No to piszę pierwszą blotkę na 'swoim’ internecie. Nie było łatwo. Okazało się bowiem, że gdy już pokonaliśmy przeszkody w postaci tp sa i medialinku – pojawiła się kolejna. Ani ja, ani Anka nie mieliśmy w swoich komputerach karty sieciowej… Tzn. ja mam, ale to radiowa… Więc musieliśmy pojechać i kupić takową, wraz z ośmiometrowym przewodem. Gdy się jednak w końcu udało – wziąłem się za instalację neostrady na naszych komputerach. I oczywiście się spieszyłem, nie czytałem dokładnie instrukcji – a przez to zmarnowałem na cały proces dwie godziny… Wszystko to jednak blednie przy fakcie, że mamy internet!

Cały dzień spędziłem dziś oczywście w sieci. Miałem zajęcia, ale na nie nie poszedłem. Czemu? Bo to lektorat i miała być praca z podręcznikiem, którego jesze nie nabyłem. Więc sobie odpuściłem. Za to dzielnie uczestniczyłem we wczorajszych zajęciach – mając nadzieję, że zaliczę poprawę kartkówki ze statystyki. Dziś wiem, że nadzieje moje były płonne. Kartkówkę poprawiało z 22osobowej grupy 17 osób. Zaliczyła jedna. I to nie byłem ja. W poniedziałek – kolejne podejście.

Jak widać – jest nowy szablon i słychać nową muzykę. Szablon tym razem całkowicie mojego autorstwa, a piosenka to poszukiwana przeze mnie „My my my”. Smacznego.
Ach! A 2 grudnia to rekord odwiedzin duzyformat.blog! 113 osób jednego dnia. Że też chce się Wam czytać te bzdury…

Poza tym żyje się nam dobrze. Iwonka zepsuła pralkę, bo z jej stanika podczas prania wypadł drut… Poza tym dziewczyny były w środę na imprezie i po raz pierwszy widziałem aż tak pijaną Anię :) Śmiesznie wyglądała. Oczywiście pierwsze co zrobiła po otwarciu drzwi od mieszkania – wparowała do mojego pokoju, wymownie patrząc się na moje krocze i pytając czy zdążyłem się ubrać… Do wiadomości wszystkich – owszem, wykorzystuję internet także do brzydkich, pedalskich zabaw, ale robię to niezwykle rzadko i nie tak często, jak niegdyś. Już nie te czasy, że jak tylko zostawałem sam w domu, to się masturbowałem… Było, minęło i już raczej nie wróci.

W środę z rana zmobilizowałem się za to iść do kościoła. Przełamałem się i poszedłem. O 6 rano byłem w kościele Matki Boskiej Anielskiej na roratach. Dobrze mi. Postaram się w niedzielę iść na mszę, a potem co środę znów na roraty – mam do szkoły na 8:15, więc i tak muszę wstać wcześniej niż zwykle. Brakowało mi tego. Choć to i tak nie to samo, co moja ukochana świątynia św. Katarzyny… W tym kościele jest ciepło i tak surowo. Wolę jednak gotyckie wnętrza.

Wysłałem zgłoszenie do prgoramu stażowego „Gazety Studenckiej”. Odpowiedzieli. Mam dla nich coś na próbę napisać. Zobaczymy, jak dalej się potoczy. Na razie nic nie mówię, żeby nie zapeszać. Czyżby udało mi się wrócić do pisania? No daj Boże.

Odpisałem już na wszystkie zaległe maile. Umawiam się z Davidem Warszawa na romantyczną kolację, z Jakubem Warszawa na jakiś wspólny wypad do pubu w stolicy jeszcze przed świętami, z Michałem Szczecin, Maćkiem Szczecin i Kamilem Szczecin na widzenie w czasie Świąt… Nie ma to jak internet.

Za to nastrój mam conamniej fatalny… Nigdzie w ten weekend nie idę. Nie potrafię. Nie chcę się uśmiechać. Gdy Napalony i Jego Facet dowiedzieli się, że nie mam zamiaru się nigdzie ruszać – postanowili na siłę mnie wyciągnąć. Nie dałem się. Przyjechali po mnie, wysyłali SMSy… Nie. Chcieli mnie zabrać gdzieś na jakieś żarcie. W innej sytuacji nie odmówiłbym im, ale… ja nie mam siły się uśmiechać. Nie chce mi się. Mam dość.
Przechodzę jakieś załamanie. Czym spowodowane? Oczywiście faktem, że jestem sam. Nie będę teraz wzorem innych ciot rozpisywać się na temat tego, jaki to jestem biedny i pokrzywdzony… i że tak bardzo chcę znaleźć kogoś… i że przecież nie jestem taki zły… i że nikt mnie nie kocha.
Tak, to fakt. Chcę znaleźć kogoś, chyba nie jestem taki najgorszy i nikt mnie nie kocha. Ale to są fakty. Nie ma się co nad tym rozwodzić. Kto miłości wciąż szuka już jej nie odnajdzie / a kto wciąż na nią czeka nikogo nie kocha. W moim oczekiwaniu i pragnieniu uczucia jestem beznadziejnie żałosny. Na tyle, że zrobiłem sobie napis tej treści i powiesiłem na ścianie nad komputerem. Żeby mi o tym fakcie cały czas przypominał. Że jestem „beznadziejnie żałosny”.
Ot, oto dość przeciętej urody pedał z zapyziałej prowincji przybywa do stolicy na studia i myśli, że zaraz ustawi się kolejka adoratorów. Gówno prawda. Nie ma kolejki, nie ma adoratorów. Został ten pedał. Drobne czynności w ciągu dnia pozwalały mi do tej pory zapomnieć o mojej sytuacji – przypominałem sobie tylko czasem patrząc na Iwonę tulącą Ankę. Teraz mam swój napis. I nie zapomnę o tym, że jestem beznadziejnie żałosny.
I sam. Jak zwykle.

Tak, Frodo, miałeś rację – mam samych „eks”. Wiem o tym.

Napaleni byli przeuroczy tym swoim martwieniem się. Ale nie mogą mi pomóc. Teraz chyba nikt nie może. Sam muszę dojść do siebie.
Jak zwykle.
Kolejne ciotowskie załamanie. Aż się wkurwiam sam na siebie. I na swoją beznadziejną żałosność.

dopisane po kilku rozmowach

Nie, nie brakuje mi faceta, seksu, dyskoteki, zabawy, dobrej książki, relaksu w wannie…
A nawet jeśli – to nie na tym polega moja żałosność. Moja beznadziejna żałosność polega na tym, że w całym tym stanie, w obecnej mojej sytuacji życiowej zachowuję się tak, a nie inaczej. I dlatego jestem żałosny.
Widzę, że nie wyrażam się dość jasno, bo jeszcze nikt mnie nie zrozumiał…

Wypowiedz się! Skomentuj!