Niech żyje laptop. Siedzę sobie bowiem w moim wygodnym fotelu z różową narzutą z komputerem na kolanach i mogę napisać jaki to był krejzi weekend. Zmęczony jestem po nim troszkę, ale tak przyjemnie. W sensie, że udało się wszystko, co udać się miało.
Przede wszystkim piątkowe Floor-Sitting Party. Mimo tego, że w ostatniej chwili swoje przybycie odwołały Iwonka z Anią i Asia Gąska, to jakoś się udało. Wszystko poszło okej. Poza tym, że część gości się spóźniła chwilkę i nie słyszała intro specjalnie na okazję ściągniętego setu Kalwi and Remi Live Show. No i nie ukrywam, że liczyłem na większą dozę szaleństwa w strojeniu się na F-SP…
Nie narzekam, nie narzekam.

Impreza się udała, Sis nagrała dużo filmików, ale cenzura chyba nie puściła. A szkoda. Bo wtedy na pewno Sis by wygrała. To dla mnie jasne jak słońce. Oczywiście po F-SP większość do Utopii poszła… Napaleni odwieźli Damiana Madoxa do domu, bo tam czekały na niego przyjaciółki a sami pojechaliśmy do Galerii. Nie obyło się bez ciotodram. I ostatecznie Tomeczek postanowił jechać do domu i od tej pory poruszałem się z Maćkiem. W Galerii było jednak tak nudno, że postanowiliśmy mimo wszystko do Toro iść. Łorewa. Niech się dzieje wola nieba. Tam oczywiście trochę znajomych. Damian Madox znów, Marcin Edge, Canonic, no i Damian z Maćkiem z Mercersa, których zgarnęliśmy z Galerii.
W Toro ciekawiej. Damian był tam pierwszy raz. I przeżył. Nie wiem ile tam siedzieliśmy, ale w końcu się miarka przebrała. W sensie, że ileż można się z tego klubu śmiać?

I pojechaliśmy do Utopii. Wszyscy z F-SP już byli dawno. Rozbawieni, rozalkoholowieni… Wiadomo, nie?
No i ja też się bawiłem. Na całego. I to na tyle niespodziewanie, że Królowa zatrzymała mnie nagle i… dała zaproszenie na swoje imieniny. Na 12 maja. Do VIP-roomu. I to jest właśnie to, co kiedyś Kubie tłumaczyłem. Że nie chodzi o to, żeby się dostać do VIPa, tylko żeby zostać tam zaproszonym, najlepiej przez samą Queen Mother. No i stało się. Bęc. Już.
Teraz muszę 2 rzeczy wymyślić – w co ja się ubiorę i co dam Królowej na imieniny? Cholera.

Wróciłem do domu koło tam jakiejś 5 czy coś. Spałem do 10, bo na 13 musiałem na korki jechać. Do dawno nie widzianego Bartusia. Jakoś nawet nam to poszło szybko. Wypytwał o obóz w Rewalu… A to oznacza, że najpewniej będzie chciał tam jechać. No cóż, do zobaczenia :)

Po korkach pojechałem na cotygodniowe zakupy w Carrefour Reduta. Szybko obskoczyłem i wróciłem do domu. Miałem niby odpocząć, ale się zająłem czymś tam i do wieczora czas szybko zleciał. I wtedy się zaczęło. Bo chciałem iść gdzieś. Michał też. Ale gdzie iść przed Utopią? Nie ma gdzie. Nie ma. Toro? 10 zł wstęp a poza tym dzień wcześniej byłem, więc nie zniosę. Barbie? Teraz ponoć nie ma po co. HotL? Tam zabawy bywają zajebiste, ale tylko bywają. No i została Galeria… Z nadzieją, że ludzi będzie więcej niż dobę wcześniej – poszliśmy.

Ludzi rzeczywiście było więcej. Ale żeby było jakoś szczególnie „wow” to nie powiem. Warszawianki wyjechały na weekend długi. I pusto trochę przez to. Ale nie na tyle, żeby Michał spotkał znajomego ze Szczecina i dwójka innych mężczyzn zaproponowała mu trójkąta. Odmówił.

Przeszliśmy się do Utopii, coby być tam na drugą z minutami. Jacek z Borysem, których dwa dni z rzędu spotykałem, upominali się o wspomnienie o nich. Co też niniejszym robię. Wspominam, że latali z May Onem po klubie. I Jacek znów mnie szantażował. Nieładnie.
W Utopii było spokojnie, ale zarazem dość krejzi. W sensie, że ja nie szalałem, bo mi strój na to nie pozwalał, ale za to niektórzy bardzo popuścili sobie hamulce. No i dobrze. Od tego jest Utopia.

Niedzielę spędziłem na pisaniu pierwszych 7 stron pracy licencjackiej. Na korkach byłem – ostatnich z Anią i obejrzałem ostatnie 2 odcinki trzeciej serii „Little Britain”. Wiem, że miałem napisać o tym jakie krejzi rzeczy się działy, ale nie pamiętam. A że nikt nie odnotowuje… Szkoda. Umknęło. Bęc. Poszło.

Wypowiedz się! Skomentuj!