To będzie taka nieopisująca blotka. Raczej pewne przemyślenia, które w końcu udało mi się spisać i przelać na „papier”. Jak ktoś nie lubi, niech nie czyta. Ciocia się będzie uzewnętrzniać.

* * *

Powiem szczerze, że mam wrażenie, że wciąż mi nie wierzycie. W sensie, że większość moich znajomych. Nie wierzycie mi, że was kocham. Bo może ja za często to mówię? Z drugiej strony – wychodzę z założenia, że lepiej za często niż za rzadko. Dlatego powtarzam Wam „kocham Cię” czy „kocham Was”, gdy tylko mam okazję. Chcę, żebyście to wiedzieli. Że to prawda.
„Kocham” w tym przypadku znaczy, że naprawdę jestem gotów do tego, by zawsze wam pomóc, być z wami gdy tego potrzebujecie, wysłuchać, dać siebie na tyle, na ile będzie to potrzebne. „Kocham” znaczy, że chcę waszego szczęścia. Że wlaściwie chcę go bardziej niż szczęścia swojego. No bo czy ja mogę być szczęśliwszy? W sumie, czego mógłbym chcieć więcej? Jasne, dóbr materialnych. Ale wiem, że tych nie może być „za wiele” i że zawsze odczuwać będę niedosyt w tej dziedzinie. Więc tym się nie przejmuję. Poza tym – mam chyba wszystko, czego mogę oczekiwać i czego mogę potrzebować. Dlatego zależy mi teraz bardziej na was. Na waszym szczęściu. Jakkolwiek je sami definiujecie. Dlatego, jeśli mnie nie wołacie – nie przychodzę, nie pcham się na siłę, nie próbuję zbawiać waszego świata, gdy nie uważacie tego za coś niezbędnego do waszego dalszego życia. Po prostu jestem. I kocham.

Wy kochacie mnie inaczej. Jeśli w ogóle. A wierzę, gdy mówicie, że tak jest. Nie mam powodów, by nie wierzyć. Wy kochacie mnie za to, że nie mam penisa. Za to, że się uśmiecham, gdy patrzycie na mnie. Za to, że oczy mi się błyszczą na wasz widok. I za to, że jestem do dyspozycji. I dobrze.

Piszę to po to, żebyście zapamiętali. Że gdy mówię „kocham” to nie mówię tego ot, tak i nie mówię tego każdemu. Mówię kilku(nastu?) osobom, ale są to ludzie, których wybieram ostrożnie i z rozwagą. Nie mówię „kocham” wszystkim dokoła. Tylko Tobie, jemu, jemu, jej i jeszcze jemu. Wybranym osobom.

* * *

Nigdy jeszcze tego nie robiłem, ale chcę przytoczyć (dość spory) fragment książki. Zbyszko Melosik napisał „Kryzys męskości w kulturze współczesnej”. A ja wybrałem z tego fragment, który chcę odnieść do siebie. I skomentować tutaj.

W konsekwencji opisanych wyżej zjawisk (niewielka) część mężczyzn w ogóle wycofała się z życia seksualnego. Warto w tym miejscu opisać krótko zjawisko dobrowolnego celibatu osób świeckich, które – w epoce seksualizacji życia i codzienności – zdaje się być zjawiskiem niecodziennym, a nawet dziwnym. A jednak na łamach Internetu znaleźć można zdecydowanych zwolenników takiej postawy wobec życia płciowego. Warto poświęcić jej nieco miejsca, tym bardziej iż nie jest ona uwarunkowana przekonaniami religijnymi.
Przede wszystkim zwolennicy celibatu kwestionują założenie, że seks stanowi jedną z podstawowych potrzeb człowieka. Uważają, że jednym z powodów odrzucania celibatu w kulturze Zachodu jest przekonanie, że seks stanowi odpowiedź na „biologię”. Jak ujmuje to M. Poulter: „Mówimy często o »potrzebie« seksualnej, która jak głód, musi zostać zaspokojona, albo osoba umrze. Jednak nie ma dowodów na to, że celibat w jakikolwiek sposób wpływa negatywnie na zdrowie, a jest jasne, że wiele osób, które żyją w celibacie prowadzi długie, szczęśliwe życie. Celibat może zostać uznany za uzasadniony alternatywny styl życia, choć prawdopodobnie nie każdy nadaje się do niego”.
We współczesnym społeczeństwie uważa się, że udzie, którzy świadomie wybierają postawę celibatu muszą mieć jakiś głębszy problem emocjonalny, wynikający z uprzednich negatywnych doświadczeń, lub zasadniczych problemów z własną seksualnością, względnie z relacjami z „drugą płcią” (negując taką interpretację żyjący w celibacie uważają, że „celibat nie stanowi (…) dobrej miny do złej gry – do faktu, iż nikt nie chce z tobą spać: to nie jest dowód, iż ktoś jest aseksualny lub niezdolny do relacji z innymi ludźmi”). W społecznej percepcji celibat zdaje się być (łagodną) formą dewiacji. Zwolennicy celibatu odrzucają zdecydowanie taki pogląd; uważają, że osoba, która świadomie unika seksu nie musi być w żaden sposób „upośledzona” biologicznie czy emocjonalnie: „zapewne jedno z najbardziej niewłaściwych choć powszechnych przekonań wynika z tezy, że jeżeli nie kieruje tobą żądza to musisz być pozbawiony także i innych emocji”, a także, że osoba, która żyje w celibacie jest niezdolna do miłości lub innych uczuć, względnie do korzystania z życia. Jest to absurd, ponieważ „wielu z nas wykorzystuje go [celibat] do wzbogacania swojego życia emocjonalnego przez kanalizowanie tej [seksualnej] energii w inne doświadczenia”. W związku z tym za „wielki błąd” uznaje się sugestię, że ktoś, kto żyje w celibacie powinien udać się do lekarza lub psychiatry.
J. Gutmann odnosi się również i do innego kontekstu celibatu, pisząc: „Nasze społeczeństwo jest zdecydowanie heteroseksualne. Dominujący image zawiera przekonanie, iż jakość życia mężczyzny zależy od jakości kobiety, z którą przebywa i odwrotnie. Bycie w celibacie jest jak bycie homoseksualistą lub lesbijką, wymaga wyjścia o krok poza powyższe uwarunkowania”. Jak pisze ten sam autor, niektórzy ludzie traktują celibat jako „ostateczną formę wyrażenia swojej indywidualności i niezależności”; postrzegany jest on jako „zwycięstwo nad presją społeczną”, jako nonkonformizm (żyjący w celibacie „podobnie, jak (…) biseksualista, choć w inny sposób kwestionuje normę społeczną, zakładającą, iż każdy musi mieć partnera przeciwnej płci i – aby być wartościowym członkiem społeczeństwa – musi być seksualnie aktywny”). (…) Podkreśla się również, że życie w celibacie eliminuje obawę przed niepożądaną ciążą i chorobami przenoszonymi drogą płciową, a także problem impotencji i fizycznego „dostosowania się” do partnera oraz udawanych orgazmów itp. Celibat uwalnia od obsesji dotyczącej własnej (i innych) atrakcyjności seksualnej – „ludzie, których znasz wiedzą, iż nie interesujesz się nimi dla ich ciała”.

To mądre słowa. I nie napisane przez Baumana :)
Ostatnie zdanie jest dla mnie ważne. Bo wydaje mi się prawdziwe. Czy w innym przypadku Jego Facet nie znienawidziłby mnie za to, że klepię czasem Napalonego po tyłku? Albo czy Damian nie uderzyłby mnie za to w twarz i poważnie nie zapytałby, czy go nie podrywam? Nie. (nie ma to jak odpowiadać na pytania retoryczne) I to jest dla mnie ważne. Wszyscy wiedzą, że nie interesują mnie faceci. Ani kobiety. Tzn. interesują, ale ostatnią rzeczą, na którą bym sobie pozwolił jest cielesne zbliżenie. Poznawanie – tak, zachwyt – tak, podziwianie – tak, coś więcej – nie. I ja to lubię. Lubię czasem pogadać, mijając ładnego chłopca, „weź mnie teraz”, „tobie bym się oddał bez wahania” czy „rzucam dla niego celibat”. Ale wszyscy wiedzą, że tak nie jest. Że ja sobie tylko gadam.

Ciekawe jest spostrzeżenie o tym, że celibat pozwala mi na rozwijanie emocjonalne w „inną stronę”. Chyba trochę tak jest. Gdybym zajmował się w swoim życiu szukaniem partnerów na noce być może nie zostałbym nigdy Ciocią, być może – a raczej na pewno – nie byłbym gotów kochać was, tak jak kocham i tak, jak napisałem na górze. Dzięki Celibatowi powstała Ciocia Duży eF i Jej Perfekcyjność.

Zgadzam się, że seks nie jest „potrzebą” człowieka. Jest, bo tak nas warunkuje kultura, a nie biologia. A ja się lubię kulturze przeciwstawiać. Dlatego czasem zakładam sukienki. Dlatego bekam głośno, gdy mam ochotę. Dlatego nie uprawiam seksu. Być może naprawdę jest to „ostateczna forma wyrażenia swojej niepodległości”. Tak wyrażam się ja. Choć często tłumaczyć się muszę, to może w ten sposób szukam akceptacji, jakiej każdy z nas potrzebuje w życiu i za wszelką cenę próbuje zdobyć? Może to jest sposób, w jaki chcę nieświadomie zyskać „popularność”? Nieważne. Ważne, że tak jest i tak chcę. I nikomu nic do tego.

Tylko mnie jedno zastanawia. Czy w moim przypadku sprawdza się, że celibat jest wolnym wyobrem dokonanym po prostu z przekonania? Chyba nie. Chyba na pewno. Celibat jest dla mnie formą racjonalizacji ucieczki przed lękiem i strachem. A lęk ów i strach dotyczy mojego – szumne określenie – „życia partnerskiego”, jakie miałem okazje w swoim krótkim jestestwie już mieć. W sensie, że ja uciekam po nieudanych relacjach i nie chcąc znów „źle trafić”, „pomylić się” – zamieniłem strach, który powodować mógłby drwinę na opakowany ładną filozofią stan celibatu, który wywołuje zdziwienie, podziw, przerażenie i/lub obojętność zamiast owych drwin i wyśmiania, czyli zwyczajowych form okazywania braku akceptacji społecznej.

Tak tylko chciałem się podzielić.

Wypowiedz się! Skomentuj!