Tęcza i parady czynią nas wspólnotą – rozmowa z Gilbertem Bakerem
30 marca zmarł Gilbert Baker, twórca tęczowej flagi. Kilka lat temu miałam przyjemność rozmawiać z nim o fladze, także w kontekście palonej wówczas instalacji „Tęcza” na pl. Zbawiciela.
Urodzony w 1951 roku w stanie Kansas, Gilbert był aktywistą w zasadzie od zawsze. Miał to szczęście, że mogł uczestniczyć w początkach ruchów gejowskich (bo wtedy jeszcze nie „ruchów LGBT”). Od lat 70. XX wieku jest aktywny i cały czas zaangażowany w walkę na rzecz równości na świecie. Najbardziej jednak znany jest z tego, że zaprojektował znaną dziś wszędzie tęczową flagę. Symbol, którym posługujemy się w zasadzie na co dzień, by bez słów wyrazić, że jesteśmy częścią ruchów LGBT albo że wspieramy postulaty tego ruchu.
Miałam przyjemność porozmawiać z nim przy okazji Montreal Pride 2013, gdzie zaproszono go wraz ze mną jako honorowych przewodniczących wydarzenia.
Wywiad opublikowano pierwotnie na portalu queer.pl.
Jesteśmy tutaj już kilka dni i caly czas chcę cię zapytać o jedną rzecz… Jaki kolor lubisz najbardziej?
O, to mnie zaskoczyłaś… Ale czerwony. Tak, czerwony.
Mówisz tak dlatego, że tematem tegorocznej Montreal Pride jest czerwień?
Nie, nie. Naprawdę czerwony. Cała moja kuchnia jest czerwona.
A skoro mowa o paradach, na pewno nie narzekasz na nadmiar wolnego czasu… Jakie inne marsze odwiedziłeś w tym roku?
Miałem zaszczyt być gościem w Key West, gdzie także mianowano mnie honorowym przewodniczącym parady. Świętowaliśmy tam dziesięciolecie mojego drugiego rekordu świata. Dokładnie w 2003 stworzyliśmy tęczową flagę, która ciągnęła się od Zatoki Meksykańskiej aż do Key West. Zresztą w ten sposób pobiliśmy mój poprzedni rekord… W 1994 roku stworzyłem flagę o długości 1 mili. Tak więc ten rok obfituje w rocznice. Miałem też okazję być sędzią podczas wyborów najlepszej platformy na paradzie w Nowym Jorku. Jak zwykle, było to wspaniałe doświadczenie. No i na razie tyle, wystarczy. Wiesz, nie jestem już najmłodszy…
Od powstania tęczowej flagi minęło już 35 lat. Pamiętasz, jak to się stało, że ją uszyłeś?
Oczywiście! To był rok 1978 i szykowaliśmy się do organizacji jednego z marszów. Mieliśmy banery, mieliśmy hasła, ale jakoś brakowało nam symbolu. Jasnego, wyraźnego przekazu. Co prawda w środowisku gejowskim funkcjonowało wówczas kilka różnych znaków, ale każdy z nich niezależnie od pozostałych. Najpopularniejszym był różowy trójkąt. Ja jednak nigdy go nie lubiłem. Nie zapominajmy o negatywnej konotacji, jaka się z nim wiąże…
Holocaust…
No właśnie. Pomyślałem, że potrzebujemy czegoś pozytywnego, radosnego. Inspiracji było wiele. Ostatecznie uszyłem flagę, która składała się z ośmiu kolorów. Każdy symbolizował co innego: różowy – seksualność, czerwony – życie, pomarańczowy – uzdrowienie, żółty – slońce, zielony – naturę, turkusowy – sztukę i magię, indygo – harmonię a fioletowy – duchowość. I z tą flagą ruszyliśmy na przemarsz.
Dziś kolorów jest tylko sześć…
Powodem zmiany oryginalnego projektu były trudności ze zdobyciem odpowiednich materiałów. Kolor różowy i turkusowy były rzadko spotykane, więc po dwóch latach odrzuciłem te paski. Dziś zostały nam czerwony, pomarańcz, żółty, zielony, niebieski i fioletowy.
Ale w tym roku przygotowałeś flagi składające się z ośmiu pasków!
A tak, to prawda. Z okazji rocznicy przygotowałem 35 numerowanych i podpisanych flag wyglądających jak ta oryginalna z 1978 roku (bo ta pierwsza nie zachowała się nigdzie – nikt nie pomyślał wówczas, że będzie tak ważna). Flaga z numerem 1 trafiła do Baracka Obamy. W Montrealu, gdzie teraz jesteśmy, jedna z flag wystawiona jest w centrali banku TD, który jest głównym sponsorem tutejszej parady. Materiały, z których je własnoręcznie uszyłem pochodzą z tego samego sklepu, w którym kupiłem materiał na tę pierwszą.
To chyba miłe, widzieć na całym świecie swoją pracę, która stała się tak istotnym symbolem?
To dla mnie powód do dumy i radości. I ciekawe, jak tęcza została silnie związana z ruchem LGBT – tak jak opowiadałaś mi o waszej podpalanej tęczy w centrum Warszawy. To naprawdę silny, mocny przekaz. I choć nadal pracuję jako artysta, tworzę obrazy i instalacje, to jednak nic nie przyćmi flagi.
Bywałeś w Europie, ale Polski nie udało ci się chyba nigdy odwiedzić?
Nie, jakoś nie. Tak szczerze, to nigdy nie byłem w Europie Wschodniej…
Polska to Europa Środkowa!
No tak, tak (śmiech). Więc nie byłem w Europie Środkowej ani Wschodniej. Spędziłem trochę czasu w Londynie, Rzymie, Wiedniu, byłem honorowym przewodniczącym parady w Brukseli…
Bywasz na paradach dość często i to w różnych miejscach na świecie. Co twoim zdaniem jest najważniejszym celem albo skutkiem takich marszy?
Dla mnie najważniejsza jest kwestia widoczności. Żeby wyjść na ulice, nie siedzieć w ukryciu i wysłać reszcie społeczeństwa piękną wiadomość, że nie się nie ukrywamy, że też tu jesteśmy. Poza tym to sprawia, że my sami czujemy się wzmocnieni. Raz, że tłum podczas przemarszu daje takie wzmocnienie, ale potem także zdjęcia w internecie, relacje w mediach… to sprawia, że czujemy się przyjaciółmi, czujemy się wspólnotą. Tego jednego dnia dzielimy tę samą przestrzeń, ten sam czas i moc, jaka z tego płynie jest olbrzymia.
HIV i AIDS są ważnym elementem parad i tygodni równości na Zachodzie. W Polsce jakoś mam wrażenie, że ten temat nam ucieka podczas tych wydarzeń. Czy tam, gdzie mieszkasz, w Nowym Jorku, to ważny temat?
Tak, jak najbardziej. Próbujemy sobie z nim poradzić od dekad, więc kwestia HIV/AIDS stała się zinstytucjonalizowana. Dla mnie to także osobiste doświadczenie, bo widziałem, jak połowa moich znajomych umiera z tego powodu. Mimo postępów jednak ludzie wciąż chorują, wciąż się zarażają…
Masz pierwszą i być może jedyną okazję, by przekazać jakąś wiadomość osobom LGBT w Polsce. Co chciałbyś nam powiedzieć?
Walczcie dalej! Nie poddawajcie się, bądźcie dla siebie dobrzy. Naprawdę warto, bo zmiana nadejdzie.