Zauważyłem to przez ostatnie 3 dni! W sobotę, gdy wróciłem rano z matury i włączyłem komputer… monitor nie działał. Wkurzyłem się poważnie, bo nigdy mi się to nie zdarzało. Dość szybko monitor trafił do sąsiada „złotej rączki”, któremu ufam o tyle, że jeśli kto inny tego nie naprawi, to jemu musi się udać. Niestety, po południu oświadczył mi, że nic z tego. Spalony i bez profesjonalnego sprzętu do wymiany mikroczęści – nie da rady nic z nim zrobić. Nie wiem jak mi się spalił i dlaczego, ale nie zastanawiałem się nad tym prawie w ogóle.
Zacząłem namawiać mamę na zakup nowego. Tym bardziej, że jak komputer mam już kilka dobrych lat (6? 7?) tak monitor był już kupiony używany i od tamtej pory nie zmieniany. Mama dość szybko uległa i sama wyszła z propozycją zakupu… monitora LCD! Tzn. nie wiedziała, że to się tak nazywa :) Ale taki miała pomysł.

Decyzja podjęta (zakup na raty), ale ja przez 3 dni umierałem. Stwierdziłem dość szybko, że brakuje mi kontatu z ludźmi i ze światem! Bo ani Tlenu, ani GG, ani darmowych SMSów, ani bloga, nia hompaku, ani… no nic! Nic a nic! Na SMSy z telefonu przez te 3 dni wydałem tyle, że szkoda gadać. No, ale nie mogłem się powstrzymać. Umierałem bez tego i modliłem się, żeby ktoś do mnie zadzwonił.
Oczywiście nic z tego.

Tak, wiem że jestem uzależniony. I co z tego? Każdy ma jakieś uzależnienie! Aha – i jestem świadom (w przeciwieństwie do niektórych uzależnionych), że nie mogę przerwać w dowolnym momencie.

A tak poza tym, to w sobotę miałem maturę. Język angielski. Gramatyka – jako tako, ale chyba miałem ze 2 błędy. Potem tekst i pytania do niego – banał. Aż w końcu scenki. Pierwsza z nich to taka, o jakiej marzyłem – „Poznałeś latem dziewczynę/chłopaka, opowiedz o niej/nim Twojemu przyjacielowi”. No więc zaszalałem. Opowiedziałem mojej anglistce o tym, jak poznałem Piotrka. O tym, że w wakacje, że w Warszawie, że rozmawialiśmy, całowaliśmy się, on proponował seks i że był fantastyczny i w ogóle. Najpierw myślała, że żartuję, ale potem mina jej zrzedła i tylko przytakiwała. Nie zadała żadnego pytania.
Odważyłem się. W pierwszych słowach – mocne bicie serca ze zdenerwowania… Ale potem jakoś poszło. Czy to już „comming-out”? :)

Dostałem 5.

W ten sposób skończyłem maturę. Mam już to za sobą! Średnia maturalna – 5. Mogło być lepiej (6 z polskiego by się zdało, o 6 z angielskiego nie wspominając), ale nie jest źle. Nie narzekam, tylko cieszę się. Oficjalnie jestem dojrzały, tak? :)

Sobota to także dzień spotkania z Przemkiem. Mieliśmy mieć romantyczną kolację w Szczecinie, a potem wspólna noc u niego… Gdy już się wykąpałem i miałem zaraz się ubierać i wychodzić – telefon od Karola Szczecin. Czy chcę jechać nad morze? Bo Przemek chce, więc czy ja się zgadzam. No dobrze. Zgadzam się.
Przyjechali po mnie… koło 23! Ciut późno, mamusia się denerwowała, ale jakoś to zniosła. Do Międzyzdrojów dojechaliśmy w jakąś godzinę. Czyli nieźle. Ja, Przemek, Karol, Wala i niejaki Łukasz z Płocka. Na miejscu (było zimno jak cholera!!!) poszliśmy do dyskoteki o jakże znajomej nazwie… Paradise. Niestety, ta jest całkowicie heterycka. Trafiliśmy na jakiś wieczór Carlsberga (prawdopodobnie najlepsze piwo na świecie). Poza tym zero przeginania, obejmowania. Dość szybko zmęczyło mnie udawanie hetero. Przemek i Wala pili potem w drugiej części lokalu (starsi ludzie, zabawa w stylu wiejskie disco), a Karol chodził i obserwował wszystko. Łukasz był wyjątkowo jakiś zmęczony i chyba go ten lokal też nie bawił. Za to mnie podrywały 2 dziewczyny! Ha! Znaczy, że jestem czasem atrakcyjny fizycznie dla płci pięknej! Sam się zdziwiłem…

Wróciliśmy do Szczecina na 3. Gdzie się udaliśmy? Oczywiście zamiast iść spać… pojechaliśmy do Arcadiu$$a. Jakeższby inaczej! Nie chcę nic mówić, ale tutaj… znów podrywała mnie dziewczyna! Ale przynajmniej bez oporów zapytała najpierw: czy jesteś gejem? Na co odpowiedziałem: Oczywiście, że tak! Potem mi wyjaśniała, że jej się bardzo podobam! Tak, ja!
Byliśmy tam tylko godzinę, choć po godzinie zabawa zaczęła się rozkręcać. No, ale trzeba powiedzieć „basta”! Tym bardziej, że Przemek miał do pracy na 10, a ja chciałem o 9:45 wrócić do domku.

No i tu się zaczyna mniej przyjemna część. W domu bowiem poszliśmy spać. Tak po prostu. Na nic się zdały moje próby i pobudzanie. Przemek stwierdził, że rano idzie do pracy i nie mamy czasu. Fakt faktem, że było dość późno (wcześnie?) i faktycznie utrudniłoby mu to dodatkowo pobudkę, no ale bez przesady… Wkurzyło mnie to. Stwierdził, że mamy ewentualnie czas na szybkiego lodzika i tyle. Ej, ale ja nie jestem maszynka do lodów. Szybkiego lodzika to ja mogę zrobić Jakubowi Wawa, bo jemu wiszę jeszcze 3 takowe. Ale nie mężowi. Ja naprawdę lubię grę wstępną.
No więc nic nie było.

Różne myśli przechodziły mi wtedy przez głowę. Także takie, których teraz już nie powtórzę.

Wstaliśmy o 9:30. Na pociąg nie było szans zdążyć. Przemek zaproponował, żebym poszedł z nim do pracy na jakąś herbatę. Poszedłem.
Potem wróciłem się, bo zapomniałem parasolki! Wziąłem, poszedłem na stację. Tutaj okazuje się, że kolejny pociąg mam o 13:13. Więc szukam autobusu. Jest! 12:05
Nie wolno zapominać, że oficjalnie byłem u Gośki O, czyli w Dąbiu! Mama znów do mnie dzwoniła, jak czekałem na autobus. Była lekko wkurzona, ale nie na tyle, żeby nie dać się ułaskawić. O 13:00 byłem w domku.
Kąpiel, TV, sen… Taka byla kolejność. Spałem dość sporo, bo nie widziałem powodów do wstawania. Wieczorem mama poszła na grilla do cioci, ja wpadłem do sklepu na zakupy, nie byłem też w kościele.

Oj, ale miałem doła! Był niejako kontynuacją poprzedniego dnia. Znów miałem złe myśli. Męczyłem się. Poszedłem spać do szybko, słuchając No Dobut. Miałem nadzieję, że to pomoże. Niewiele mi jednak dało. Boję się teraz napisać, jakie to rzeczy przychodziły mi do głowy…

W poniedziałek rano pobiegłem szybko do komputerowych, żeby kupić monitor. Wziąłem wzniosek o raty i zaniosłem, żeby mama załatwiła pieczątki i podpisy. Potem poszedłem do Kaśki K, która zachęcała mnie do przyjścia SMSami. Ona przeżywała MetalFest, a ja męczyłem się ze swoimi wczorajszymi myślami. Oczywiście żadne z nas nie potrafiło do końca się otworzyć. Chyba jeszcze na to za wcześnie. Tak, czy owak – poszliśmy na drożdżówkę! Przyznaję się, że zjadłem jedną.
Wiem, wiem… mam się odchudzać!

Poszedłem do szkoły – obiecałem Ewce książkę do historii (mam ich teraz dużo!), a po powrocie mamy do domu – wyciągnąłem ją do sklepu komputerowego. Owszem, monitor może być, ale najlepiej jutro rano. Boże… Miałem dylemat. Czy zmuszać faceta do wyjazdu dziś czy czekać do jutra.
Zaczekałem.

Z komputerowego szybko pobiegłem na rozwiązanie konkursu plastycznego w urzędzie miejskim. Dzieci rysowały rzekę, a ich prace posłużą do tworzenia oficjalnych kalendarzy na rok 2005. Miła idea, marne wręczenie nagród.
Stamtąd pobiegłem do pizzeri, gdzie zwycięska para miała dostać od gazety szkolnej kolację romantyczną. Z domu wziąłem świeczki i parat i pobiegłem. Usadziłem ich, kupiłem im pizzę i picia, porobiłem fotki i pobiegłem do domu.
Tutaj chwila odpoczynku – i do kościoła! Msza za dziadka.

I gdy już padałem na ryj i myślałem, że się prześpię choć kwadrans – przyszła do mnie kuzynka zdająca maturę, żebym jej wyjaśnił gramtykę na polski. Wyjaśniałem, jadłem kolację i ubierałem się jednocześnie. Potem szybko pobiegłem na spotkanie rady kina. Dwie godziny…
Do domu wpadłem o 22. Byłem na tyle zmęczony, że nie mogłem myśleć o tym, że wciąż nie mam komputera.

Dziś rano pobiegłem go kupić. O 10:40 był już w domku. Działa świetnie. To 17calowy LG ciekłokrystaliczny. Lekki, mały, dobry :)
Potem jakaś wizyta u szewca i szybki wypad do szkoły – robię artykuł o tym, że chcą wprowadzić monitoring w kiblach. A odpowiednio pokierowani przez ostatnie 4 dni uczniowie na wszystko się zgadzają. Głupia przewodnicząca zaś Ania D (ta, z którą tak walczyłem, żeby NIE objęła stanowiska) nic nie robi i daje się manipulować dyrekcji. Oj, ciężkie życie…

Teraz muszę pisać szybko. Mam mało czasu, bo dziś Zespół Pieśni i Tańca Śląsk… oczywiście muszę na tym być. Nie to, żebym nie chciał, ale… zawsze to kilkadziesiąt minut mniej na przyjemności. Byle do Warszawy…

Wypowiedz się! Skomentuj!