Ja naprawdę nie rozumiem, czemu wciąż i wciąż muszę wszystkim tłumaczyć, że moje jakiekolwiek spotkanie z przedstawicielem płci męskiej nie jest i nigdy nie będzie zapowiedzią „czegoś”. Czy tak trudno to zrozumieć? Toż przecie mówiłem, że niedługo rocznica celibatu, a tu mi takie pomysły. A kysz.

Tydzień rozpoczął się pięknym akcentem. Przyszedłem rano w poniedziałek na zajęcia, ale nagle spontanicznie pojawił się pomysł „idziemy na latej”. No to się z Aśką zebraliśmy i poszliśmy. Myślałem, że innych członków mojej jakże wspaniałej grupy dziennikarskiej namówię na wyjście, ale oni nie, oni nie mogą, oni nie chcą… Prosiłem o wpisanie na listę, ale nie wiem co z tego wyszło.
No w każdym razie ja wyszedłem z Aśka i trafiliśmy do W Biegu Cafe. Jak zwykle w moim przypadku ostatnimi czasy. Kawka, kolejne pieczątki, te sprawy. Miło, miło. Asia opowiedziała mi swoją human story i po jakimś czasie wróciliśmy do Instytutu Dziennikarstwa. Oczywiście na najnudniejsze zajęcia w tygodniu. Musiałem, żeby nie gadali, że nie chodzę, no i żeby zaliczyć obecność. Kupiłem po drodze nowy numer JOYa i poczytałem przynajmniej. Oczywiście jest świetny i oczywiście polecam. I czy ktoś mi może powiedzieć, czemu zawsze w horoskopie ja mam najmniej seksu ze wszystkich znajomych? To niesprawiedliwe. Muszę zacząć ograniczać masturbację chyba, skoro tak piszą w JOYu. Numer koniecznie nabyć musicie. Za jedyne 2,90 zł.

Potem poniedziałek minął mi na nic-nie-robieniu. Pospałem chwilę, coś tam porobiłem ze zdjęciami i dzień zaliczony. I w sumie, jak na dzień, gdy spałem, to dość szybko poszedłem wieczorem spać. Nie wiem co się ze mną ostatnio dzieje, ale między północą a pierwszą jestem już w łóżku. Aż straszne to trochę.

Czy ktoś może sprawić, żeby ta obrzydliwa warstwa tłuszczyku i luźnej skóry zniknęła z mojego brzucha?
Boże… czasem się zastanawiam… Bo jakbym tak się pociął tutaj, próbując sobie odciąć kawałki owej skóry, to potem ewentualną operację plastyczną powinien mi NFZ zrefundować… To tak jak z kastracją. Muszę nad tym poważnie, poważnie pomyśleć.

Tak jak myślę nad Second Floor-Sitting Party „Bye, bye Halyna 2006”. Wciąż nie ma decyzji, bo wciąż mi się koncepcja nie wyklarowała. Zaczynam za to myśleć nad listą gości. Co jest dobrym znakiem dla owych gości.

W poniedziałek miałem się spotkać z Piotrkiem. Ale – jak zwykle – on zapomniał o tym. Mówię „jak zwykle”, bo zazwyczaj wszystkie jego zapowiedzi „musimy się spotkać”, „umówimy się jakoś w tym tygodniu”, „pójdziemy sobie na spacer” kończą się tym, że on zapomina. Do spotkań dochodzi więc przypadkiem, albo gdy ja wpadam do niego do domu/sklepu. I choć tym razem nadzieja zaświtała w mojej głowie, gdy okazało się, że jeszcze w niedzielę wczesnym popołudniem o tym pamięta… O tyle potem już byłem pewien, że nic z tego. Wieczorem w niedzielę podczas rozmowy na gg poprosił mnie tylko o fotki ładnego chłopca z Barbie. I tyle.
Wczoraj zaś się tłumaczył, że zapomniał po porstu i był przekonany, że jesteśmy umówieni na inny dzień. Czyli – jak zwykle. Przyzwyczaiłem się i właściwie wszystkie zapowiedzi Piotrka traktuję jak niebyłe.

Wieczorem zadzwoniła do mnie mama Dominika, tego młodego, co go polskiego uczę. Test poszedł mu nieźle. Na 40 punktów dostał 29. Moja zasługa. Mama chciała mnie po stopach całować przez telefon. Okazało się tak w ogóle, że oni jednak się wyprowadzają na stałe abroad. I dlatego mama Dominika dzwoniła z prośbą, żebym od tej pory uczył go… angielskiego. Bo wiedziała, że to też mam w moim wachlarzu oferty korepetycyjnej ;) No i stało się.

Kojarzycie moje zdjęcie (jest na gronie) podpisane 'I have no penis’? Otóż owe zdjęcie, przedstawiające mnie na First Floor-Sitting Party „CiotoCiasto 2006” w sukience, pełnym makijażu i tipsach jest ustawione na tapecie komputera w sali Samorządu Studentów Instytutu Socjologii. Tak mi przynajmniej wczoraj doniósł kolega. W sumie to chyba dobrze, nie?

Wczorajsze zajęcia swoją drogą też jakoś mnie nie zachwyciły. Najpierw śliczny, ale chyba rzeczywiście niekompetentny Pan M. A potem się przeniosłem na zajęcia inne, bo nie chodzę i tak na wykład i bez sensu czekać dwie godziny na moją grupę. Która wcale moją grupą nie jest tak naprawdę.
Potem z Moni poszedłem sobie na kawę. W sensie, że ona mi oddaje kasę powoli ;) Wczoraj kawa, bułeczka, ciasto – czyli dla mnie obiad. Bo po tej pizzy niedzielnej przytyłem. Naprawdę. Muszę teraz ze 2 kg zrzucić. Bo to była z podwójnym ciastem i podwójnym serem. Chciałeś, babo, to masz.
W międzyczasie tak zwanym, Moni wyciągnęła mnie do sklepu i ni z tego, ni z owego – kupiłem sobie pasek i majteczki w rombeczki. Och, szalony.

Poleciałem do domu, chwila odpoczynku i na korki do Dominika. Musiałem się w ogóle zorientować jak on z tym angielskim stoi. Średnio raczej. Ale tym lepiej dla mnie. No to sobie poćwiczyliśmy.
Potem zakupy w Carrefour – jak zwykle, jak jestem na Bemowie.

Wróciłem zmęczony. Głowa mnie bolała, więc dość szybko poszedłem spać. Najgorsze jednak to, że jak dziś wstałem to nadal boli. A tego to ja nie lubię.

Wieczorem jeszcze Pani W dzwoniła. Gadaliśmy 54 minuty. Na komórkę dzwoniła. Ona jednak bywa czasem rozrzutna. Ale to w niej lubię. Że ona się nie przejmuje. Jak ma ochotę, to wydaje kasę. A że jest nauczycielką, to chyba jasne, że za wiele nie zarabia.

Mam ostatnio za mało zaplanowany czas. To mnie męczy, bo nie lubię tak nic-nie-mieć-w-planach. Dzisiaj idę tylko na jedne zajęcia, potem powrót do domu i wieczorem na korki do Dominika. Ale co ja będę robił jutro i w piątek? Nie wiem, nie wiem. Muszę co prawda skończyć pracę moją o Utopii, ale nie mam na razie weny. Więc siedzę, odwiedzam w kółko grono, homopak i gaylife. Ukrywam się na gg, odpisuję na maile i tak mija mi czas. Dość bardzo nieproduktywnie…

Wypowiedz się! Skomentuj!