Dosłownie, bo Grześ upiekł chleb. I wódki dużo miał. Przyjechałam
w piątek i zaczęło się imprezowanie. Kupiliśmy Winter Jacka, co
się nam w oczy rzucił, a potem okazało się, że ma tylko 15%…
No ale zabawa szła dalej! Poszliśmy w Cocon i tam dałam się
zagubić. Poniósł mnie melanż, tak jak dawno mi się to nie
zdarzyło. I dobrze! Tego potrzebowałam. Potem mnie w
sobotę o 11:00 nad ranem obudzili tłuczeniem schabu.
Tak, dosłownie, tłukli schab. Ogarnęłam się, zjadłam
i poszłam na spotkanie z pięknym Dawidem. Było
to bardzo, bardzo miłe popołudnie. Ale jak każde
także i to prowadziło do wieczoru. I znów nas
noc poniosła. Ładnie nas poniosła, więc się
skończyła nad ranem w Coconie. A potem
w domu kapustę jadłam… Taka sytuacja.
Niedziela była już tylko na ogarnięcie
się, powrót do Warszawy i… no i
dalszą pracę, niestety :(
|
Trzy wódki do wyboru: 56%, 45%, 40% |
|
Takie tam szaleństwo jakieś |