Coraz głośniej mówi się o tym, że Robert Biedroń zrezygnuje ze Słupska i wystartuje w polityce ogólnopolskiej. Miałby stworzyć ruch, który będzie zrzeszał progresywne i centro-lewicowe środowiska pod jego przywództwem.

I, co ciekawe, pomysł ten podoba się ludziom. Z badań, jakie przeprowadził IPSOS dla OKO.press wynika, że o ile sam – nieistniejący jeszcze przecież – twór polityczny Biedronia może liczyć na poparcie rzędu 5 proc., o tyle wspomniana koalicja ma już poparcie na poziomie 16 proc. To sporo, zważywszy na to, że nadal mówimy o czymś, co wcale nie istnieje.

To, oczywiście, cieszy. Z jednej strony cieszy mnie, bo światopoglądowo jest to opcja mi bardzo bliska. I dająca nadzieję na jakąś zmianę. Z drugiej strony cieszy mnie, bo Roberta znam od – ho ho! – lat i wiem, że to przyzwoity człowiek, który nie boi się ciężkiej pracy i który jest jednak superszczery w porównaniu z naszą sceną polityczną. Więc serce się raduje.

Ale jednak mam pewien problem z tym jego startem (pamiętajmy nadal – czysto teoretycznym!).

Odkąd PiS przejął prawie pełnię władzy w Polsce, sytuacja osób LGBTQ jest – generalnie – gorsza. Zwiększyła się liczba ataków na osoby i organizacje LGBTQ (pamiętacie jeszcze napady na KPH, Lambdę Warszawa i inne?), dyskurs publiczny na temat spraw osób LGBTQ jest dziś na poziomie bruku („parada sodomitów„) a organizacje nie mogą liczyć na żadne wsparcie z funduszy, które mają cokolwiek wspólnego z państwem. Dla wielu NGO jest to naprawdę trudny okres. Atmosfera, która panuje w Polsce przekłada się także na – wiem, co mówię – działania „niewidoczne” na co dzień a ważne dla osób LGBTQ. Nawet firmy, z którymi współpracuję, zwracają na to uwagę. Jest po prostu gorzej. Trudniej.

Wsparcie, jakie możemy otrzymać, pochodzić może tylko z zagranicy i od indywidualnych darczyńców. Organizacje pozarządowe od dawna zdobywają fundusze z budżetu czy to Komisji Europejskiej, Rady Europy czy innych międzynarodowych fundacji. Dzięki temu mogą działać niezależnie od sytuacji politycznej w kraju. I jest to coś zupełnie normalnego. Jedyna różnica polega na tym, że w tym momencie są to w zasadzie jedyne fundusze, jakie możemy pozyskiwać w takiej skali (bo jednak indywidualne wpłaty czy nawet 1 proc. podatku to nadal dużo, dużo mniej).

Zagranica wie, co się dzieje w Polsce. Uwierzcie, wie doskonale. Pamiętam jeszcze kilka lat temu, gdy PiS dopiero dochodziło do władzy, spotkałam się z premierą Norwegii i ich ministrą ds. europejskich. Już wtedy zapowiadały, że rozumieją, że społeczeństwo obywatelskie w naszym kraju jest zagrożone a sytuacja osób nieheteronormatywnych jest zagrożona. Dziś wiedzą to już wszyscy.

Co do tego ma start Roberta Biedronia w wyborach ogólnopolskich?

Obawiam się, że Rober znów stać się może listkiem figowym. Bo tak już było! Pamiętacie może, jak – przyznajmy to: trochę cudem – dostał się do Sejmu z Anną Grodzką dzięki startowi z Palikotem? Wszyscy świętowali, że to takie zwycięstwo otwartości i w ogóle, że Polska będzie teraz tęczą stać i wszyscy będziemy żyć w harmonii i miłości. No nie, tak się nie stało.

Stał się jednak wówczas Robert Biedroń (i Ania też, żeby nie było!) dobrą przykrywką. Za każdym razem, gdy pojawiał się w spotkaniach międzynarodowych zarzut, że Polska jest homofobiczna a rządząca PO nie robi nic, by to zmienić – pojawiał się argumentum ad Biedronium. „Ale przecież mamy wyoutowanego geja w Sejmie”. „Mamy przecież wyoutowaną osobę transseksualną w Sejmie”. Znaczy: nie jest u nas tak źle. I argument ten powtarzał się wciąż i w kółko.

Podczas wielu spotkań, jakie wówczas odbywałam z przedstawicielami ambasad czy też podczas podróży zagranicznych, słyszałam go wiele, wiele razy. Tłumaczenie teraz, że Robert dostał się, bo tak akurat się złożyło, że ludzie chcieli Palikota a ten z kolei wystawił go na szczycie listy, nie miało sensu. To już zbyt skomplikowane. Prosty przekaz jest jasny: mamy geja w Sejmie, bo gejom się źle w Polsce nie dzieje.

Oczywiście, nie była to świadoma decyzja Roberta czy Ani, by stać się takim listkiem figowym Polski. Nikt nie chciałby nim być. Ale chcąc nie chcąc, to przedstawiciele PO spotykali się z zagranicznymi politykami i to oni jeździli opowiadając te brednie.

A w tym czasie sytuacja osób LGBTQ nie drgnęła nawet o milimetr. Nie zmieniło się nic.

Powrotu tej sytuacji obawiam się, gdy słyszę o idei startu Roberta w wyborach.
Ja wiem, dla większości z Was jest to argument za słaby, by zadecydować inaczej. I pewno macie rację – ważniejsze jest teraz odsunięcie pełzającej dyktatury od władzy, niż przejmowanie się personaliami. Ale chciałabym tylko, żebyśmy zarówno my – jako wyborcy a w szczególności wyborcy LGBTQ – ale i sam zainteresowany mieli to na uwadze.

Bo odsunięcie PiS od władzy to nie cel sam w sobie. To tylko wstęp do dalszej pracy nad przywróceniem demokracji w Polsce. Oby tylko udało się tym razem w tej demokracji uwzględnić sprawy osób LGBTQ.

Fot. Kalinka261015/CC BY-SA 3.0 pl/Wikimedia Commons; Silar/CC BY-SA 4.0/Wikimedia Commons

Wypowiedz się! Skomentuj!