Grzesiowi znów udało się zaplanować kilkudniowy pobyt z Jamesem w Polsce. A skoro byli w Warszawie i w Krakowie, to i ja z nimi trochę czasu spędzić musiałam!

Przylecieli do Warszawy, żeby ze mną ruszyć do Krakowa. Nasza przygoda zaczęła się już tam. Jak zawsze z nimi – dużo jedzenia. A jak zawsze ze mną – dużo picia. Nasz apartament w Krakowie sprawił, że wszędzie było blisko. Było więc trochę zwiedzania, trochę dobrego jedzenia i dużo imprezowania. Pierwszej nocy – poza tym, że zaliczyliśmy Karakter a potem w ciągu 25 minut wszystkie szot-bary na pl. Nowym, wybraliśmy się na imprezy. Niestety, okazało się, że Cocon zamknięty i trzeba do Serca iść. Po jakimś czasie stwierdziliśmy, że chcemy dalej – odwiedziliśmy więc LaF (gdzie bawiliśmy się doskonale!) a potem Ciemnię (gdzie byliśmy krótko).

Następnego dnia znów zwiedzanie (w tym: podziemne muzeum Krakowa) ale i jedzenie. Tym razem typowo polskie. W nocy udaliśmy się do Coconu, gdzie bawiliśmy się do samego rana. Jak zawsze dobrze. Na sam koniec – typowo tajskie jedzenie w ramach niespodzianki od Grzesia dla Jamesa (który jest Filipińczykiem ale lubi tajskie). Potem ja już od nich jechałam, oni zaś bawili się dalej, jadąc do kolejnych górskich miast.

 

 

 

 

 

 

 

W piątek chłopcy wrócili do Warszawy – trafili prosto na WHATEVER queer festival #8, z którego fotki wstawię osobno :) Potem był na chwilkę Glamik ale to już tak na dojebanie się bardziej… Sobotę spędzaliśmy już razem – najpierw we 3 a potem z kuzynką Grzesia i jej partnerką. Jak zwykle – było jedzenie (tym razem ramen) a potem łażenie po barach. Odwiedziliśmy m.in Zamieszanie, gdzie już więcej nie chcemy nigdy iść i Ramona Bar, gdzie nie było miejsca, więc szota na jednej nóżce wypiliśmy i wypad.

Wieczorem zaś po małym bifoerze, wybraliśmy się do Metropolis. Stamtąd na Jasną 1. Na chwilkę, zobaczyć co się dzieje i pokazać Jamesowi i Grzesiowi to miejsce. Chcieliśmy potem do Glamiku ale tam jakiś chujowy koncert, więc nie. No to może do Toro? Ale tam jakaś chujowa seksimpreza, więc też nie… No to padło na Galerię, gdzie wylądowaliśmy ostatecznie ku naszemu zdziwieniu.

W niedzielę dałam im już spokój, żeby spędzili trochę czasu sam-na-sam. Zakochana para ;)

Wypowiedz się! Skomentuj!