Jeśli jakakolwiek moja wypowiedź się wczoraj powtarzała, to właśnie ta. Zapowiadałem, że to wszystko opiszę na moim blogu. A to oznacza, że impreza obfitowała w wydarzenia i emocje. Było ich mnóstwo, tak jak ludzi zgromadzonych w Utopii. Oczywiście prawda jest taka – i wszyscy chyba zdają sobie z tego sprawę – że nie jestem w stanie spamiętać wszystkiego. Plan na przyszłość mówi, że będę nosił ze sobą empetrójkę i nagrywać będę wszystko na wbudowany dyktafon. To jest dobry plan.

Tak jak dobry był początek imprezowania. To już trzeci dzień, gdy spędzam noc poza domem i wracam nad ranem. Tym razem spotkałem się z Napalonym pod Smykiem. Było mi tak wygodniej, gdyż dość ciotowato wyglądałem i bałem się dostać wpierdol jadąc metrem – stwierdziłem, że lepiej wsiąść w 122 i cichutko, spokojniutko dojechać na miejsce.

Spod Smyka poszliśmy na Jasną do bankomatu, bo Tomek chciał wypłacić coś tam. Idziemy sobie, idziemy, przechodzimy koło Lemona, a tu nagle słyszę zza pleców śpiewne „Kochaaaam cię!” To mogła być tylko jedna osoba. Danielek, oczywiście. Krótka wymiana zdań najpierw i gdy wracaliśmy z bankomatu. Jak miło być rozpoznawalnym. I tutaj refleksja na boku: jeszcze z rok czy półtora temu naśmiewaliśmy się czy też może bardziej – dziwiliśmy się, tym wszystkim stałym bywalcom Utopii. Nazywaliśmy ich Ciotki Utopijki. A dziś sami nimi jesteśmy.

W Barbie przed 22 byliśmy. Pustawo, ale to normalne. Siedzimy, czas mija baaardzo powoli, ludzie się schodzą… Kilku ładnych chłopców. Naprawdę tylko kilku i naprawdę ładnych. I był potem też ten mój ulubieniec z dłuższymi włoskami. Stałem sobie obok niego przed Barbie w trakcie imprezy już później i słyszałem jak w pijackich wypowiedziach wyraża się ze swoją delikatną wadą wymowy. It was so sweet.

DJe w Barbie byli z Poznania. Grali dość dziwnie. W sensie, że ciężko, jak na Barbie. Potem zrozumieli jednak, przy czym tutaj ludzie się bawią i zmienili repertuar :) Było fajnie, mało ludzi, kilku ładnych chłopców (no i ten z piątką na ramieniu!!!), ogólnie niezły początek imprezy, choć dość spokojny. Tomek miał włączony poszukiwacz, czyli stał się Napalonym w dawnym stylu :) Niestety, nie udało mu się nic – za przeproszeniem – wyhaczyć w Barbie.

Doszedł do nas potem Marcin i Damian, który tym razem prywatnie całkiem pojawił się w różowym klubie na imprezie. Jako Colara oczywiście piłem tylko Colę (a właściwie Pepsi) i Damian potwierdził, że jestem jego Najulubieńszą Colarą. To był dopiero początek tego, co było przed nami… Bo potem – co właśnie potwierdził Sebastian w SMSie, którego dostałem 2 minuty temu – przeszliśmy sami siebie. Wyszliśmy z Barbie koło 1:40, żeby zahaczyć jeszcze o McDonald’s w Smyku, ale okazało się – czego się obawialiśmy – że on czynny tylko do 1. No to wio do Utopii.

Danielek oczywiście w swoim żywiole. Mua mua mua. „Cześć, śliczny.” (to ja powiedziałem) „Witaj znowu.” „Ach, no znowu, znowu.” „Na coś jeszcze czekasz?” „Na miłość z twojej strony.” „To się doczekałeś.” I podał mi płytę CD wydaną z okazji tej jakże wspaniałej imprezy w Utopii. Poczułem się jak ktoś zupełnie wyjątkowy. Dziś sam jestem dziadkiem…

Zostawiłem ciotorebkę Anki w szatni i do dzieła. Wiedziałem, że będzie tłum. Wiedziałem, że będzie gorąco. Wiedziałem, że będzie sauna. Wiedziałem, wiedziałem. Ale wiedzieć, a poczuć to, to różnica. Było obrzydliwie gorąco i parno. Mokro, duszno, śmierdziało papierosami i wymieszanym aromatem wszystkich perfum i innych tego typu zapachów. Czyli mówiąc krótko – super. Przyszliśmy, gdy impreza już trwała. Ten jej najlepszy moment się zaczynał. Przy wejściu jeszcze spotkałem Sebastiana z Michałem. Był też Piotrek, Sis, Marcin Egde i Łukasz (ta przegięta ciota). Czyli, jak to zwykle w Utopii – rodzinnie.

Był też oczywiście mój ulubiony mięśniaczek, czyli Piotrek. Wyglądał dobrze. Czarna koszulka bez rękawów i te jego umięśnione młode ciało… Mmmm… Nie mogło zabraknąć także Adriana, który mi się od zawsze podoba. Jest z resztą na kilkunastu fotkach na Cyfrogalerii już.

Była oczywiście Kathy Brown. Przyznaję, śpiewa nieźle. Występ miała dość krótki, ale udany. W tej temperaturze i przy tej wilgotności ja też bym dłużej nie pośpiewał. Oczywiście, co innego Majka Jeżowska :)
Był także Antoine Clamaran. Mówcie co chcecie, ale on jest dobry. Naprawdę dobry. Cytując Damiana: on gwałci dźwiękiem. I tylko jemu w Utopii przejdzie wykorzystanie bita z hymnu Love Parade autorstwa Westbamu. Tylko jemu.

Dużo czasu spędzaliśmy oczywiście przy wejściu do Utopii, co by się chłodzić. I tam było najśmieszniej. Publicznie i w obecności kilkudziesięciu osób krzyknąłem do Damiana „Dobra, kocham cię!” Zagrałem tę scenę tak przekonywująco, że wszyscy w koło zwrócili na to uwagę, skomentowali to okrzykami „łooooł”, „ale wyznanie!” i gwizdami. No bo jak on mi mówi, że idzie już do domu, to mówię mu, że zostać musi. Sam Damian przyznał, że to było mocne. Wiem, wiem. A prawda jest oczywiście taka, że naprawdę go kocham. Tak jak wszystkie moje kochane ciotki.

Moje zachowanie zwróciło uwagę samej Queen Mother. Podszedł do mnie i zwrócił uwagę, żebym tak nie krzyczał i nie stresował dziewczyn, bo potem im nie stanie. Dotknął mnie, w matczynym geście objął, gdy wyrażałem swoją postawą ciała skruchę. Piękne. Oczywiście wszystkie cioty się parzyły. A ja teraz jestem błogosławiony i emanuje ode mnie światło, ciepło i zapach kwiatów. Myślę, że Queen Mother wyczuła, że oto nowa generacja Utopijek się pojawiła. Boże, jestem taki wzruszony…

Ale impreza trwała nadal. Mięśniaczek sobie poszedł, ale Adrianek tańczył dalej. Przyznaję, że jego strój bywał lepszy. Nie narzekam, ale stwierdzam fakt. Piotrek jakoś się zmył bez pożegnania… Potem Egde i Łukasz (ta przegięta ciota) poszli, obiecując, że dzisiaj gdzieś tam będą chcieli mnie wyciągnąć. Potem zmyli się też Sebastian z Michałem. A Tomek chodził i próbował zwrócić na siebie uwagę dwu takich. Ale obaj zajęci. Toż mówiłem mu, że zajętych nie można tak subtelnie podrywać. Trzeba otwarcie i mocno, albo subtelnie wolnych.

Ja o tym napiszę na moim blogu! Tyle miałem napisać, tyle powinienem był spamiętać… Spodobała mi się zabawa w udawanie, że Majka Jeżowska jest w Utopii. Musimy to powtórzyć.

Potem, jak się trochę luźniej zrobiło – można było ciut swobodniej potańczyć. Ale przyznaję, że koło 5 zacząłem siadać. No, bez przesady, ale trzecia noc z rzędu, poza tym wypiłem tylko Colę i wodę gazowaną. I to bez lody i cytrynki, i w butelce – bo był deficyt szklanek. A tak swoją drogą – kiedyś zastanawiałem się, jak Queen Mother stać na utrzymanie takiego lokalu i te wszystkie imprezy. Jak zobaczyłem, co się działo przy barze, to już wiem. Po prostu cioty i cały ten motłoch zostawiają tam mąsę kasy. Ja też, jak płacę 10 zł za szklaneczkę Coli. Och, ale warto.

Zabawa była przednia. Czuję się już w Utopii bardzo swobodnie, Daniel traktuje mnie jak stałego bywalca… Bawię się, bawię się. A wraz ze mną moje ciotki kochane. Bez nich nie byłoby tak fajnie. Imprezę zaliczam do kategorii „Najbardziej Udane” i cieszę się, że mogłem tak pożegnać Warszawę przed wakacjami. Bo nie zapominajmy, że następna moja impreza w Utopii dopiero koło września.

Ze spraw bardziej przyziemnych: jutro mam egzamin wstępny o 8 rano. Wstępny na socjologię, co by na dzienne przejść. I do tego z historii. Będę musiał coś poczytać dzisiaj. Najpierw jednak powinienem dokładnie teraz (14:30) dostawać części raportu z badania, które robiła moja grupa na jednych zajęciach i do północy mam to złożyć w całość, napisać wstęp i zakończenie.

Martwię się trochę o przeprowadzkę. Ale na razie tylko trochę, bo obiecałem sobie, że zajmę się tym po Good-Bye Coffee „Żegnaj w Biegu” w poniedziałek o 19:00. I coś czuję, że nie pojadę do Rewala 1 lipca… Ale zostanę na imprezie u Michałów, Sebastiana i Przemka. Tym bardziej, jak zobaczyłem nieudawaną reakcję Michała Sebastianowego na wiadomość o tym, że istnieje szansa, że wpadnę jednak. No tak miło, to mi już dawno nie było.

A! I miałem napisać w poprzedniej blotce a propos „tak miło już dawno mi nie było” :) Paweł napisał ostatnio na GG, że z tych osób, które pamięta, to ja całowałem się najlepiej. To miłe, prawda?

W ogóle energia mnie wczoraj rozsadzała. I byłem taki przegięty z tym krzyżykiem, różową koszulą, podwiniętymi spodniami, kolczykiem i madonną na przegubie dłoni. Jak wracaliśmy, to musiałem zmyć błyszczyk, zdjąć ozdoby, nawet spodnie opuściłem, bo zauważyłem jakiś czas temu, że wtedy nie krzyczą na mnie „ciota” tak często.

Wiem, że miałem jeszcze sporo rzeczy opisać, ale po prostu nie pamiętam już tego wszystkiego, co obiecywałem, że opiszę na moim blogu. Przydałoby się jeszcze jakieś ładne zakończenie blotki… No to napiszę tylko, że kocham was :)

Wypowiedz się! Skomentuj!