To był udany wieczór. Bardzo bardzo udany. Mam na myśli oczywiście Good-Bye Coffee 'Żegnaj w Biegu’. Przyszli wszyscy, którzy swoje przybycie potwierdzili – Rasmus, Przemek, Sebastian, Michał, Jego Facet, Paweł, Marcin, Damian, Asia, Łukasz (ta przegięta ciota), Marcin Edge, Piotrek, Monika… Oczywiście, że brakowało choćby Napalonego (który pracował), Grzeogrza (który jest w Wielkiej Brytanii), Il (która nie mogła) no i Anki z Iwoną (bo szukały fotografa). Ale raz jeszcze dziękuję tym, którzy przyszli. Strasznie się cieszę, że znaleźliście czas na to, żeby się ze mną spotkać.

Prawda jest taka, że z niektórymi będę się jeszcze widział – ba! już się widziałem – ale oficjalne pożegnanie, to oficjalne pożegnanie. O 19:00 pierwsi goście już dawno byli. Rasmusowi i Przemkowi, jako tym, którzy zjawili się najpierw – dostała się darmowa kawa. Z resztą nie tylko im, bo jak składaliśmy zamówienie, to się pan pomylił, przyniósł o jedną więcej i ktoś tam jeszcze dostał.

Cieszę się, że Paweł jednak przyszedł i nie zrezygnował w ostatniej chwili. Cieszę się, że Damian przemógł się i zjawił się choć na chwilkę. Cieszę się, że Moni udało się na samiutki koniec dotrzeć. Cieszę się, że się udało. I ile fotek zrobiłem! Wszystkie są już na moim fotoblogu w Klubie Glamour i na stronie Floor-Sitting Party. Co prawda, to nie była impreza z tego cyklu, ale jednak. No i we W Biegu Cafe nas miło potraktowano. Stoliki zarezerwowane, zestawiliśmy, donosili wszystko, pieczątki zbierali, wodę na kwiatki dali… Bo Rasmus oczywiście wybił się i śliczny bukiecik przyniósł ze sobą. Kwiatki są śliczne, takie polno-letnie i cudnie wyglądają na moim biurku. Cudnie.

Podczas samej Good-Bye Coffee przesiadałem się co chwilkę, żeby móc z każdym zamienić kilka słów i kilka fotek zrobić :) Mam nadzieję, że nikt nie poczuł się pominięty :) Rozmowy były mniej i bardziej poważne. Choć więcej było tych mniej poważnych. Było naprawdę miło i wszystko świetnie się udało.
No i oczywiście chłopcy (w sensie, że Przemek, Michały i Sebastian) zapraszali mnie strasznie na swoje Moulin Rouge Pour Hommes, które 1 lipca zaplanowali. Wciąż się waham. Z powodu Rewala, przeprowadzki, braku kasy (jakiś prezent wypadłoby kupić) i w ogóle… Poza tym chciałem przyjść w sukience, a nie mam żadnej, w której by mnie nikt jeszcze nie widział.

Oczywiście nie samymi spotkaniami żyje człowiek. Gorąco jest niemiłosiernie. Strasznie, strasznie grzeje. Słoneczko daje czadu i trzeba sobie jakoś radzić. Z założenia chodzę po mieszkaniu w samej bieliźnie lub nago. To drugie oczywiście tylko wtedy, gdy jestem sam. A do tego w tę pogodę egzaminy muszę zdawać. To jest najstraszniejsze. Bo to naprawdę NIE jest przyjemne i komfortowe. Tym bardziej, że niewiele z moich sal egzaminacyjnych ma klimatyzację. Dzisiaj ostatni egzamin w tej sesji – polski system medialny. Wstałem specjalnie o 6:20, żeby się pouczyć. Jest 7:44, a ja na razie wydrukowałem opracowane zagadnienia, które muszę pojąć. Egzamin zaczyna się o 9, ale to ustny, więc nie wiadomo, o której wejdę na salę. Myślę, że przed 10 to się tam w ogóle nie pojawię. No bo bez przesady!

Ostatnie dni w mieszkaniu babci Halyny. Wczoraj spotkaliśmy się (ja i Piotrek) z właścielką nową. Justyna chyba ma na imię. Młoda dziewczyna. Chyba żyje z wynajmowania mieszkań. Umówiliśmy się co do wszystkiego – banalnie łatwo poszło. Szybko, sprawnie… Mi się podobało. W piątek, jak dziewczyny aktualnie tam mieszkające będą oddawać jej klucz – mamy też się zjawić, ona nam da, my jej płacimy kaucję, ona przynosi zamek do wymiany i zaczynamy mieszkać. To takie dziwne…
Jego Facet chyba przewiezie mi rzeczy. Lowe, lowe! :)
Tylko najpierw muszę je spakować. A kartonów wciąż nie mam, mimo, że Piotrek obiecuje mi w Big Starze takowe. Dzisiaj po egzaminie chyba powoli zacznę się… Nie wiem jak to powiedzieć… Składać.

Muszę wyrzucić wszystkie moje prace. Spakować wszystko. Wysłać rzeczy sprzedane na Allegro. Powyrzucać niepotrzebne, albo najmniej potrzebne rzeczy. I pomyśleć ile potrzebuję miejsca na spakowanie się. To naprawdę dziwne uczucie. Już nie będę tu mieszkał. A tak na dobrą sprawę, to mieszkanie było dla mnie takim pierwszym „moim miejscem”. W sensie, że nie z mamunią kochaną, tylko samodzielnie w miarę.
No, samodzielnie o tyle, o ile – ale bez niańczenia.
A wczoraj jak mama dzwoniła do mnie, to kazała przekazać dziewczynom, że zawsze bardzo miło się jej rozmawiało z nimi, jak odbierały telefon. Bo to chyba jej ostatni telefon do mnie tutaj.

Ten Rewal mnie kusi. Oni dzisiaj koło 6 wyjechali z Łodzi. Ja dotrę dopiero w niedzielę. Późno. Szkoda, że te kilka dni tutaj będę. I zmarnuję je poniekąd. Chociaż oczywiście już sobie je zagospodarowuję. Dzisiaj – oficjalnie po sesji – idę do Jego Faceta na jakieś filmy. Piotrek też ma być. I tam będę nocował. W czwartek wstępnie się umawiałem z Marcinem Edge i Łukaszem (tą przegiętą ciotą), że do nich wpadnę. W piątek przeprowadzka, w sobotę pakowanie do Rewala, impreza wieczorna u Rasmusa i w niedzielę o 11 z minutami mam wyjazd do Kołobrzegu.

Tak mi się to dziwnie składa, że kończę jeden etap w moim życiu – mieszkanie z dziewczynami u babci Halyny, wypada mi przerwa w życiorysie – Rewal i wracam do zupełnie nowego życia.

Wypowiedz się! Skomentuj!