4 lata temu zaatakowano mnie w moim mieszkaniu
Dokładnie dziś mijają 4 lata od wieczoru, gdy moje mieszkanie, podczas trwającego Spotkania Gejów Nastoletnich, napadła niezidentyfikowana grupa 6 młodych mężczyzn. Sprawców nigdy nie wykryto.
Dokładny opis wydarzenia znaleźć możecie tutaj. W skrócie jednak przypomnę:
Wszystko wydarzyło się około godziny 00:30. W Melinie przebywało wówczas kilka, może kilkanaście osób. Goście przychodzili i wychodzili, czasem musieli wyskoczyć do sklepu po więcej softów albo alkoholu – normalka. Dlatego też nie zdziwiło mnie, że ktoś zadzwonił do drzwi o tej porze. Wyjrzałam na zewnątrz (nie mam wizjera w drzwiach, musiałam je otworzyć) a tam stał młody, szczupły, niewysoki chłopiec. On zapytał czy może wejść na imprezę. To mnie nieco zdziwiło, więc po wymianie 2-3 zdań powiedziałam, że nie. I gdy chciałam już zamykać drzwi, stało się.
Z końca korytarza zaczęli biec w naszą stronę młodzi ludzie, owinięci na twarzy szalikami. Próbowałam zamknąć drzwi, ale podczas szarpaniny któryś w nich mnie skutecznie popchnął i upadłam w mieszkaniu. Wtedy wtargnęli do środka i rzucili się do bicia. Atakowali w korytarzu i w kuchni. Niewiele mówili. Jedynie coś w stylu „Co jest, kurwa?!” albo „Macie pedały”.
Sprawa toczyła się baaaardzo długo. Zgłosiłam wszystko na policję. Ta, po jakimś czasie umorzyła postępowanie. Moim zdaniem zrobili za mało i wcale nie starali się wyjaśnić zajścia. Dlatego na decyzję prokuratury o umorzeniu postępowania, złożyłam zażalenie do sądu.
Sąd rejonowy w Warszawie przyznał mi rację. Nakazał prokuraturze wznowić postępowanie i wydał konkretne instrukcje co do tego, co musi jeszcze zrobić, żeby spróbować ustalić sprawców. To, co wówczas było dla mnie ważne, to fakt, że sąd zwrócił uwagę na homofobiczną motywację sprawców w uzasadnieniu decyzji. Wiecie, że w Polsce nie dzieje się to często, więc warto odnotować chlubny wyjątek.
Prokuratura wznowiła śledztwo, wykonała polecenia sądu… i nic. Nie udało się ustalić sprawców, sprawę umorzono. Od tej decyzji już nie mogłam się w żaden sposób odwołać.
Ważnym dla mnie wówczas tekstem był komentarz Piotra Pacewicza Tak bije zbrojne ramię polskiego narodu. Piotr podkreśla w nim homofobiczny charakter polskiej polityki, naganne wypowiedzi osób publicznych ale i starał się uczciwie oddać to, co i jak myślę:
Jej nie chce się upodobnić, ukorzyć, z natury łagodna, nie daje się zastraszyć: – Jak wybiegli, otarłam krew z twarzy, i powiedziałam do gości: po sprawie – bawimy się dalej. Chłopcy chcieli na następną imprezę jechać taksówkami, ale się nie zgodziłam. Powiedziałam, że jedziemy autobusem nocnym. Jestem mieszkańcem tego miasta, obywatelem tego kraju i mam takie samo zasrane prawo jechać autobusem nocnym jak wszyscy.
(…)
Rzecz w tym, że Jej Perfekcyjność uważa, że obywatele mogą być też homo i trans i zamierza o to walczyć. I chce, byśmy ją widzieli.
Dlatego wolno ją bić.
Jako jedyny wówczas zresztą zadzwonił do mnie i po dziennikarsku wypytał o szczegóły. Inne media nie pofatygowały się – mimo, że mój numer telefonu był powszechnie znany. Za tę rzetelność Piotrowi nie raz już dziękowałam.
* * *
Od tamtej pory rok do roku świętowaliśmy rocznicę tego ataku jako Bitwę pod Melino (Michał, dzięki za nazwę!). Trochę z przymrużeniem oka. To taki mój sposób na poradzenie sobie z traumą tego, że nawet we własnym domu nie mogę czuć się w Polsce bezpiecznie.
Poza tym – zarówno tamten atak, jak i choćby niedawna petarda (a dokładniej: granat dymny) podczas pokazu Queer UW mają jeden cel: wystraszenie nas. Zmuszenie nas do schowania się do szafy, nie wychodzenia „na światło dzienne”. Zwłaszcza ostatnio – gdy atakowane są siedziby organizacji pozarządowych, zajmujących się tematyką LGBTQIA a władza nie za bardzo przejmuje się tym, że homo-, bi- i transfobia panoszą się coraz bardziej otwarcie w naszym kraju.
Jasne, w Polsce nigdy nie żyło się łatwo. Homofobia u od dziesiątek lat jest problemem i nie ma co udawać, że kiedyś było lepiej niż teraz. Chyba 2012 był pierwszym rokiem, gdy w Paradę Równości nie rzucano niczym poza wyzwiskami. I co roku cieszyliśmy się, gdy udawało się znów przejść spokojnie.
I nie ma co wycierać sobie gęby, że mieliśmy Roberta Biedronia i Ankę Grodzką w Sejmie. Wszyscy wiemy, że nie do końca jest tak, że ludzie głosowali na nich – głosowali na zmianę, na Ruch Palikota, na nowość i świeżość. Najlepszym dowodem na to jest fakt, że w kolejnych wyborach te niespełnione oczekiwania (względem „zmiany”) sprawiły, że partia nie weszła do Sejmu. A Ani nie udało się nawet zebrać podpisów niezbędnych do kandydowania na urząd Prezydenta RP.
* * *
Wspominam rok do roku to wydarzenie, żeby mieć na uwadze najważniejszą rzecz – widoczność. Nie możemy dać się zepchnąć do niewidocznego miejsca. Nie możemy, jako osoby LGBTQIA, pozwolić na to, by znów stać się ukrytymi w cieniu (czy też w szafie) milczącymi głosami.
Jasne, czasem będzie trudniej. I w takich trudniejszych momentach czasem ktoś dostanie po twarzy. Czasem komuś przerwą imprezę w mieszkaniu. Czasem, niestety, tak będzie.
Ale czymże jest taka cena za możliwość otwartego bycia sobą?