Okazało się, że nie mogę wytrzymać w domu bez pisania. Więc wziąłem kartkę, długopis i napisałem.

12 II
Impreza, ach impreza. Bez niej przyjazd do domu rodzinnego byłby niepełny. Wuięc sobotnią noc spędziłem w gejowskim klubie Inferno w Szczecinie. Wcześniej była u mnie Kaśka, potem ja zawitałem do niej. Odprowadziła mnie na autobus o 22:10, jadący – nomen omen – do Warszawy. Razem ze mną wsiadła trzyosobowa grupa pijanych mężczyzn koło 40tki i towarzyszące im dwie kobiety. Zachowywali się dość głośno, momentami agresywnie. Ale co tam. Dotarłem szczęśliwie, zapłaciłem 10 zł za występ – że tak ich nazwę – czipendejlsów i rozpoczęła się zabawa. Ze znajomych był tylko Marcin i Przemek. No i Piotrek z grudniowej imprezy, ale ponieważ początkowo miałem wrażenie, że mnie unika – i ja nie narzucałem si.ę jemu ze swoim towarzystem. Tym bardziej, że chyba nie był sam, a z jakimś przystojnym młodzieńcem.

Z resztą przystojnych młodzian jak zwykle nie zabrakło. No i ta atmosfera wiejskiej niemal imprezy. Z dala od utopijnego lansu, barbiowego wygięcia – bliżej imprez w stylu Toro czy Galerii, ale z muzyką, którą dziś w Wielkiej Stolicy uznaje się za passe.
Ach, no i oczywiście za każdym razem, gdy na scenę wkraczali panowie, których wynajęto do rozbierania się – wychodziłem z sali tanecznej. Damie nie wypada. Poza tym doskonalę się w dochodzeniu do stanu Chodzącej Perfekcji. Na imprezie zauważyłem bowiem, że mojke zamiłowanie do patrzenia na jeszcze-niepełnoletnich-chłopców ma charakterr nieerotyczny. Po prostu zaspokajam się estetycznie, tak samo jak podczas patrzeia na piękny obraz, zdjęcie, rzeźbę i te pe. Marcin stwierdził, że nie rozumie mojej „zmiany”. Ale on nie zna mojego życia. Nie czyta bloga – mógłbym dodać.

Wizyta w domu pozwala zapomnieć. Il dziwiła się podczas ostatniej rozmowy, że umiem się tak wyłączyć i zostawić w Warszawie to, co warszawskie. Umiem. Oczywiście w zakresie o tyle ograniczonym, że rozmawiając z Kaśką, muszę do tego wrócić, żeby wyjaśnić. Ale poza tym – nie myślę, bo nie muszę. Mam sporo na głowie.

Już zrobiłem pyszny sernik (przepis, którego nie stosowałem wcześniej okazał się super!), zdecydowałem o nie-organizowaniu tej dorocznej imprezy dziennikarskiej, umówiłem się do fryzjera i dentysty, spotkałem się z Panią W… Przeczytałem „Tabu” po raz drugi i nowego Pottera. I jestem wstrząśnięty. Dumbledore nie żyje?! Szok! Rowling poważnie szokuje. Ostatnia część będzie musiała być mocna. Wiadomo, kto wygra. Ale jak to się stanie – jest najciekawszą rzeczą.

Nie myślę o Piotrku – to już wiadomo. Tylko SMSy z Wawy czasami mi o tym przypominają. Nie od niego oczywiście. A jak to wszystko przemyślałem, to stwierdzam, że to się zrobiło CiotoDramatyczne. Bo właściwie, to po co ja się tak udramatyzowuję? Fakt, lubię mocne emocje. Więc, gdy już coś czuję, to czasem „się nakręcam”, żeby zwiększać moc tego, co czuję. Radość, smutek, żal i te pe. Ale przez to mam CiotoDramę bez powodu. Aż mi trochę wstyd. Nie mogę, jako Chodząca Perfekcja sobie pozwolić na takie rzeczy. Koniec z tym. A teraz wracam do lektury J. Andrzejewskiego. Postanowiłem znów przeczytać jego „Bramy raju” i „Ciemności kryją ziemię”.

14 II

Rzadko piszę o mojej rodzinie. Bo i też nie ma nic specjalnego do pisania na jej temat. Ale tym razem zrobię wyjątek. Moja mam ma jedyną starszą siostrę. Ta zaś ma męża – mojego chrzestnego ojca. Razem mają trójkę dzieci. 23letniego syna, 21letnią córkę i 13letniego syna. Pierwsze z nich ma dziecko (z siostrą dziewczyny mojego brata… żeby nie było, że tylko cioty to jedna wielka rodzina). Ich córka studiuje zaocznie, ma męża i syna (którego jestem chrzestnym, a który niedługo kończy roczek). Najmłodszy z rodzeństwa uczy się w 6 klasie podstawówki. Jak dla mnie, postronnego w sumie obserwatora, to jest rodzina z problemami. A raczej z jednym problemem – alkoholowym. Najstarszy z rodzeństwa mieszkał ze swoją dziewczyną i dzieckiem na stancji. Pokłócili się, ona się wyprowadziła do swojej babci. Ostatniego weekendu przyszła do niego. Nie wiem po co. Ale wiem, że oboje coś wypili. Skończyło się na tym, że kuzyna policja odwiozła do izbyt wytrzeźwień a jego eks-dziewczynę odprowadzili z dzieckiem do babci.
To jest problem alkoholowy. A siostra mojej mamy (nie piszę „ciocia”, bo to byłoby mylące…) marzy, żeby oni „się zeszli”. Nic z tego. To byłby toksyczny związek. Ja już to widzę.
Najmłodsze z nich – ten szóstoklasista (specjalnie nie wprowadzam imion…) jakiś czas temu na szkolnej dyskotece został przyłapany jak z kolegą wyciągali dwa piwa zza śmietnika. Nie dziwię się mu. Jest najbardziej zapomniany w rodzinie. Bo starsze rodzeństwo ma dzieci małe i to im poświęca się teraz najwięcej uwagi. On więc walczy o tę uwagę inaczej. Poza tym takie ma wzorce w domu.
Żona mojego chrzestnego, jak dowiedziała się, że jej syn pobił dziewczynę i trafił do izby wytrzeźwień – wypiła sobie troszkę. Dzień później chrzestny wrócił do domu z trasy (jest kierowcą tira) i też wypili trochę. Nie to, żeby byli nieprzytomni. Ale trzeźwi też nie. Chrzestny kiedyś sam powiedział do mojej mamy, że oni chyba mają problem. To jeszcze nic poważnego, bo pracy nie opuszczają, nie brakuje im na jedzenie, dzieci chodzą ubrane normalnie a butelki nie walają się po podłodze.

Najbardziej podziwiam kuzynkę. Kiedyś latała z koleżankami na imprezy i lubiła zaszaleć nie wracając na noc do domu. Ale teraz ma męża, dziecko, studiuje. Wybija się z tego domu, choć wciąż w nim tkwi i mieszka z rodzicami i młodszym bratem. Ale wybija się.

Chciałbym im jakoś pomóc. Jednak, gdy chrzestny powiedział kiedyś mojej mamie, że oni chyba naprawdę mają problem, to jego żona od razu zaczęła mówić: „Och coś ty! Jaki znów problem?!” Dopóki sami nie powiedzą sobie tego wprost, nikt im nie może pomóc. Nawet ja.

Najbardziej mnie przeraża, że znam pojęcie „izby wytrzeźwień” nie z gazet i publikacji, ale z rozmów w mojej rodzinie. Nie wstydzę się tego wszystkiego. Bo mieć problemy, to nie wstyd. Ale jednocześnie odciąłem się od nich. Jestem w Warszawie, bo uciekłem nie tylko od braku perspektyw dotyczących edukacji i pracy, ale też od nich wszystkich i od ich problemów.

No to uzewnętrzniłem się na ich temat :)
A tak poza tym, to poszedłem w końcu do fryzjera – bo byłem umówiony, a okazało się, że właśnie zaczęli remont. Fakt, że nie mogli mnie powiadomić, bo mojego tel nie mieli, ale po co się umawiać?!

No i do dentysty poszedłem. Ów ząb, w którym zauważyłem dziurkę jakiś czas temu będzie mnie (a raczej moją mamę…) kosztował koło 250 zł. Ze zniżką! Jestem ciut przerażony. Dziś idę na jego dokończenie. Po raz pierwszy jestem umówiony na półtoragodzinną wizytę… Pocieszające jest to, że nie boli. No, starczy na dziś. Bo mnie ręka boli od ręcznego pisania.

17 II

Wróciłem. Jestem w domu. Jest hałas, sporo ludzi, bo znajomi Anki przyjechali. Będą u nas na weekend. Jest tłoczno, ale jakoś przepisałem blotki z domu :) Nie wiem, czy błędów nie narobiłem za dużo. Ale chciałem napisać.

Nie wiem oczywiście jak i gdzie dzisiaj pójdę. Wszystko jest właśnie ustalane. Jak zwykle zamieszanie i w ogóle. Bo jedni chcą tu, drudzy tam, a jeszcze inni nigdzie. Eh… Tak to jest, jak się wraca do Wawy. Muszę pogodzić wiele racji i jeszcze sam odnaleźć się w tym wszystkim. Od tego jest Ciocia :) Prawda?

Nie myślę, nie myślę.
I się mała CiotoDrama robi w poprzednich komentarzach. Niepotrzebnie. Ja się potrafię pogodzić ze wszystkim i wszystkimi.
Czemu wszyscy nie mogą się pogodzić? I czemu nie może być przyjaźni i miłości?

A cytat na dziś: „Bowiem kiedy wszystko zawodzi, zostaje tylko żądza. Ona jedna. Nie miłość i nie wierność. Tylko żądza – przyjaciółka samotnych – czujna i poszukująca, wierna nawet we śnie, nigdy nie nasycona. Z nią i przez nią idzie się na dno.”
To o mnie. I o was. O nas wszystkich.

Wypowiedz się! Skomentuj!