Co ja robiłem w poniedziałek, kurwa?
Właśnie mam czas na napisanie blotki i się zastanawiam. Co ja robiłem? Tyle się działo wczoraj i dzisiaj, że już nie pamiętam. To dość straszne. I od razu uprzedzam, że wypraszam sobie komentarze pod tytułem „starość nie radość” i wszystkie odnoszące się do tego strasznego słowa na S.
Przypomina mi to debatę w Nowym Jorku, gdzie zabroniono mówić nigger. I teraz się mówi n-word. Ja będę mówił „słowo na S”. I wiadomo, nie?

Dr Jacek Kochanowski, mój dość autorystet naukowy, autor świetnej książki o tym całym gejostwie w drodze kontaktu mailowego ze mną, zaproponował przejście na „Ty”. Boże, jakie to dziwne. Tym bardziej, że jak dobrze pójdzie, to w przyszłym roku będę miał u niego zajęcia. I co? Mam wtedy mówić do niego na ty? Dziwnie tak jakoś. Doktor prawie habilitowany. Yes, he’s a fag, so?

Bo oczywiście w poniedziałek nie mam zajęć. I nie wiem co robiłem. Właśnie Michał siedzi obok mnie z maseczką na twarzy i nie wiemy co robiłem. W sensie, że na pewno cały dzień byłem w domu i wyszedłem tylko na chwilę po bułki. Bo mi się zachciało. A wiadomo, że ja uważam, że zachcianki trzeba realizować. Co nie zmienia faktu, że nie wiem co robiłem. Na pewno odpoczywałem.
A dodatkowo – od przyszłego tygodnia chyba nie będę miał wolnego poniedziałku. Bo mi plan jakoś w międzyczasie zmienili w Instytucie Dziennikarstwa i po 1. nie będę miał już ani razu w tygodniu na 8 rano, a po 2. nie będę miał właśnie wolnego poniedziałku. Tylko czwartek.
To mi się oczywiście nie podoba.

Konstatacja jest taka, że chyba pisałem pracę maturalną w poniedziałek, bo w weekend mi się nie chciało. Oczywiście nie skończyłem, bo miałem jedną książkę zamówioną w BUWie, potrzebną do napisania zmienionej wersji tej pracy. Bo tam coś polonistce się nie podobało coś tam.

Łorewa.

We wtorek za to miałem już dzień trudniejszy. Poszedłem na pierwszą w tym roku psychologię społeczą. Już widzę, że będzie fajnie. Prowadząca ma do mnie fajny stosunek. Nie przeczytałem lektury oczywiście, bo nie wiedziałem co ma być. A że wyszło to w dyskusji „na głos”, to oczywiście cała grupa drugorocznych zaraz buczy „uuuu”. Na co prowadząca: „Spokojnie, ja znam pana. I wiem, że pan przeczyta”. Oczywiście, że nie przeczytam. Bez przesady. Ale że ona wierzy, że ja przeczytam, to sukces. Niech żyję ja.

Potem miałem odwołane jedne zajęcia, więc sobie poszedłem do BUWu po książkę do pracy maturalnej, poobijałem się, zjadłem coś i zaraz miałem przedostatnie zajęcia tego dnia, a jednocześnie jedne z najbardziej ciekawych. Muszę zacząć na nie czytać więcej. Muszę, muszę, muszę. Dla przyzwoitości. Tak, mam coś takiego.
Potem ostatni wykład. Jak już wpisałem na listę wszystkich, których miałem wpisać – wyszedłem w połowie. No, bez przesady.

W ciągu dnia miałem spotkanie z dyrekcją, bo UW chce podnieść czesne. A ja oczywiście jako członek z ramienia musiałem iść rozmawiać w delegacji Samorządowej. No i będziemy walczyć o to, żeby podwyżek nie było. W trakcie spotkania wyszedłem. Grzegorz prosił o bardzo krótkie spotkanie. Więc oczywiście nie odmówiłem, tym bardziej że przybył do mnie do Instytutu specjalnie po to. Okazało się, że chce mi coś dać. Wręczał mi kopertę i mówił, że to z imprezy VIPowskiej i żebym się nie krępował, bo to wszyscy dostawali niezależnie od płci i w ogóle.
Co się okazało? Że to kupon na darmową pomadkę w MACu. MAC to taka firma, co wchodzi powoli na polski rynek a zajmuje się profesjonalnymi kosmetykami. Otworzyli się w Złotych Tarasach. I Grzegorz mi to dał. No to było conajmniej słodkie i przeuprzejme z jego strony. Naprawdę.

Wieczorem wiem, że pisałem teksty do gazety i męczyłem różnych ludzi o jakieś informacje potrzebne mi do nowego numeru. Ciężkie życie ze mną mają. Ciężkie, oj ciężkie.
Zajęło mi to sporo czasu, ale musiałem się ogarniać, bo w środę na ósmą.

Poszedłem, ale się okazało, że zajęć nie ma – o czym wspominałem. No to poszedłem załatwiać jakieś duperele, pouczyłem się na egzamin i poszedłem na niego o 10:00. Szybko wyszedłem, jak zwykle. Więc mogłem coś zjeść, zaniosłem podanie na dziennikarstwo w sprawie przedłużenia terminu oddawania indeksu. Do końca marca. Wiadomo, jak zawsze.
Potem zajęcia na dziennikarstwie. Jedne, drugie. Nudy. A poza tym powoli się zmęczony robiłem lataniem między wydziałami i piętrami. Szybko po zajęciach pognałem do Złotych Tarasów odebrać pomadkę. I mam. Kolor nazywa się „Girl About Town”. Niech będzie. Ładny, mocny różowy – taki będzie modny wiosną. Przy czym wiadomo – jak mocna szminka, to reszta makeupu dyskretna. Cudnie.

Powrót na zajęcia. Rozmowa o poprawce. I zaraz musiałem lecieć, bo byłem umówiony na wywiad z Lady Catherine. Czyli z Jackiem. W Galerii, bo tam miał próbę przed występem. Poczekać musiałem chwilę i potem się okazało, że rozmowa jest a) krótka, b) treściwa, c) ciepła, d) udana. Myślę, że jak się postaram to coś ciepłego i takiego miłego może z tego wyjść. Taka fajna sylwetka. Mam nadzieję.

Była już prawie 20 a ja pognałem do Carrefoura w Reducie. Zakupy jakieś, nie? Obładowany tobołami wróciłem do domu. W międzyczasie dzwoniłem do Adama z Lotniska, bo w tym miesiącu jeszcze nie rozmawialiśmy via telefon. Fakt, codziennie mu SMSa wysyłam, ale to nie to samo. Odezwał się też do mnie we wtorek – żeby było ciekawiej, to dwa dni po tym jak o nim gadałem z Napalonym i Jego Facetem – Grzesiu z Torunia. Staaaare dzieje. No i jakoś tak zadzwoniłem do niego też wczoraj. Z kilku powodów. Po pierwsze – bo jest młodym ładnym maturzystą, po drugie – bo mnie pamięta i ucieszył się na ten telefon, po trzecie – bo musiałem wygadać P4 i niedługo też Simplusa, bo mi się termin kończy ważności konta. No i taki rozgadany wróciłem do domu.

Zasnąłem szybko, zeby dzisiaj rano wstać i realizować plan.
Najpierw – walenie konia. Potem – dokończyłem pracę maturalną (jestem umówiony na finalizację transakcji w niedzielę przed Marszem Solidarności Kobiet). Następnym punktem było sprawdzenie matury na dzisiaj na korki. Zrobione. Dużo błędów, będzie o czym gadać. Po trzecie – musiałem przygotować dwudziestominutową prezentację na jutro na zajęcia, żeby je zaliczyć. A to ważne zajęcia, bo dużo punktów za nie. Napisałem i poszło mi łatwiej niż myślałem. To jedna z pierwszych prac o transgresji płciowej. Jutro będę o tym mówił. Kolejna rzecz – dokończyłem pisanie tekstów do swojej gazety uniwesryteckiej. Dałem radę.
Teraz szykuję się powoli do korków, po ktrych wracam i składam gazetę.

Mam taki zapierdol, że na biurku leżą kartki z poszczególnymi dniami najbliższymi i rozpisanymi zajęciami, które mam tego dnia „do zrobienia”. Jutro jak wrócę z zajęć muszę spisać wywiad i wysłać do „Studenckiej”. Muszę też zaprojektować plakaty na imprezę połowinkową, którą nasz samorząd robi. No i gazetę do drukarni wypadałoby wysłać. Jutro jutro jutro.
Co robię wieczorem? Wstępny plan, przekazany przez głównego koordynatora Formacji Różowe Saneczki, czyli Jego Faceta mówi o tym, że najpierw wpadają do mnie, potem Toro, potem Utopia i potem może Tomba Tomba. Średnio mi się te dwa miejsca na T podobają, ale cóż…

Z rzeczy bardzo ważnych: 31 marca DJ RLP z radia FG będzie w Utopii na imprezie z cyklu Rich & Famous! Aaaa! Chcę koszulkę z napisem FG Radio na ten dzień. Maciek, da się coś zrobić w tej sprawie?

Wiem, że zapomniałem o setkach spraw napisać, ale tak to jest jak się przebywa poza domem od 7 do 22 a następny dzień co prawda siedzi się w domu, ale realizując plan i pisząc setki rzeczy. W weekend mam maturę do napisania. No i korki. Trudne, bo mają być warsztatowe, a wiadomo że po imprezie się tak średnio warsztatowe rzeczy robi. Ale ale, damy radę.

Koniecznie przyjdźcie w niedzielę o 12:00 na plac Defilad na Wielki Marsz Solidarności Kobiet!

Ważna Wiadomość: mam zamiar 8 marca nie robić nic. Jeszcze tylko czekam na termin jednej poprawki. I mam nadzieję, że nie będzie 8. Bo 8 jest Dzień Kobiet i cioci się należy wypoczynek.
Oczywiście od 9 zapierdalam znowu.

Wypowiedz się! Skomentuj!