Wakacje się kończą. Przynajmniej ta ich rewalska część. Wróciłem dziś do Rewala. Byłem bowiem 4 dni w domku. Wypocząłem od tego całego burdelu, jaki tu panuje na obecnym turnusie. Naprawdę mam czasem dość tego, co tu wyprawia obecna kadra. Zazwyczaj na to zlewam, ale bez przesady… pewne rzeczy, choć nie powinny mnie interesować, to po prostu mnie wkurwiają. No, ale ja nie o tym…

Byłem w domku. Spotkałem się – i to nie raz – z Kaśką K. Dawnośmy się nie widzieli. Nadrobiliśmy troszkę te zaległości. Choć czy można spotkaniami od-czasu-do-czasu nadrobić to, że nie widzimy się codziennie? Że nie spędzamy ze sobą wielu godzin w tygodniu?
Tak, czy owak – wspólnie m.in. zrobiliśmy pyszne ciasto z przepisu z Wyborczej. Oj, że wyszło nieco mokre… bo ja dopiero potem pomyślałem, że te starte jabłka można było odsączyć trochę. I zrobiłem to następnego dnia w domku, gdy znów robiłem ten sam przepis.

Druga sprawa, że widziałem się z Panią W i Grażyną W. Jak zwykle były to spotkania bardzo miłe. W bibliotece zawsze się świetnie bawię, a z Panią W można o wszystkim pogadać.

Wpadł też do mojego miasta Przemek. Tak, tak… ten Przemek. Doceniam to tym bardziej, że nawet jak byliśmy razem – to ja częściej wpadałem do niego niż on do mnie. Po co przyjechał tym razem? Zasmucę wszystkich tyc, którzy oczekują zaskakującego zwrotu, zmiany biegu wydarzeń czy też pedalskich romansów. Nic z tych rzeczy. Po prostu wpadł pogadać. Dawno się nie widzieliśmy a on miał na to ochotę. Ja zresztą też. Miło było. Jak zwykle pizzeria. Potem padało, więc na sekundę do Kaśki K.
A Marcin dzwonił podczas tego spotkania 2 razy :) Oj, Marcin… Naprawdę nie masz powodu.

Zresztą z Marcinem i z Przemkiem widziałem się znów następnego dnia. Bowiem postanowiłem odwiedzić nasze szczecińskie Inferno. Zmiana właściela i części personelu. No, cóż… Powiedziałem to podczas imprezy: zmieniają się właściciele, nazwa, obsługa, DJe, muzyka, wystrój, ceny, zasady, goście… a ja zostaję. Ktoś dodał, że przetrwam nawet bombę atomową :)
Aż tak wytrzymały to chyba nie jestem, ale…

Na imprezie byłem sam. Kaśka K nie dała się namówić. Tzn. nie tyle sam, bo przecież Maciek jak zwykle wyszedł po mnie na dworzec. Potem razem „bujaliśmy się” przed imprezą. Poszukiwania pankomatu, obżarstwo w Mak Kwaku… takie tam. No i wkońcu sama impreza. Rzeczywiście ludzie się zmienili. Goście już nie ci, co kiedyś. Nie było Michała, którego zmasakrował podobno jakiś dres… Była za to Iza, Kuba, Przemek, Marcin, Karol, Artur i kilkoro pomniejszych znajomych. Gorzej nieco z DJem.
Owszem, ja lubię house i techno. Lubię się przy tym bawić. Ale w Inferno (czy też wcześniej – w to2) nigdy takiej muzyki nie było za wiele. I ja nie miałem w piątkowy wieczór akurat ochoty na taką zabawę. Chciałem tak, jak było kiedyś.
Niestety. Nic już nie jest takie, jak kiedyś.

Wróciłem po 6 do domku. Wstałem o 12:12. Spakowałem się, zjadłem coś i brat odwiózł mnie do Rewala. No i jestem. Setki spraw. I ten straszny burdel, jaki tu jest… Wkurwia mnie to. Ale to już ostatnie dni. Przecież w poniedziałek jadę do Łodzi.
Przed chwilą wróciłem z ostatniej dyskoteki w Californii. Ach, ci młodzi, przystojni, hetero chłopcy… Jutro ostatni raz na solarium, ostatni alkohol w ustach, ostatni dzień radia. To dla mnie schyłek lata. O 20:00 koktajl kończący III turnus. Potem tylko pakowanie i w drogę. Już mi smutno na myśl o opuszczeniu tego miejsca. Przecież to mój Rewal!
Ale już ustaliłem, że za rok zostanę Prezydentem Rewala.

Z drugiej strony – chcę już do Warszawy. Do pedalskiej Warszawy. Chcę się znów przeginać, chcę znów czuć się całkowicie swobodnie. Chcę znów.
I oby Kaśka K przyjechała do nas zgodnie z planem! O tak!

Mam teraz dziwny nastrój. Z jednej strony autentyczny żal, że lada dzień wyjeżdżam. Z drugiej zaś – radość, że nie będę zajmował się tym burdelem już i że wracam do Warszawy. Będę mógł zrzucić te 5 kg, które przybrałem nad morzem, będę mógł znów spotkać się ze znajomymi, będę mógł znów…
Gdzieś tam na horyzoncie mam świadomość egzaminu ze statystyki, co mnie oczywiście przeraża w jakiś sposób. Ale z drugiej znów strony – perspektywa studiowania dwóch kierunków, która mnie bardzo pozytywnie nastraja. No i znajomi. O których często myślę, a do których rzadko teraz piszę, bo nie mam już prawie nic na koncie telefonicznym.

Koniec weny.

Wypowiedz się! Skomentuj!