Chwila spokoju, więc czas na blotkę.
Sprawa ze statystyką się pokomplikowała. Ale nie tylko mi. W podobnej sytuacji jest conajmniej 1/3 grupy. Oczywiście nasz guru i nauczyciel szuka dla nas optymalnego i dość łatwego rozwiązania. I chwała mu za to. Co nie zmienia faktu, że pouczyć się trzeba. Bez dwóch zdań. W najbliższy czwartek zaliczam wszystkie niemal zaległe kartkówki. Damy radę.
We wtorek zaliczenie ze wstępu do socjologii, a ja – mimo, że jest niedzielny wieczór – nie ruszyłem z tym ani na milimetr. Ale jestem spokojny, damy radę też. To akurat prosty przedmiot.

Gdy wychodziłem ze szkoły w czwartek, poszedłem do pobliskiego bankomatu przy kościele św. Jana Chrzciciela. Zauważyłem na parkingu przed Bristolem młodego pana z komórką. Taki yuppie jakby. Rozmawiał i wyraźnie czekał na taksówkę. Gdy wracałem na znajdujący się naprzeciwko przystanek, musiałem znów przejść koło niego. Rzucił na mnie okiem, obejrzał od dołu do góry i głośno zamruczał „mmmm” (dźwiękonaśladownictwo). Obejrzałem się i uśmiechnąłem lekko zawstydzony (byłem na to nieprzygotowany psychicznie!). No i poszedłem na przystanek po drugiej stronie. A on stał i patrzył. Aż przyjechała taksówka.

W czwartek byłem w końcu w tym Barbie z Pawłem. Najpierw spotkaliśmy się z Sylwią i jakimiś innymi ich znajomymi (jak i nieznajomymi) na mieście. Bo oni chcieli pić. Więc pili. Bolsa zresztą i to w samym centrum miasta. A najbardziej polubiłem Kachę, bo chciało jej się pić i namawiałem ją, żeby ciągnęła z gwinta. No i jak Paweł nie chciał końcówki wypić, to ona dała radę :)

W samym Barbie było baaaaardzo dużo ludzi. Aż byłem poważnie zaskoczony. I założyłem buty, za które selekcjoner miał mnie nie wpuścić (to były Pawła i tak mi kiedyś powiedział), ale oczywiście z racji tego, że byłem osobą towarzyszącą misia i byłem na liście, nie miał nic do gadania. Sporo znajomych Pawła (on sam przecież mówi, że mieszka w Barbie, choć fakt faktem, że ostatnio mniej). Impreza udana. Naprawdę udana. Muzyka jak zwykle spoko, OdaDo się pojawiła nawet. Miło, sympatycznie, z typowym dla Barbie klimatem. I like it.

No, ale oczywiście każda impreza niesie ze sobą nieoczekiwane zwroty akcji. Pierwszy nastąpił, gdy Paweł poszedł przejść się z Sylwią, bo jej… było słabo :) Siedziałem na schodach i odpoczywałem. A podszedł do mnie… Marcin Glow.
Retrospekcja. Marcin Glow, to już ponadtrzydziestoletni gej, który ugościł mnie dwa lata temu podczas zlotu gejowskiego czata i który – nie ukrywajmy – pokazał mi co to sex oralny. I tyle. Wykorzystał wtedy moją naiwność, bo uwierzyłem we frazesy, które mi opowiadał, ale to już inna historia. Nie żywię do niego żadnej urazy, ale od blisko dwóch lat nie mieliśmy kontaktu.
No i tenże Marcin Glow podszedł do mnie. Zagadał chwilkę i zadał kilka krępujących pytań, które pewno dwa lata temu uznałbym za niezwykle zabawne, ale dziś raziły mnie, jako Damę, swoją wulgarną dwuznacznością i prostotą. Dość szybko zresztą poszedł.

Nie minęło pięć minut i zbliżył się do mnie kolejny osobnik. Nieznany mi tym razem. Zapytał, czy nie stałem dziś na przystanku po drugiej stronie Bristola… Tak, to był ten zaczepiający mnie yuppie. Ale tym razem bez garnituru i dlatego nie poznałem. Przysiadł się. Pogadaliśmy chwilę, bo właśnie pisałem SMSa do Pawła, który spacerował z Sylwią. Robert z Katowic, bo tak się przedstawił chwilę pogadał i powiedział, że będzie stał na dole. I dobrze. To miłe, jak ktoś zaczepia Cię na mieście, ale żeby od razu kłaść mi rękę na ramieniu? Nie chcę.

Paweł dość szybko wrócił. Sylwia nie czuła się lepiej. Wręcz przeciwnie. Postanowili, że wracają do niego. Wyszliśmy. Po drodze postanowiłem pomóc w resustycacji Sylwii. Miała pusty żołądek, więc postanowiła, że kupi chleb. Kupiła i potem powoli zjedli go z Pawłem. Dla niego to też dobrze, bo zawsze ciut otrzeźwia. Na Centralnym kupiłem im kebaba. Potem decyzją komisyjną postanowiliśmy, że jedziemy do mnie. W domu dostali zupkę chińską, co miało ich jeszcze rozgrzać. Sytuacja była opanowana. Położyliśmy się spać około 4 – my na łóżku, a Sylwia na materacu.

Około 8 usłyszałem, że Sylwia wstała i zgodnie z zapowiedzią postanowiła pojechać do domu. Pomachałem jej tylko z łóżka i poszedłem spać. Obudziłem się i tak przed Pawłem. Leżałem, modliłem się, myślałem. Wiele wydarzeń i wrażeń dało mi do myślenia. Na tyle, że popłakałem sobie. Nie ukrywam, że trudno płakać, żeby osoba leżąca na Tobie nie poczuła tego. Ale nie takie rzeczy się robiło.

Potem dzień minął dość szybko. Nie poszedłem na spotkanie z Edytą Górniak do Traffica. A szkoda. Ale mam zdjęcia, które dziewczyny robiły. To też coś.
W nocy pogadałem z Pawłem. Podzieliłem się z nim tym, co trapiło mnie rano. I było lepiej.

W sobotę przyjechały Berenika i Szak z Łodzi. Szybko przywiozłem je do domu, gdzie przygotowałem zupę pieczarkową a la Eryk. Bo tak na mnie przecież mówią dziewczyny. Ponoć była pyszna. Wiem.

Wieczorem mieliśmy wziąć udział w Warszawskiej Nocy Europy. Najpierw pokręciliśmy się po Uniwersytecie, gdzie okazało się, że wystawa była czynna tylko do 21. Zrobiliśmy kilka zdjęć, wypiliśmy jakieś picie i ruszyliśmy w okolice Zamku. Tam był przystanek. Perspektywa czekania ponad 30 minut przeraziła nas na tyle, że w zmianie planów postanowiliśmy zaliczyć darmowy wjazd na Pałac Kultury i Nauki. Kolejka była KILOMETROWA! Ciągnęła się i ciągnęła. Pomyśleliśmy jednak, że i tak nie mamy nic lepszgo do roboty… I tak staliśmy. I staliśmy. I staliśmy…
I wygłupialiśmt się, i poznawaliśmy młodzież dokoła, i przeginaliśmy się, i naśmiewaliśmy się z infantylnego performance’u przed PeKiNem, i posuwaliśmy się do przodu. Gdy już przeszliśmy ponad połowę trasy, minęły ponad dwie godziny i zobaczyliśmy, że conajmniej kolejna godzina nas czeka… Wyszliśmy z kolejki, krzycząc, że to prostest. I życzyliśmy wytrwałości pozostałym.

Poszliśmy na Nowy Świat do Wechikułu Czasu. Niefajny. Gdyby on chociaż był dobry, ale był średni. Fakt, że ceny znośne, ale… bez przesady. Jakieś problemy z osobnym płaceniem rachunków, jakieś udziwnienia… Nie, to nie dla mnie. Ale Tchibo było zamknięte…
Wróciliśmy i poszliśmy spać koło 3-4.

Dziś wstaliśmy o różnych porach. Ja tradycyjnie koło 9. One – koło 11:30. Po długiej kąpieli poczytałem książkę i zrobiłem im My World Famous Jajecznicę. A potem Szak się uparła, że chce na miasto. Po sznurówki. Pojechaliśmy więc. Skoro mogliśmy dzień wcześniej ruszyć do Galerii Mokotów po żarówkę do kuchni (tak, w końcu ja ją musiałem kupić), to i sznurówki w centrum nie są nam straszne.

Potem do domku na pyszny obiadek (tym razem My World Famous Pierś Kurczaka w Przyprawach) i po jakimś czasie… Dziewczyny dobiły moje krzywe krzesło i ono już oficjalnie nie nadaje się do użytku. To mobilizacja dla zakupu, którego i tak miałem dokonać, ale… problem polega na tym, że z kasą teraz baaaaaardzo cienko. I jeszcze przed godzinką uczennica odwołała jutrzejsze korepetycje… Powiedzmy, że nie tyle nie jest różowo, co jest conajwyżej szaro.

Po 20 dziewczyny pojechały, a ja wróciłem do domu. Paweł wczorajszego wieczora poszedł na jakąś osiemnastkę. Potem trafił do swojego znajomego Piotrka (dzwonił w międzyczasie i pijany nagrał mi się na pocztę głosową) i byli potem w Barbie. Dziś nie wrócił do domu. Nadal pije u Piotrka. Moje wytrzymałe słoneczko ;) Aktualnie wysiadła mu komórka. Ale pisał, puszczał sygnały… A we wtorek ma maturę!
Jutro pojadę kupić krzesło. I zacznę się uczyć na wds. Mam przełożone spotkanie z Radkiem z jutra na czwartek i wstępną datę spotkania z Sebastianem z wtorku na „przyszłość”. A w środę wieczorem misiek wyciąga mnie do Adama i Marcinkowa, ale góra do północy, bo w czwartek trudny sprawdzian ze statystyki.
Zaś w ramach ratowania swojego budżetu będę zmuszony odblokować pieniądze odłożone na przyszłomiesięczną opłatę za prąd, telefon i internet.
A! I mamusia dzwoniła i kazała iść do lekarza! Wiem, wiem… muszę…
Zaraz idę spać. Czas odespać godziny spędzone ze znajomymi. I refleksja na koniec – Boże, jak ja dobrze gotuję, prawda dziewczyny?

No i uwaga na zupełny już koniec. Kocham Pawełka :) I uprzedzając pytania – nie, nie stresuje mnie to, że on się gdzieś tam bawi beze mnie.

Wypowiedz się! Skomentuj!