywalna jakością i oddaniem podczas występu z Kathy Brown. Dała z siebie wszystko. A, skubana, dobrze śpiewa. No więc impreza na maksa. Strasznie dużo ludzi, ale to było wiadomo.

Stało się też to, co stać się musiało. Mój strój przyciągał uwagę. Biała sukienka ściągana pod piersiami, sięgająca nie-do-kolan, białe rajstopy, czarne glany do kolan, czarny naszyjnik… Wiem, że wyglądałem dobrze, bo raz że sukienka jest najzwyczajniej ŚLICZNA, to do tego po prostu dobrze na mnie wyglądała. I tyle. Nie potrafię policzyć ile osób skomplementowało wczoraj coś w mojej garderobie. Kilkadziesiąt na pewno sukienkę, kilka ogólnie strój, kilka buty, jedna okulary. Królowa też, ale przyznam, że nie słyszałem co dokładnie. Wydaje mi się, że ogólnie. Kilkanaście osób dotykało moich korali. Kilka obcych osób cmokało mnie, wyrażając swój podziw, kilka próbowało zajrzeć pod sukienkę… No wiem, wiem – przecież wiedziałem, że będę wzbudzał zainteresowanie i poniekąd robiłem to świadomie.
Ale świadomie też ubrałem strój, który mnie totalnie deseksualizuje. Chyba mało kto bowiem zdaje sobie sprawę z tego, że specjalnie załadam takie rzeczy, żeby nikt nie myślał o mnie w kategoriach seksualnych. Raczej patrzą na mnie jak na dziwadlo, ciekawostkę, zabawnego transa, coś takiego. I dobrze. O to chodzi. Jeden e-znajomy, który jest nosicielem, pytał mnie, jak radzę sobie z powstrzymywaniem się od seksu, bo jemu się nie udaje. No właśnie między innymi tak.

Poszedłem i do VIP roomu. Pokazałem panu przy wejściu swoje zaproszenie (a właściwie kopertę) i wszedłem. Zapomniałem, że obiecałem sobie kiedyś, że gdy pierwszy raz tam wejdę, to powiem „oto przybyłam”. Nie powiedziałem. Nadrobię. W sumie, to niewiele w VIPie robiłem. Ot, wchodziłem, rozglądałem się i wychodziłem. Bo przecież tak naprawdę – nie znam tam nikogo. Wiem jak kilka osób ma na imię, ale nic poza tym. I przyznaję, że wchodziłem tam tylko po to, żeby pan ochroniarz mnie zapamiętał. Ot, tyle.
No i miałem raz taki moment, że wszedłem, usiadłem w kąciku i oglądałem wszystko, co dzieje się wokół. Z myślą „No i jesteś. Masz, co chciałeś.” Ot, tyle.

Ogólnie, bawiłem się dobrze. Choć przyznaję, że glany nieco ograniczają możliwość tańczenia w klubie. Mocno nieco. Co nie zmienia faktu, że było naprawdę super i eftiwi. Udana impreza, dobra muzyka, dużo ludzi, kilkoro znajomych (Kuba, Michał, Daniel, Paweł Długowłosy, Sis z mężem, Grzegorz, Piotrek W2lich i pod koniec Damian Be), kilkoro uto-znajomych (w tym Arek fryzjer, z którym daaawno temu się spotykałem, a który mnie zaczepił też z komentarzem na temat mojego stroju). Koło 5 zamówiliśmy taksówkę do domu.

Pan był punktualnie. Wyszliśmy i znów ta mina. A potem – spoko. Na placu Zawiszy jakiś pijany facet przechodzodził na czerwonym świetle i widzieliśmy jak inny taksówkarz prawie go potrącił. Na co pijany zareagował skopaniem drzwi samochodu. Taksówkarz tamten się wkurwił – podleciał mu wpierdolić. Zaczęli się bić. Podjechały ze dwie inne taksówki. W tym czasie ktoś już prawie okradł tamtą taksówkę pierwszą. Całe skrzyżowanie stanęło, obserwując co się dzieje. My też. Wszyscy wiedzą jakie jest moje zdanie o łamanie przepisów o ruchu drogowym. Jeśli utrudnia to innym życie – nie ma zmiłuj.

Dojechaliśmy do domku i pogadaliśmy jeszcze z pół godziny w kuchni z Michałem. O czym? Głównie o tym, że jest teraz w U kilku ładnych chłopców. Kilku NAPRAWDĘ ładnych. Jureczek oczywiście (który szalał z jakimś dziwnym ciemnym panem niskim), Lans-and-Bauns (nie wiem, jak ma na imię, ale Kuba kiedyś go poznać miał dla mnie), Daszek, Oskar od W2licha, czy w końcu ten Marcin, co to w piątek ktoś łamał mu serce. I oni są tacy śliczni, a ja ich nie mam na gronie! Dlaczego?! Jak to możliwe?!
Działać, działać, działać.

Gardło mi siadło. Wczoraj wieczorem podejrzewałem, że ten ból nie jest jednak związany z uczuleniem na kwiaty stojące w pokoju, tylko zapowiada coś gorszego. I miałem rację. Rano dzisiaj nie mogłem mówić. Właśnie wypiłem kawkę, zaraz pójdę defekować, prysznic, zjem śniadanie (Piotr był w sklepie i kupił mi bułeczki). Potem powinienem napisać jeszcze 1 tekst. I spisać chcę wywiad z piątku. Mam też spotkanie z Damianem Be umówione na 17:00. No i do „Studenckiej” mam napisać też coś. Spróbujemy dzisiaj, nie?

Wypowiedz się! Skomentuj!