Jak zwykle, po kolei.
Piątek rozpoczyna się najmniej udanymi zajęciami na dziennikarstwie. Informacja dziennikarska, która – w zamyśle autorów – powinna nazywać się „prasowe gatunki dziennikarskie”, a w rzeczywistości powinniśmy na nią mówić „krytyka własnych tekstów publicystycznych” jest po prostu nudnym i niepotrzebnym w aktualnym kształcie przedmiotem. Wszyscy się tam nudzą, nikt się niczego nie uczy. Bzdura.
A najgorsze, że ma trwać 3 (słownie: trzy) semestry. Umrę, umrę, umrę. Za to na owej informacji dziennikarskiej poczytałem sobie materiały, które przydatne mi mają być na pracy egzaminacyjnej z psychologii społecznej. Znalazłem coś w archiwum komoutera, wydrukowałem, poczytałem. Miałem też „Dziennik”, więc nie umarłem z nudów. Mam wrażenie, że mój felieton z refeleksjami po wizycie Benedykta XVI był nieco inny od pozostałych. Wszyscy silili się na dogłębne analizy znaczenia wizyty Ojca Świętego, na wymiar symboliczny obecności w obozie zagłady, a nawet na teologiczne przemiany, jakich ta wizytya ma dokonać. A ja napisałem o piciu alkoholu. I o prohibicji. I o tym, że miałem akcję „Papież i tak będzie pił”, a inni młodzi wpadli na pomysł zawodów „Kto bliżej Benedykta napije się alkoholu”. Nie chwaląc się – było to najoryginalniejsze podejście.

Po zajęciach – czytelnia. Muszę nadrobić antropologię społeczną. Są do tego dwa gruuuube skrypty. Jeden mam w większości odkserowany, ale ten pierwszy – musiałem nadrobić. I tak jakoś zeszło, że z przerwami dłuższymi i krótszymi, siedziałem tam od 12 do 18… Straszne po prostu. Ale sporo znajomych było, wpadało, pogadałem sobie. Odkserowałem w międzyczasie trochę materiałów do pracy egzaminacyjnej z psychologii społecznej i ogólnie dobrze, że to nadrobiłem.

Wieczór spędziłem w domku szykując się do wyjścia. Bowiem oczywiście o 22 byłem już w Barbie z Napalonym i Jego Facetem. Siedzieliśmy sobie wygodnie, podziwiając tych wszystkich młodzian, którzy zjawiali się w lokalu. Raz Tomek był obiektem podrywania dwu dziewcząt (metoda „na papierosa”), raz klepnął go jakiś męski pan po tyłku (metoda „na klepnięcie po tyłku”) a my oczywiście z Maćkiem baunsowaliśmy sobie na parkiecie, podziwiając wystawione na barze towary ;)

A było co podziwiać. Ten mięśniaczek w czerwonym, tamci trzej, tamten w paski, kolega w paseczki, ten męsko palący… Spora grupka ciekawych zjawisk. No ładni byli i tyle. Maciek potwierdzi.

Około pierwszej zaczęliśmy zwijać się z Barbie. A że spotkaliśmy Maćka Ł (tego, który jest hetero, ale nikt mu nie wierzy poza mną) – on także wybrał się z nami do Utopii. Moje postanowienie było „wpaść na chwilkę, zobaczyć co się dzieje i wyjść”. A że moje plany są podstawą mojego jestestwa, to tak też zrobiłem. Przywitałem się tylko ze znajomymi (Piotrek, Rafał barman i chyba nikt więcej), pobaunsowałem kilka chwil i wyszedłem. Maciek Ł ze mną, bo to ten sam nocny. Bodźcem do natychmiastowego wyjścia było pojawienie się chłopca, który był w IDENTYCZNEJ jak ja koszulce. Więc w tym momencie wyszedłem.

Do domu dotarłem bez większych problemów autobusem nocnym linii 604. Poszedłem spać grzecznie, żeby mieć siły na sobotę.

Bo oczywiście takie sobie Floor-Sitting Party wymaga ode mnie sporo przygotowań. A do tego miałem jeszcze w sobotę zapowiadany egzamin przez telefon. Więc wpadł do mnie Janusz, dał książki, dał połowę kasy i umówiliśmy się co do pewnych szczegółów egzaminu. O 13:30 zadzwonił, 10 minut później zaczął się egzamin, podyktowałem, co musiałem i po godzinie było po wszystkim. Potem zadzwonił znów. Kasę da w poniedziałek. Da na pewno, bo chce, żebym mu drugi egzamin dyktował. Poza tym książki są warte mniej więcej tyle, ile jest mi winien jeszcze, więc jestem spokojny.

Potem się zaczęło. Sprzątanie łazienki, pokoju, korytarza. Jako, że impreza jest floor-sitting, to podłoga musi być czyściutka. Odkurzanie, zmywanie, pastowanie. Potem ciasto. Szarlotka babci Hani, na którą przepis kiedyś znalazałem w internecie jest naprawdę dobra. Po kilku przeróbkach wyszła z tego Szarlotka Babci Madonny. I było fajnie. Nie miałem wałka do ciasta, a jest on potrzeby w końcowej fazie szykowania owej szarlotki. Sąsiadek nie było, więc tymi oto zgrabnymi, w miarę zadbanymi, delikatnymi dłońmi musiałem sobie jakoś poradzić. I poradziłem.

Przygotowałem pokój, zakryłem prześcieradłami dzieła, zrobiłem miejsca do siedzenia na podłodze, uprzątnąłem krzesło i schowałem myszkę od komutera (to na wypadek Maćka i jego zapędów), przygotowałem play-listę odpowiedniej długości, wizualizację w postaci zmieniających się fotografii ślicznych półnagich chłopców, zdjęć z First Floor-Sitting Party „CiotoCiasto wiosna 2006” oraz tapet z Madonną i czekałem.
Napalony i Jego Facet przybyli – uwaga – przed czasem! I to jest sukces wszechczasów. Zapiszcie to sobie, bo to się nie zdarza zbyt często. Potem pojawiła się Asia, a potem cała reszta. Najdłużej czekaliśmy na Marcina, ale i ten się zjawił.

Wszyscy mieli na sobie krzyże. Maciek i Tomek poszli specjalnie do Nail Clubu w Blue City, żeby pani im zrobiła krzyż na paznokciu. Pomysł (Maćka) świetny, paznokcie (zwłaszcza Tomka) śliczne. Pochwalić wypada też Sebastiana za śliczną różową podkoszulkę, jego Michała za cudny pasek, Marcina za kupno ślicznego różowego różańca, Asię za celtycki krzyż i Michała Rasmusa za dostarczenie tego, co miał przynieść plus za Przemka plus wafelka niespodzianki no i oczywiście krzyż. Pawła chwalić nie trzeba :)

Piotr w ostatniej chwili napisał mi SMSa, że nie przybędzie. Marcin Edge i jego Łukasz (ta przegięta ciota) napisali, że raczej nie będzie, bo coś tam, rodzice, odwiedziny, coś tam. No cóż. Ich strata. Osobiście uważam, że było przemiło. Premiera moich prac wzbudziła sporo zamieszania. Wzruszyłem się zwłaszcza, gdy po uroczystym odsłonięciu „Pink Me!” dedykowanego zresztą Michałowi i Sebastianowi goście zaczęli klaskać. To było bardzo, bardzo miłe.
„Chrystus poszedłby w Paradzie” wzbudziło również zainteresowanie. Zwłaszcza z powodu swojej prostej, acz wymownej formy różowego ponaddwumetrowego krzyża. Za moją namową, wszyscy na jego tle zrobili sobie indywidualne zdjęcia. Oczywiście wszystkie fotki z całej nocy są już na www.FloorSittingParty.prv.pl (dostępne tylko po zalogowaniu, tylko dla osób, które na imprezie były) oraz na moim fotoblogu w Klubie Glamour (też tylko po zalogowaniu).

O północy muzyka ucichła, za oknem fajerwerki, więc powoli gości wyprosiłem, dziękując za przybycie. Pięcioosobowy skład: ja, Napaleni, Paweł i Marcin ruszył zaś na miasto. Napaleni pojechali do Utopii, wysadzając nas koło Barbie. Paweł poszedł pić a ja z Marcinem do środka.

Było… średnio. Bez rewelacji. Muzycznie – nawet nieźle, momentami miło. Ale ludzie jacyś dziwni, dużo napakowanych panów, mało ładnych chłopców (w sumie brak takowych) i w ogóle jakoś tak nie-barbiowo. Więc o 2 wybyłem do Utopii. Tam „Rich and Famous”, ale ludzi jakoś mało, wysoka średnia wieku, muzyka jakaś taka nie-za-bardzo… Tomek zmęczony, bo nie wyspany od dwu dni, chłopcy już po ciotodramie, więc się zebraliśmy i w pizdu wróciliśmy do domów. Po drodze oczywiście zaliczając hot-doga na Statoil.

Dziś mi się wyjątkowo dobrze spało. Wstałem dość późno (w nocy dodałem jeszcze fotki na serwer), nic nie robiłem jeszcze. Napisałem blotkę, dodałem zdjęcia w Klubie Glamour, pogadałem z Asią, Damianem i się okazało, że do 20 muszę skończyć „Konia w kulturze” (będzie kasa!) no i dzisiaj mam do napisania jeszcze pracę egzaminacyjną na psychologię społeczną („Ograniczenia psychologii poznawczej w wyjaśnianiu zjawisk społecznych”).

W sumie trochę pracy jest, bo jeszcze mógłbym napisać (zaplanowałem to na jutro co prawda) referat na antropologię, ale zobaczymy. Póki co, Ciocia jest zadowolona z imprezy, kwiatki od gości ślicznie stoją na biurku (jedne spadły, zbiły „wazon” i zmoczyły sporą część pokoju, ale to nic), odpoczywam chwilę i do roboty. Nie ma co. Sesja sesją, ale ja muszę się szykować na wakacje. Bo już dzwonią, SMSują, mailują i w ogóle, i w ogóle. Warszawo, wkrótce ode mnie odpoczniesz. I nie zatęsknisz.

Aha. I tak w ogóle, to nikt się tak naprawdę nie zorientował, że powody, dla jakich wczoraj się spotkaliśmy, wcale nie były takie radosne. Nie licząc rocznicy istnienia duzyformat.blog oczywiście.

Wypowiedz się! Skomentuj!