Little Mix - Glory DaysPamiętam, jak oglądając ósmą edycję brytyjskiego X Factora byłem oczarowany tymi dziewczynami. Co więcej, jako jedne z nielicznych nie osiadły na laurach po wygranej, tylko wykorzystały szansę i zaczęły po prostu nagrywać dobrą muzę i ciężko pracować. Do czasu.

Kilka dni temu premierę miała czwarta płyta Little Mix, zdaje się obecnie drugiego (po Fifth Harmony) najpopularniejszego girlsbandu świata. Po przesłuchaniu tego albumu potwierdziło się to, co dało się zauważyć już od jakiegoś czasu – dziewczyny stały się marionetkami Simona Cowella. Zatraciły ten pierwiastek oryginalności, który trzymały JESZCZE do poprzedniej płyty (znakomite single „Black Magic” i „Love Me Like You”!).

Problem z najnowszym albumem „Glory Days” jest taki, że brak tu krzty oryginalności. Na 12 piosenek praktycznie każda przy pierwszym przesłuchaniu powoduje reakcję „chyba już to gdzieś słyszałem…”. I fakt, po zakończeniu promocji drugiego albumu „Salute” słychać już było, że dziewczynom zależy tylko na posiadaniu radiowego przeboju. Nie zależało im na całym, dobrze brzmiącym albumie. A dziewczyny z grupy są naprawdę megautalentowane. Ostatni girlsband, który miał tak idealne harmonie głosów (przy śpiewaniu a capella) to Destiny’s Child (spójrzcie na występ live z „Don’t Let Go” En Vogue podczas X Factora!).

Zacznijmy od pierwszego singla, czyli „Shout Out to My Ex”. Muzycznie: refren ewidentnie zerżnięty z kawałka „Ugly Heart” GRL (na Twitterze nawet królował hashtag #ShoutOutToUglyHeart!). Tekstowo: ewidentna szpila w kierunku Zayna Malika, byłego jednej z członkiń zespołu, Perrie Edwards. Medialnie: idealne zagranie, nagłówki wszystkich tabloidów gwarantowane. Szkoda, że pod warstwą tego wszystkiego to tak naprawdę przeciętna, a wręcz mniej niż średnio interesująca piosenka.

Dalej mamy „Touch”, czyli miks kolaboracji Biebera z kawałków „Cold Water” i „Where Are U Now”. Owszem, w klubie się sprawdzi, ale brak fajerwerków, takich jak u Justina. Tego typu „inspiracji” mamy więcej – „Down & Dirty” to ewidentnie trzecia część „Black Widow” Iggy Azalei i Rity Ory. „You Gotta Not” za to brzmi jak żywcem wyjęty z debiutanckiej płyty Meghan Trainor.

Najlepsza piosenka to, o dziwo, jedyna kolaboracja longplay’a, czyli „Oops” nagrane z Charlie Puthem. Dziewczyny zdecydowanie brzmią najlepiej, kiedy zdjęta jest z nagrania warstwa dużej produkcji i skupiają się na swoich głosach i harmoniach. Lekki, doo-wop’owy numer lekko przypominający stylistykę „Love Me Like You” z poprzedniej płyty, to zdecydowanie najsensowniejsza propozycja na drugiego singla promującego album.

Cóż, nie ma co się oszukiwać – to nie jest superodkrywczy pop. Bardzo wyraźnie słychać, że dziewczyny chcą mieć na albumie dwa, trzy przeboje a reszta niech brzmi jak ta sama papka, którą serwują nam radia. Nadzieje były duże a wyszedł „little mix” byle jakich popowych kawałków.

[Filip Borowiak]

OCENA:
ucho_takucho_takucho_takucho_takucho_takucho_tak

Wypowiedz się! Skomentuj!
PEDALSKIE UCHO – łyk kultury. Nie koniecznie tej wysokiej. Muzyczne refleksje geja, który się zna. Skąd się zna? Ano stąd, że żyje muzyką od zawsze. Otwartość na nowe brzmienia, muzyczne niespodzianki, szalone zwroty akcji - to wszystko sprawia, że współczesna muzyka nie ma dla mnie tajemnic. Teraz będę się dzielić swoimi przemyśleniami z Wami.