Choć Kacper mieszka w Warszawie już 8 miesięcy, to nie miał jeszcze okazji poznać klubów w Warszawie. Dla mnie była to okazja do odwiedzenia dawno nie widzianych miejsc…

Moim obowiązkiem jest wprowadzić go w tutejsze kluby, prawda? Tak więc sobota okazała się doskonałym momentem – także dla mnie do odwiedzenia „starych śmieci”.

Zaczęliśmy od Galerii, gdzie – czego nie wiedzieliśmy – tego wieczoru swoje show miała Kim Lee! A dodatkową atrakcją była loteria, w której do wygrania były m.in. książki, romantyczna kolacja czy też vouchery na podróż z biurem podróży. Nam się nie poszczęściło. Przynajmniej w pierwszym losowaniu. Potem musieliśmy już iść.

W Galerii wiele się nie zmieniło od mojej ostatniej wizyty. Jedyne, na co zwróciłam uwagę, to większa niż dawniej liczba osób siedzących bezpośrednio przy barze. Niby nic złego, ale siedzą tak ciasno, że nie da się podejść i zamówić swobodnie drinka… A to już niedobrze dla klubu.

 

Potem wybraliśmy się do Toro. Zgodnie z moim podejrzeniem – jako że Toro najbardziej przypomina krakowski Cocon w piątki – to miejsce Kacprowi najbardziej się spodobało. Tłumów dzikich nie było, choć przyznać muszę, że plotki mówiące o tym, że „Toro się kończy” są jednak znacząco przesadzone. Było, jak zawsze, sporo ludzi. Była zaskakująco przyzwoita muzyka i nie tak dużo bardzo pijanych osób.

W Toro więc bez większych zmian, choć muzycznie ciut lepiej niż ostatnio, gdy miałam okazję tam być. No i na pewno lepiej pod tym względem niż w części tanecznej w Galerii.

Na sam koniec wylądowaliśmy w Glamiku. W tym miejscu Kacper miał okazję być raz albo dwa, więc jako jedyne nie było dla niego zupełnie nowe. Impreza w tym miejscu, jak zawsze, nie zaskakuje. Wszystko bez zmian i po staremu. Ja się cieszę, że znajomych spotykam. Śmiesznie też za barem, jak zawsze, chwilę postać. Kilku ładnych chłopców, jak zawsze, się znalazło. Ale pod tym względem noc szałowa nie była ;)

Noc skończyliśmy ciut później, niż planowaliśmy. Ale chyba było warto ?

Wypowiedz się! Skomentuj!