Przecież mi i tak już nie będą do niczego potrzebne. A skoro mogą przydać się innym, to nie mam oporów przed tym, żeby do oddawania waszych ciał także Was namawiać.

Bo okazuje się, że o zwłoki dziś coraz trudniej. O ile dawniej w Warszawie miesięcznie można było liczyć na stałą dostawę ciał – dziś zdarzają się takie miesiące, gdy ciała nie ma ani jednego. Sprawa jest więc poważna. Na tyle poważna, że postanowiłam wcielić w życie plan, który układam w głowie od dawna.

Po pierwsze: nie za bardzo obchodzi mnie to, co po mojej śmierci się wydarzy. Jestem samolubna i w dupie mam to, czy potem ludzie się pozabijają czy też nie. Nie ma dla mnie też większego znaczenia, co się stanie z moimi pozostałościami jak i z moim „majątkiem”.

Pomyślałam jednak, już jakiś czas temu, że ważne może to być dla innych osób. Nie od dziś wiadomo, że pogrzeby są dla żyjących a nie dla zmarłych. Dlatego wymyśliłam dość szczegółowy ale i – tak, wiem o tym – nierealny plan pod hasłem: co ma się stać ze mną po śmierci.

Pierwsza rzecz: jeśli da się coś wziąć ode mnie i przeszczepić komuś innemu – śmiało. Tnijcie, bierzcie, przekazujcie. Nie sądzę by zbyt wiele moich organów wewnętrznych rokowało dobrze na przeszczep ale medycyna robi takie postępy, że jeśli tylko chcecie, to bierzcie. Serce, płuca, wątroba, cokolwiek. Co tam się przyda.

To jednak nie koniec. Skoro już i tak nie żyję, to moje ciało może przydać się studentom medycyny. Wszak oni najbardziej ciał do krojenia potrzebują. Preparaty preparatami, fantomy fantomami ale jednak ciało to jest ciało. Drodzy przyszli studenci: tak wygląda nieprawidłowe ciało. Uczcie się. Zobaczcie otłuszczoną wątrobę, serce z nadciśnieniem i różne inne patologicznie rozwinięte organy. Śmiało, ciachajcie.

Na sam koniec chciałabym jednak być spalona. (Czy też „spopielona”, jak ładnie się dziś o tym mówi, żeby nie nawiązywać do Holocaustu.) Dajcie spokój. Palcie i niech ze mnie jak najmniej zostanie.

To ta realna część planu.

Ta mniej realna zakłada, że potem ten popiół (nie musi być cały – wystarczy garstka) dosypać do cementu czy tam innej zaprawy używanej przy budowaniu/remontowaniu jakiegoś klubu. Jakiegokolwiek. Wiadomo – idealnie, gdyby był to klub LGBTQ-friendly ale nie będę wybrzydzać. Chciałabym po prostu gdzieś tam na samym końcu móc nadal być niewielką częścią tego szalonego imprezowego świata, który mnie kształtuje dzisiaj.

Może to i głupie ale czym różni się ten pomysł od tego, że chcemy być np. pochowani w jednym grobie z bliską nam osobą? Oba są tak samo irracjonalne. (Ten „małżeński” jest po prostu popularniejszy i usankcjonowany historią.)

* * *

Tak więc oddałam swoje zwłoki nauce. Na specjalnym oświadczeniu, które wypełnia się za życia, trzeba podać kontakty do osób, które będą odpowiedzialne za poinformowanie placówki naukowej. Oczywiście, trzeba też poinformować te osoby o swoich planach. Wydaje mi się, że legalnie takie zobowiązanie nie jest wiążące i nadal wszystko zależy od wykonawców ostatniej woli. Ale mam nadzieję, że mój plan się ziści.

A jeśli i wy chcecie oddać swoje zwłoki, to możecie to zrobić np. Katedrze Anatomii Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w ramach ich Programu Świadomej Donacji Zwłok. Szczegóły znajdziecie tutaj.

Wypowiedz się! Skomentuj!