Dla zachowania ciągłości czasoprzestrzennej bloga, muszę stwierdzić, że czwartek miał miejsce. I tyle. Nie działo się w tym dniu nic. Kompletnie nic. Nie poszedłem na uczelnię, bo mi się całkowicie nie chciało. Anka zresztą też coś chyba opuściła, Iwonka przyszła wcześniej – mówiąc krótko: totalne lenistwo. Odpoczywaliśmy po intensywnym dniu/nocy. Stwierdziliśmy, że mamy do tego prawo i bez żadnych oporów wykorzystaliśmy fakt, że nie musimy się nikomu tłumaczyć z naszej nieobecności. Dobrze zrobiliśmy. Odpoczynek bowiem należy się każdemu, a studiowanie powinno być zdobywaniem wiedzy, której wciąż nie mamy, a nie powtarzaniem rzeczy, które są lub mogą być dla nas oczywiste. Prawda?
Tak sobie teraz usprawiedliwiam fakt mojej nieobecności na zajęciach statystyki.

Kluczowym dla weekendu dniem stał się piątek. Wtedy to przyjechał Kamil Szczecin. Oczywiście zgodnie z obietnicą wstałem raniutko i o 6:16 byłem na dworcu centralnym, skąd odebrałem przybysza. Szybko dostaliśmy się do domu, gdzie dziewczyny już szykowały się powoli do wyjścia na uczelnię. My, zgodnie z planem, położyliśmy się w celu odespania nocy i zarwanego poranka. Cel był słuszny, ale jego realizacja – marna. Jak tylko dziewczyny wyszły, pogadaliśmy chwilę, no a potem zainicjowaliśmy pierwszy kontakt seksualny. Nie trzymając dłużej w niepewności – tak miało być przez najbliższe 3 dni.

Oczywiście co nasze, to odespaliśmy potem. Przygotowałem obiadek (Mozarella In Caroca), a potem zebraliśmy się i ruszyliśmy do centrum. Tam umówiliśmy się z dziewczynami. Wkońcu tego dnia zaczynał się dla nas 4. Międzynarodowy Festiwal Filmowy Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka „Prawa człowieka w filmie”. Dość sprawnie, choć nie bez problemu trafiliśmy do Domu Kultury Śródmieście. Tam obejrzeliśmy niesamowity dokument „Licencja na zabijanie” Arthura Donga. Film mówił o skazanych za mordy na homoseksualistach. Reżyser dość dokładnie analizował nie tylko same zbrodnie, ale też ich tło społeczne, warunki w jakich zaszły i powody, które kierowały zabójcami. Niektórzy z nich sami okazali się być gejami, inni zioneli nieuzasadnioną nienawiścią, jeszcze inni uważali gejów za łatwy cel… Film wart polecenia, choć na pewno nie łatwy do znalezienia.

Po filmie wrócić mieliśmy do domu, ale dziewczyny poszły coś zjeść na mieście. My nie mieliśmy tyle czasu, bo już o 21:30 umówieni byliśmy z Napalonym i Jego Facetem. Postanowiliśmy wpaść do Paradise’u i Kokonu. W tym pierwszym zaszła istotna zmiana – w piątek darmowy wstęp jest do 22, więc mieliśmy komfort i nie musieliśmy się spieszyć.
W Paradise okazało się, że ludzi jest dość sporo jak na piątek, ale dość mało w ogólnym rozrachunku. To zresztą było do przewidzenia, stąd też nasze kroki dość szybko skierowaliśmy do Kokonu. Tam z kolei jak na piątek – tłoczno. Trwał pierwszy dzień imprezy z okazji trzecich urodzin Kokonu. Ochroniarz przy wejściu tradycyjnie miał problem czy nas wpuścić, ale rozbrajająco przystrojony Piotrek Selekcjoner oświadczył, że wejść możemy, dając każdemu z nas buteleczkę z wódką Wyborową. Impreza była naprawdę przednia – tym bardziej, gdy uświadomiliśmy sobie, że DJem tego wieczora miał być Robert Leszczyński. Tak też się stało. Nadeszła chwila, gdy „zasiadł” za konsolą. Oj, działo się, działo! Myślałem, że on nie ma o tym zielonego pojęcia, a okazało się, że gra całkiem fajnie! Pobawiliśmy się, potańczyliśmy – było bardzo rytmicznie. Mimo wszystko jednak postanowiliśmy jeszcze tego wieczora zaliczyć Utopię. Tego w planie nie było, ale nie wszystko musi być zaplanowane. Odebraliśmy więc kurtki wraz z darmowymi płytami i udaliśmy się do Uto. Przy wejściu problemów nie było. Wewnątrz – całkiem sporo ludzi, aczkolwiek klub bez problemu mógłby zmieścić drugie tyle. Znowu poszalałem, potańczyłem, spociłem się. No, a że człowiek nie jest taki, coby sobie znajomych nie spotkał, to… Najpierw w oczy rzucił mi się Michał Warszawa (którego nota bene widzieliśmy wcześniej w Kokonie…), potem przywitałem się z Mikołajem Łzy Chłopca, żeby w końcu zauważyć Sebastiana Warszawa. Ten z kolei przedstawił mi w końcu – chcąc nie chcąc – swojego Adriana, niejakiego Łukasza i jeszcze jednego młodzieńca, którego imienia nie dosłyszałem.
Do domu dotarliśmy około 3.

Sobota zaczęła się dość podobnie do piątku. Poszalieliśmy z rana w łóżku, a potem odsypialiśmy w ciągu dnia tę część nocy. Dzień znów minął na nie-robieniu niczego specjalnego. Zjedliśmy obiad, gdy po południu dziewczyny poszły na zakupy. One tego dnia też spodziewały się gościa – niejakiej Agnieszki. My zaś znów umówieni byliśmy z Napalonymi. Spóźnili się, ale to nie miało znaczenia – i tak zdążyliśmy do kina Relax. Tam obejrzeliśmy dwa kolejne dzieła A. Donga – „Wychodząc pod obstrzał” i „Fundamenty rodziny”. Pierwszy z nich to historia dyskryminacji gejów i lesbijek w armii amerykańskiej podczas II Wojny Światowej i tego, jak sobie podczas niej radzono. Drugi z filmów mówił o działaczach religijnych (nie tylko katolickich!), którzy walczą z homoseksualizmem, a których dzieci okazały się być gejami/lesbijkami. Chwilkę przed północą skierowaliśmy nasze kroki do Utopii.

Przy wejściu – jak zwykle Daniel. Ale tym razem chciał się z nami zabawić. Grę słowną podjął Jego Facet.
– W czym mogę panom służyć?
– Przyszliśmy się pobawić…
– A macie zaproszenia?
– Nie…
– To skąd wy się urwaliście? Z internetu?!
– Hmm… Nie, byliśmy wczoraj, więc pomyśleliśmy, że dziś też przyjdziemy.
– Tak? No dobra, wchodźcie.
Od razu widać było, że chce nas wpuścić, bo zawsze to robi. Nasza rola polegała tym razem na tym, żeby dać mu choć chwilkę rozrywki. I udało się.

Na miejscu było jeszcze pusto, ale tak bywa o tej porze. Dopiero po nas zaczęli schodzić się ludzie. Pojawił się więc tradycyjnie Paweł Kowalczyk, przybył Tomasz Kammel (teraz już przez dwa m!), no i nie zabrakło Mikołaja Łzy Chłopca. Co warte podkreślenia – podszedł do mnie, mimo że go nie widziałem i się przywitał. Ot, jakie sukcesy odniosłem na plu wychowawczo-towarzyskim. Wkońcu nie bez powodu mówię, że jestem Szczecińską Gwiazdą :)
Mimo, że muzyka była całkiem fajna, to ja dość szybko straciłem ochotę na zabawę. Byłem zmęczony. Tak – to przez Kamila. W domku znaleźliśmy się, tradycyjnie, około 3. Wybłagałem wtedy Kamila, żeby tego wieczora pójść spać bez zabaw erotycznych…

Co też nadrobiliśmy rano. Mimo moich oporów i sprzeciwów… ;) Dziewczyny wróciły o 6:30, więc mimo naszego głośnego zachowania, ostrzejszej niż zwykle zabawy i używania policyjnych kajdanek, nic nie słyszały. W ciągu dnia Kamil pojechał do swojej rodziny (u której nota bene oficjalnie przebywał przez te 3 dni…). Gdy wrócił – nie dał mi spokoju i znów chciał „wykorzystać”. Walka trwała ponad pół godziny. Uwolniłem się i uciekłem do pokoju dziewczyn. Przyszedł tam i stwierdził, że miejsce jemu odpowiada. Gdy zaczął mną targać po podłodze i próbował rozebrać mimo wszystko… uległem i posłusznie wyszedłem z pokoju.
Po tych trzech dniach jestem seksualnie wyczerpany. O 22:50 Kamil odjechał pociągiem pospiesznym z peronu III dworca cetralnego.

Refleksja po tych trzech dniach? Hmm… Po pierwsze – chyba się starzeję. Po drugie – Kammel nie zawsze dobrze się ubiera. Po trzecie – z Paradise’u robi się dziura do kwadratu. Po czwarte – z Napalonymi można konie kraść! Po piąte – to jednak prawda, że bardziej ciągnie nas to, czego nie znamy. Po szóste – sam do końca nie wiem czego oczekiwałem po pobycie Kamila i czego oczekiwał on. Nie mogę więc powiedzieć czy tak miało wyglądać nasze spotkanie.
Zacząłem się natomiast zastanawiać czy ja rzeczywiście jestem gotów na stały związek? Może to dziwne, zważywszy na to wszystko, co pisałem przez ostatni okres, ale… nie wiem czy ja chcę i czy potrafiłbym być teraz w stałym związku. Ja chyba jednak wciąż lubię chodzić do klubów i po prostu patrzeć na ładnych panów, bawić się bez opamiętania i nie martwić czy partner ma tak samo dobry humor jak ja. Egoistyczne to, wiem.
Nawet jednak, gdyby moje wahania okazały się przejściowe i chwilowe, to nie wiem czy Kamil Szczecin jest tym, z kim chciałbym się wiązać. Dopiero się poznajemy. Chyba to jest główny efekt naszego spotkania. Wiem o nim nieco więcej niż, że pracował dla konkurencyjej gazety szkolnej i że jest bardzo przystojny. To wciąż jednak za mało. Pojawiła się propozycja wspólnego spędzenia Sylwestra. Kto wie… może… Nie wykluczam, ale też nie zapewniam. Tak jak nie obiecałem niczego Kamilowi. Nie chcę się spieszyć, nie chcę się za szybko angażować, nie chcę na wyrost obiecywać. Weekend był udany, miły, sympatyczny. Ale co dalej, jeszcze nie wiem.

Jak mawia babcia Iwony: „Co ma być twoje, to i tak twoje będzie”. Amen.

Wypowiedz się! Skomentuj!