BLOTKA Z 13 MAJA:

Jak przystło na porządną ciotę… płakałem dziś.
Nie, nie… nie z powodu kłopotów. Bo obejrzałem właśnie film an TVNie. Nawet nie do końca. Nie wiem nawet jaki miał tytuł. To była historia o kobiecie, której mąż umarł czy coś, w każdym bądź razie sam wychowywała swoje córki. Dwie.
I znalazła sobie faceta. Gdy już wszystko się układało… okazało się, że ona ma raka.

Tak jak przystało na amerykański film – umarła.

Ale dwie rzeczy sprawiły, że płakałem.
Sposób w jaki umarła. Była z tym taka pogodzona. Odchodziła z uśmiechem na twarzy. No, prawie. Jej córki i mąż były przy niej i była taka spokojna… I choć mówiła, że to nie tak miało być i że to niesprawiedliwe, to wydawała się być pogodzona z tym, że odchodzi. Umierała długo. Jak to zwykle przy raku. Ostatnie słowa kierowała do córek.
Jedna z nich zapytała ją: „Mamo, skąd będziesz wiedziała, że dostałam w końcu okres?”
A ona odpowiedziała: „Wyślesz mi list. Poczta potrafi działać cuda.”

Nie była smutna. Wiedziała, że to się stanie właśnie w tym momencie. Rozmowę zaczęła od słów, że nie pozostało jej wiele czasu. A skończyła mówiąc jak zwykle „teraz muszę na chwilkę zamknąć oczy”. Kiczowate to, prawda?
Ale chciałbym tak właśnie umrzeć. Tzn. nie na raka… ale właśnie tak świadomie. Wiedząc co się dzieje i że zostawiam wszystko w porządku.

„Żyj tak, żebyś pod koniec swojego życia nie wstydził się spojrzeć nikomu w oczy” – mawia moja mama. Ma rację.

Nie wiem czy to normalne, ale ja marzę o tym jak ma wyglądać moja śmierć. Chcę być bez żadnych środków, które w jakikolwiek ograniczałyby moje patrzenie na świat… Chcę umrzeć spokojnie, świadomie i chcę umierać długo… Kiedyś mama zapytała mnie dlaczego chciałbym umierać długo.
Chyba dlatego, że chciałbym czuć, że umieram. Wiedzieć, że odchodzę.

A na moim pogrzebie zagrają mi „Oprócz błękitnego nieba” w wykonaniu Wilków i akustyczną wersję ONA „Czy warto było”.
I nie chcę, żeby ludzie płakali.

Druga rzecz… To jej mąż. Ten, którego poślubiła chwilę przed swoją chorobą.
On był przy niej. To też takie „amerykańskie”… Umierająca żona i kochający mąż przy jej łożu.
I najgorsze jest to, że… nie potrafię sobie wyobrazić homoseksualnej scenki w takiej samej konfiguracji. On umierający i on nad nim czuwający. A tak dokładniej rzecz biorąc to nie mogę sobie wyobrazić, że jakiś On czuwa w ten sposób nade mną.

Przez to mi smutno. Ale nie z tego powodu płakałem.
Bo ja wciąż mam nadzieję. Jak w tej piosence Vondy Shepard…
„Cause I know his out there somewhere
Just beyond my reach
Though I’ve never really touched him
Or ever heard him speak
Though we’ve never been together
We’ve never been apart
No we’ve never met
Haven’t found him yet
But I know him by heart”…

————————————-

Dopisane później:

Postanowiłem włączyć muzykę z Ally McBeal (nie obejrzałem nigdy ani jednego odcinka) i… oglądałem zdjęcia. Obejrzałem wszystkie albumy jakie miałem pod ręką. A pod ręką mam albumy tylko ze zdjęciami dotyczącymi mnie.
Wyjazd na wakacje nad morze, rozdanie Szkolnych Pulitzerów, wyjady do Holandii, turniej piłki siatkowej, pierwszy wyjazd do Warszawy, udawanie świętego Mikołaja w podstawówce, sylwester u Ewy w szkole podstawowej, zdjęcia redakcji gazety sprzed dwu lat… Mnóstwo wspomnień.
Wesołych wspomnień.

Na wszystkich zdjęciach, na których się znalazłem – jestem uśmiechnięty i radosny. No, poza tym zdjęciem, gdzie w Holandii postanowili wrzucić mnie w ubraniu do balii z wodą… To nie jest wymuszony uśmiech.
Bo ja miałem dobre życie.

I gdyby mi przyszło dzisiaj umierać… Nie żałowałbym. Wszystko mi się udawało, wszystko zdobywałem, dostawałem, dawałem… I choć wiele rzeczy jeszcze przede mną, to mogę śmiało powiedzieć „trwaj chwilo – jesteś piękna”.

Wypowiedz się! Skomentuj!