Szybciutko, bez zbędnych wstępów, po kolei.
Czwartek minął, bla bla bla. Nie poszedłem na wykład, bo mi się nie chciało, były korki, bla bla bla. Zarobiłem 80 zł, ale muszę powiedzieć, że to jedne z najtrudniej zarobionych na korkach pieniędzy. Bo w planie miałem też sprawdzanie zadania domowego, którego uczennica nie zrobiła. Więc musiałem bite dwie godziny gadać, gadać, gadać. A wcale nie za bardzo miałem o czym. Bo ileż może trwać 'wstęp do średniowiecza’? Więc przedużałem, przedłużałem, ratowałem się jak mogłem… Muszę jakiś sprawdzian jej zrobić czy coś. To zajmie czas. No tak czy owak, poszło.

W piątek pierwsze zajęcia – odwołane. Więc poszedłem na drugie. Okazało się na miejscu, że ich też nie ma. Wkurzony z jednej, ale zadowolony z drugiej strony poszedłem na socjologię, bo tam „miałem zarząd”. Czyli spotkanie Zarządu Samorządu Studentów. Bardzo poważna sprawa. Do tego byłem protokolantem. Więc już w ogóle. Śmiechu co nie miara, Bardzo Ważne Decyzje podjęte, przyjęta propozycja korupcyjna od dyrekcji, kilka bałhostek, dużo gadania i tyle. Dwie godziny poszły. Potem jedyne tego dnia zajęcia. I się zaczęło.

Szybki powrót do domu. Z powodu remontu Krakowskiego Przedmieścia chodzę pieszo od Bristola aż do ronda 'degola’. Więc kawałek. Szybki marsz połączony z lansem. Taki spacerolans truchtem. Szybko jakikolwiek tramwaj, przesiadka na placu Zawiszy i jestem w domku. Szybko robię obiad. Ryż pełnoziarnisty – czas przygotowania: 16 minut, rozmrożony kotlet – czas przygotowania: 3 minuty, jedzenie – czas trwania: 8 minut. I jazda, jazda, jazda. Szybko ogarnąłem internet i pińćset mejli, które dostałem i dostaję każdego dnia. Szybiutko. Potem godzina (chyba nawet dosłownie…) przed szafą. Co ja włożę, co ja włożę? O Bożę, o Bożę.
Wybrałem. Kilka zestawów. Szybko do torby. Jego Facet pospiesza SMSami. Golę się (zdarza mi się) a tu telefon dzwoni. Za ile będę. Za 45 minut. Masz być za pół godziny. Postaram się. Szybko, szybko. Zaciąłem się. Plasterek na brodę. I jazda, jazda.

Byłem pod bramą do osiedla Jego Faceta po 35 minutach od telefonu. U niego oglądaliśmy 'Priscillę królową pustyni’ (tak to się nazywało? poprawcie mnie jakby co). Mocny film. Mocny. A Bernadetta, czyli ta transseksualistka – fenomenalna. Fabulous, darling, fabulous! Przyznaję, że nienajlepsza scenicznie, ale świetna w scenach „życia codziennego”. Cudownie. Potem szybkie malowanie miało być. Ale Napalony wpadł na pomysł, że idziemy do H&M bo on chce coś kupić. Genialny pomysł. Ja też zachciałem. Bo czułem się jak szmata w tym zestawie, który miałem na sobie. Dwa kolejne miałem w torbie, ale to było w planie. Więc szybko do Arkadii. Okazało się, że w ciągu dnia cioty wykupiły niemal wszystko z Victor & Rolf for H&M. Ale suknia ślubna jest. W ilości sztuk: 1 (słownie: jeden). Kupiłem sobie koszulkę w New Yorkerze. A co mi tam. Miałem co założyć przynajmniej.

Potem chłopcy byli tak cudowni, że odwieźli mnie na Ciołka. Gdzie miałem się spotkać z Jędrkiem w drodze na domówkę kolejną. Dobrze, że miałem zaplanowane spotkanie z nim odpowiednio wcześniej i z odpowiednim marginesem na spóźnienia, poszukiwania i inne nieprzewidziane sytuacje. Chciałem tylko podkreślić, że cały czas byłem bez makijażu!
Udało się nam dotrzeć do Adama. Wyszedł po nas. Cudownie, że to zrobił, bo inaczej byśmy się zgubiły. A tak – doszliśmy do niego i ja jeszcze w kurtce i butach zamknąłem się w łazience. Żeby się ubrać i przebrać. Założyłem co trzeba, czyli lateksową spódniczkę koloru black, pomalowałem się, poprawiłem fryzurę i inne takie. I byłem gotów. Wtedy zaczęli się schodzić goście.

Chwila przerwy od opisu. Bo chciałem powiedzieć, że właśnie wczoraj – w piątek – po raz pierwszy pomyślałem o sobie w kategorii transwestyty. W sensie, że o ile wypełniałem ankietę KPH w wersji dla osób transpłciowych, o tyle właściwie nie zastanawiałem się nad tym. A w piątek poczułem się transwestytą. W domu, zanim poszedłem do Napalonych. Nawet im SMSa w tej sprawie wysłałem. Jestem transem. Dziwie aż tak jakoś.
Jak potem to Kubie powiedziałem, to stwierdził, ze nie, nie jestem. Problem polega na tym, że tylko ja sam mogę powiedzieć czy jestem, czy też nie. Bo to kwestia identyfikacji z jakąś definicją.
Wikipedia: Transwestytyzm (eonizm) – jedno z zaburzeń identyfikacji płciowej, tendencja do identyfikowania się z płcią przeciwną przejawiającą się zwłaszcza w sposobie ubierania się i zachowania. Jest przedmiotem badań seksuologii i seksiatrii oraz psychologii i psychiatrii. Na podstawie danych klinicznych można oszacować liczbę transwestytów w Polsce na około 2% populacji. Osoby transwestytyczne nie stanowią zagrożenia dla otoczenia.
:) Ostatnie zdanie mnie zabiło.
I jeszcze znalazłem w opisie transgenderyzmu: „Występować może transgenderyzm częściowy, w którym nie można jednoznacznie określić odczuwanej płci. Transgenderyści nierzadko unikają jednoznacznego określenia swojej płci, wolą określać się jako osoby pomiędzy płcią męską i żeńską. Popychanie ich do własnej kategoryzacji i określeniu się jako osoba męska lub żeńska często działa przeciwko ich samospełnieniu i samoodkrywaniu.
Niech żyje Wikipedia.

A wracając do imprezowego piątku… U Aadama kilka „znajomych z widzenia” osób. I Bliźniak, którego właściwie nie znam, witający się ze mną słowami „Witam księżniczkę”. Cudownie. Ślicznie. Miał mnie już po prostu w tym momencie :)

Szybko jednak musieliśmy się od Adama zmywać. Mimo świetnych kanapeczek. Taksóweczka zamówiona. Zapłaciłem za podróż… 40 złotych. Ale wiedziałem, że tyle będzie. To było poniekąd w planie. Po drodze wyrzuciłem Jędrka w centrum, bo on do Gejlerii musiał iść, bo coś tam. A ja dotarłem pod blok Daniela. Czyli na trzecią domówkę. Kuba na moją prośbę wyszedł po mnie. Nie zapominajmy, że byłem w czarnej lateksowej spódnicy. Minęliśmy jak gdyby nigdy nic dresy na korytarzu i poszliśmy dalej. I chuj.

Mało ludzi u Daniela. Marcin-stylista wykruszył się dość szybko. Chyba nie był w stanie znieść tego wszystkiego, co zobaczył. Tak mi się wydaje przynajmniej. No cóż, jego strata. My się świetnie bawiliśmy. Szaleństwa, zabawy. Przebrałem się znów. W każdym mieszkaniu mam zaliczoną jakaś zmianę ;) Tym razem założyłem megarybaczki, perukę Młodego Marcinka i wyglądałem megaśmiesznie. Ale efżi zarazem. Widać było, ze to nie jest takie przerysowane drag queen (bo nie chcę i nie jestem drag!) tylko po prostu taki sobie strój. Normalny. Jasne, rzucający się, ale jednak normalny.
Napaleni przyjechali z łódzką Olgą. Ona była w Holandii na megaseksie i w ogóle na baunsie. I chyba jedzie na sylwestra albo zaraz po Nowym Roku do Holandii znów. Gadaliśmy, owszem po pijaku (ona), że może się z nią zabiorę… To dopiero byłoby super! Znów w Holandii! Chcę, chcę, o tak!

Pojechaliśmy do Utopii. Daniel wymiękł, jak mnie zobaczył. Koooocham go.
Weszliśmy bez problemu. Olga oczywiście ze mną pod rękę, coby mieć pewność. A zimno mi było na dworzu w tych rybaczkach jak sam skuczybyk. Ale w środku – szał. Cioty wymiękły chyba. Bawiłem się na całego. Pełno znajomych. Wszystkie ciotki kochane się bawiły ze mną. Bauns, bauns, bauns. No i oczywiście CUDOWNA Lola Lou. Brawo Lola! I miała świetnego gościa – Madame Terri była jako Kylie nie do pobicia. Absolutnie. I mówiła „fabulous, fabulous!”. Więc pokochaliśmy ją całą Formacją Różowe Saneczki bez chwili! Fabulous, darling! Fabulous!

Bawiliśmy się do 5 nad ranem. Chłopcy troszkie wypili. Sporo. Jak wracaliśmy, Maciek usypiał w taksi. Tomek zadowolony, że choć raz to nie on bardziej pijany…

O 6 poszedłem spać. A po 10 byłem na nogach. No bo przecież korki. To był ciężki poranek. Naprawdę ciężki. Ale co tam, ja bym nie dał rady!? Phi!
O 13 byłem na Gocławku i już zaczynałem lekcję. Owszem, nie były to najłatwiejsze korki w moim życiu, ale umówmy się – to WOS, a ja o socjologii mogę gadać i gadać :) Tym bardziej, że śliczny Bartuś słucha. I się uśmiecha. I śmieje. I ma kolczyk megaostry w uchu. I w ogóle mógłby naprawdę siedzieć nago podczas tych zajęć…

Wróciłem do domku, posiedziałem na czasie jako Ada, zwaliłem konia, przespałem się niecałą godzinę. Cały czas mnie głowa bolała. Od rana. Ale kaweczka, ten tego i już przeszło. Teraz bloguję. Zaraz mam zamiar zacząć się malować i takie tam, żeby do Paprotki na Lolę lecieć. Chyba Ilonka, Harry i Domi tam będą – więc żeby nie było, że zadaję się tylko z ciotami. Bo nie tylko. Owszem, prawie tylko, ale jednak.
A potem do Cioto. Jak zwykle.
Będzie fabulous!

Wypowiedz się! Skomentuj!