Jestem więc sobie na wybrzeżu. I odpoczywam. Bawię się przednio i oczywiście mógłbym pisać i pisać. Ale nie ma to sensu.

Wczoraj, w znaczeniu, że dzisiaj, poszedłem spać o 4 nad ranem. A o 7:45 byłem na nogach. Ot, Rewal. Bo z jednej strony jest mnóstwo pracy i zapiernicz niemiłosierny a z drugiej – zabawa na całego. Jestem w tej korzystnej sytuacji, że z jednej strony jest to zabawa z młodzieżą, która wciąż chyba traktuje mnie jako jednego ze swoich, a z drugiej – zabawa z kadrą, która miewa różne pomysły.

I chciałem oświadczyć, że w Rewalu w ciągu minionych 3 tygodni wypiłem więcej alkoholu niż przez cały pozostały rok. Ja nie wiem co ja tu robię…

Dzisiaj bankiet kończący pierwszy turnus. Czyli że będzie śmiesznie. Jak zwykle. No i pojadą sobie wszyscy, a potem Gosia W i Mira Konia wrócą z kolejną grupą. I znowu zaczynamy od początku. Eh…

A nad morzem, jak to nad morzem – wiele się dzieje z samej istoty miejscowości nadmorskiej. Dyskoteka z niejakim Sławkiem Uniatowskim (na której spotkałem znajomego z Inferno szczecińskiego, ale który mnie nie poznał), spontanicznie zorganizowany aerobik na plaży (który ma się przerodzić w tygodniową imprezę organizowaną przez nasze radio), no i tłumy ślicznych chłopców na plaży…
A śliczni chłopcy na plaży mają dwie strony medalu (zdanie bez sensu?). Po pierwsze – są śliczni i można się napatrzeć do woli. Opaleni, szczupli, blondyni, bruneci, bez koszulek oczywiście… Miodzio!
No a z drugiej strony – widzę ich wszystkich i mnie szlag trafia. Że ja jestem na ich tle conajwyżej przeciętny. Mam na myśli oczywiście tylko wygląd zewnętrzny (tak, wiem że on nie jest wystarczającym kryterium do oceny człowieka). Jestem nieopalony a godzinny pobyt na słońcu kończy się u mnie tak, że – owszem – mam zarumienioną skórę ale jednocześnie muszę już zejść, żeby nie mieć poparzeń. No a pomijając opaleniznę, to… oni są tacy ładnie zbudowani i/lub szczupli, mają takie ładne twarzyczki i śliczne włosy…
Jak sobie to uświadamiam teraz pisząc, to aż mi się płakać chce.

To mi się nie podoba w Rewalu.

Za jakiś czas będę musiał wrócić na weekend do domu. Bo będę chrzestnym dziecka mojej kuzynki. I dobrze. Dzień przerwy od tego wszystkiego dobrze mi zrobi. Oczywiście szybko się stęsknię i za kilka godzin będę chciał wracać.

Bo za warszawskimi ciotami już tęsknię. Co ja na to poradzę? Tak między Bogiem a prawdą, to oni są wszystkim co mam w życiu. Owszem, są inni znajomi, znajomem, jest Kaśka… Ale to ich mam na codzień. To oni czasem sobie o mnie przypomną. To o nich dbam.

Mam melancholijny nastrój. Wybitnie. To źle. Oznacza, że coś się dzieje we mnie. Może to żal za tym, co straciłem, może to nostalgia spowodowana szumem morza (w końcu mam widok na może z okna mojego pokoju i słyszę ów szum cały czas od kilku tygodni). Nie wiem, ale czuję, że dziś nie mam humoru. Chciałbym, żeby moje życie potoczyło się inaczej.

A adres bloga obiecałem kadrze obozowej. Czyli, że się dowiedzą wszystkiego. Ryzykuję? No i co mam do stracenia?

W chwili obecnej wszystko mi jedno. Chciałbym teraz się przytulić do kogoś kto mnie zrozumie. Do przyjaciela. A tego mi tutaj brak. W ogóle nigdy się do przyjaciół nie przytulałem.
Właśnie to do mnie dotarło. Ciekawe…
Czemu?

Wypowiedz się! Skomentuj!