Niby lotniska są dziś bardzo bezpieczne, wszystko jest sprawdzane wiele razy a personel przeszkolony. A jednak w niedzielę wsiadłam do nie-swojego samolotu i doleciałam bez przeszkód do Warszawy.

Ale po kolei. Byłam na 9. Wrocławskim Marszu Równości w miniony weekend. Tradycyjnie już, przyleciałam w piątek a wracałam w niedzielę. Standard.

Jakiś czas temu kupiłam bilety Ryanair. Nie potrzebuję dużo bagażu na taki wyjazd, więc z samym podręcznym zapłaciłam w dwie strony 60 zł. Tanio, fajnie, bez stresu. A że na krajowych lotach Ryanair lata z lotniska Chopina, więc bardzo wygodnie dla mnie.

W niedzielę obudziłam się dość późno.  Poimprezowałam, przyznaję. Rano spotkałam się jeszcze na śniadanie z ładnym chłopcem, który odwiózł mnie nawet na lotnisko. Wpadłam tam na jakieś 25 min przed odlotem. Więc żwawym krokiem podbiegłam do tablicy odlotów i sprawdzam, gdzie mam się kierować. Lot do Warszawy – bramka 3. Idę śmiało, w kolejce zostało jeszcze przede mną z 10 osób. Więc wszystko idealnie i na czas.

Skanuję kartę pokładową i przechodzę do autobusu, który wiezie mnie do samolotu.

I tutaj niespodzianka. To nie Boeing 737 tylko Bombardier Q-10. I to w barwach eurolot.com, którą to spółkę kilka lat temu wchłonął LOT. Żeby nie było, tak wygląda różnica między samolotami:

No ale pomyślałam sobie: Ryanair ma problemy z obsługą połączeń – może podnajęli sobie inną linię do zrealizowania tego połączenia. Takie rzeczy się zdarzają przecież. A o kłopotach z zapewnieniem pilotów Ryanaira ostatnio jest głośno.

Wsiadam i okazuje się, że mój bilet ma miejsce 15E. A w małym Bombardierze są tylko miejsca A-D. Idę więc do miłego pana Darka – stewarda. Mówię mu o tym problemie. On stwierdza, że być może miał być podstawiony inny samolot i stąd miejsce, którego nie ma. Proponuje, że sprawdzi na liście pasażerów, gdzie powinnam usiąść i oferuje szklankę Pepsi, gdy czekam na to. (Na krajowych nie mają Light…)

Mija minuta czy dwie, pasażerowie kończą boarding. Pan Darek patrzy na moją elektroniczną kartę pokładową w aplikacji Wallet w moim iPhone. Bilety Ryanair mają na górze logo firmy, podobnie jak LOTowskie. To jednak nie przeszkodziło panu Darkowi i poprosił mnie, żebym zajęła dowolne miejsce.

Usiadłam więc przy oknie. W trakcie lotu pomyślałam, że coś jest jednak nie tak. Nawet jeśli Ryanair podnająłby LOT, to nie dostawalibyśmy darmowych wafelków Prince Polo i napoju. Co to, to nie.

No ale nic nie mówiłam, bo co będę wzbudzać sensację na 40minutowym rejsie.

Po przylocie do Warszawy sprawdziłam sprawę. Nie spodziewałam się po prostu, że we Wrocławiu mogą być DWA LOTY do Warszawy w przeciągu 10 minut:

I dlatego, gdy sprawdzałam, gdzie mam się udać na lotnisku, zatrzymałam się na „Warszawa”, nie patrząc na to, kto realizuje ten lot… Tym bardziej, że jednak trochę się śpieszyłam.

Pomyłki się zdarzają, wiadomo. No ale zaskakujące najbardziej w tej historii jest to, że nikt mojej pomyłki nie wyłapał. Ani pani wpuszczająca mnie do autobusu, ani pan Darek na pokładzie LOTu.

Więc jeśli myślicie, że na pokładzie samolotu jesteście bezpieczni, bo wiadomo, kto i dokąd leci, pomyślcie dwa razy. Okazuje się, że to wszystko, to zwykła ściema i tak naprawdę nikt niczego nie wie…

Wypowiedz się! Skomentuj!