Od wtorku do wczoraj trwało Wielkie Sprawdzanie Mojego Komputera, połączone z Wielkim Formatowaniem i Wielką Reinstalacją Systemu Operacyjnego. Usunąłem niemal wszystko z dysków (część zabezpieczyłem u Anki) i scandiskowałem komputer. Teraz już wiem, że partycja E jest uszkodzona na tyle poważnie, że muszę przestać jej używać. A że stanowi ona prawie 1/2 objętości mojego dysku – czas kupić nowy dysk. I to jest mój priorytet. A ponieważ nie mam za bardzo kasy (kryzys końcowo-miesięczy daje mi się wyjątkowo we znaki…), to mam zamiar pożyczyć od mamy jak przyjadę do domu i oddać jej jak tylko wydawca zwróci mi swoją należność.

Od wczoraj mam jednak Windowsa XP. Zainstalowałem już większość programów jakie miałem do tej pory. Jest dobrze. Mam kilka uwag do twórców systemu, ale zważywszy na to, że posiadana przeze mnie kopia jest nielegalna, to zamilknę na wieki :) Najważniejsze to zachowanie kopii maili z Outlooka XP (też oczywiście „legalny”) i archiwum z Tlenu. Wszystko się udało, jestem zadowolony.

Oczywiście nie samym komputerem żyje człowiek. W poniedziałek miałem ten egzamin pisemny z angielskiego, a we wtorek z klasycznych teorii socjologicznych. Zdać to zdam raczej bezproblemowo. A ocena średnio mnie obchodzi. Już chyba kiedyś twierdziłem, że moim zdaniem mamy tylko 1 przedmiot stricte socjologiczny i tylko ocena z niego tak naprawdę mnie obchodzi. Dziś z kolei miałem drugą część tego angielskiego. Banał w sumie, ale czego się spodziewać na poziomie B1? Mam 5. Postanowiłem, że dla sprawdzenia siebie podejdę pod koniec roku do egzaminu na poziomie C1. Wolno mi i mam zamiar to zrobić :)

Cały tydzień właściwie w domu spędzam. Dziewczyny chore (grypa panuje w stolicy), więc muszę uważać żeby się nie zarazić. Mam przecież jeszcze dwa egzaminy do zaliczenia. Więc jestem ostrożny. Nie zbliżam się za bardzo, nie szarżuję z rozbieraniem się na dworze – uważam na siebie.
Wczoraj też przeżyłem szok. Otóż zdałem sobie sprawę z tego, że na Tłusty Czwartek będę jeszcze w Wawie (inna sprawa, że tego dnia mam egzamin)! A to oznacza po pierwsze – że nie zjem pysznych pączków serowych i faworków made by moja babcia! Po drugie zaś będę jeszcze przed wpływem gotówki od mamusi, co oznacza, że nie będę w stanie nakupować sobie niezliczonych ilości takowych smakołyków! To będzie najchudszy Tłusty Czwartek w moim życiu. To z kolei uświadomiło mi, że kryzys końcowomiesięczny będzie w tym miesiącu jeszcze dłuższy, bo kasa od mamusi zamiast przyjść 5tego nadejdzie dopiero 7ego! Co z kolei oznacza, że mój wyjazd do Łodzi stoi pod wielkim znakiem zapytania. Jechać miałem w piątek, ale do tego czasu nie będę miał kasy… Ostatnią deską ratunku jest Ana :) Która jeszcze tego nie wie :)

Jutro umówiłem się z Martą i jej Mateuszem na wystawę do Zachęty. Poza tym muszę ją odwiedzić żeby z jej tatą pogadać o stronie, którą mam dla niego zrobić :) No że już nie wspomnę o zamiarze delikatnej wspólnej nauki z logiki. Egzamin już w poniedziałek.

Oczywiście nie samym życiem cielesnym żyje człowiek. W głowie mam wciąż setki myśli.
Jakiś sympatyczny Matuesz z Paryża zaprasza mnie do siebie na podwieczorek. Na początku też sądziłem że to żart, ale… nie. Zaproponował, że zapłaci za przelot. I wiem jak wygląda, i ile ma lat, i jak się nazywa, i gdzie mieszka, i kim jest… No wiem dużo. On mnie przekonuje, ale oczywiście ja wciąż nie potrafię w to uwierzyć. Skąd go wziąłem? Zaczepił mnie na homopaku. I tak nasza wymiana korespondencji trwa już kilka dobrych dni. I uprzedzając pytania – nie, nie polecę.
Poza tym myślę poważnie nad słowami Maćka Szczecin i Piotra. Skoro się zmieniłem, to… czemu? I czy to źle? I w jaki sposób się zmieniłem? I czy chcę się od-mienić? Nie wiem…

Myślałem ostatnio, słuchając Davida Guetty („The world is mine” – lada moment powinno znaleźć się jako tło muzyczne na blogu), że… skoro jestem beznadziejnie żałosny, to tak naprawdę wszystko mi wolno, bo gorzej być nie może. A poza tym skoro jestem stworzony do samotności to może nie oznacza to wcale, że skończę masturbując się regularnie przed monitorem komputera, tylko może właśnie powinienem angażować się w niezobowiązujący seks z przypadkowymi przystojnymi chłopcami i panami? No bo dlaczegóżby nie?

Ale potem odkryłem dlaczego nie. Bo do seksu trzeba dwóch osób. Ja jestem jeden, a teraz musiałby znaleźć przypadkowego przystojnego chłopca lub pana, który też by chciał ze mną. A to już graniczyć będzie z cudem. Co oznacza, że moje rozmyślania są w ogóle pozbawione sensu. No bo nawet gdybym od czasu do czasu znalazł kogoś chętnego, to żadna w tym przyjemność, jak to nie ja decyduję czy danej nocy się puszczę czy nie.
Całe te rozmyślania doprowadziły do utwierdzenia mnie w tym, że jestem Beznadziejnie Żałosny i Stworzony Do Samotności.

A teraz powinienem się uczyć. Ale mi się już nie chce. Mam wrażenie, że to umiem. Oby to nie było tylko wrażenie i oby ten trudniejszy egzamin, który czeka mnie już w czwartek (statystyka, o niebiosa!) okazał się dość prosty. No albo chociaż żebym zdał poprawkę na przełomie lutego i marca…

Wypowiedz się! Skomentuj!