List studentki dziennikarstwa do redakcji jednego z warszawskich portali wywołał oburzenie. Studenci na obozie zerowym piją alkohol i bawią się w głupie gry. Czy zaniepokojona ma rację?

O co chodzi? Serwis NaszeMiasto.pl opublikował wczoraj tekst, w którym relacjonuje list studentki Wydziału Dziennikarstwa, Informacji i Bibliologii UW, która uczestniczyła w obozie zerowym i podzieliła się z redakcją obszerną dokumentacją i swoją refleksją.

W tekście czytamy m.in.:

Obóz zerowy, przynajmniej w teorii, miał wdrożyć przyszłych żaków w proces studiowania. Na merytoryczne zajęcia czasu nie starczyło. Studentów zbyt pochłonęło zlizywanie jogurtu z podłogi, “erotyczne jedzenie banana przez dziewczyny”, czy konkurencja, której celem było rozbieranie się pod kołdrą.

Jeśli was także zastanawia odpowiedź na pytanie, gdzie w tym czasie byli opiekunowie opisanej powyżej akademickiej społeczności, to mamy dla was złą wiadomość. Okazuje się bowiem, że także i oni bawili się podczas wyjazdu w najlepsze. – Czy sytuacja, w której do stołówki na śniadanie wchodzi członkini kadry w samym T-shircie i dolnej części bielizny, która zeszłej nocy upiła się do nieprzytomności i trzeba było ją wnosić do domku, dostaje gromkie brawa, spełnia powyższe oczekiwania?

Choć w tekście dominuje ton oskarżenia, szoku i oburzenia, autor na koniec pozwala sobie wyjaśnić, skąd te emocje.

Opisana sytuacja nie odbiega być może dramatycznie od standardów, do których przyzwyczaili nas polscy studenci. Nagannym jest jednak, że tego rodzaju “zabawy” odbywają się pod parasolem i wyraźną kuratelą uczelni, a przedstawiciele ZSS WDIiB nie tylko na to zezwalają, ale sami w tym uczestniczą. Być może jesteśmy idealistami, ale spodziewaliśmy się po jednym z najstarszych polskich uniwersytetów nieco bardziej odpowiedzialnego zachowania.

Jak wyglądają obozy zerowe na Uniwersytecie Warszawskim?

Fot. warszawa.naszemiasto.pl
Fot. warszawa.naszemiasto.pl

Ale i na innych uczelniach, żeby nie było wątpliwości. UW nie jest w tym przypadku żadnym wyjątkiem czy czarną owcą na tle pozostałych polskich szkół wyższych.

1. Tak, pije się alkohol.

I to sporo. Nie ma co udawać – nie jest to zaskoczeniem. A to dlatego, że osoby bawiące się na tych obozach są odbiciem Polski i polskości. A Polska pije. Ja wiem, że Małgorzata Halber nienawidzi, gdy tak się mówi ale fakt pozostaje faktem: Polki i Polacy piją dużo, przy każdej okazji i w sposób niezdrowy. Możemy udawać, że się nam to nie podoba – ale tak jest.

2. Wykładowcy piją ze studentami.

Tak, choć nie wszyscy. To już zależy od atmosfery w danej jednostce uczelni oraz od osobistych preferencji danej osoby. Bez wątpienia jednak zdarza się nagminnie, że osoby zatrudnione na uczelni, które przybywają na obóz zerowy (dodajmy: w roli gościa a nie „opiekuna” czy „organizatora”!) czasem piją z uczestniczkami i uczestnikami. W ten sposób przełamać chcą naturalny dystans na linii wykładający-studiujący ale też i po prostu miło spędzić czas i poznać ludzi.

3. Samorząd studencki pije z osobami uczestniczącymi.

Tak. Na marginesie dodam, że samorząd studencki, to WSZYSCY studenci jednostki – ale jak mniemam, w tym przypadku chodzi o władze samorządowe, czyli Zarząd Samorządu Studentów jednostki. Tak, piją. Po pierwsze: dlatego, że są dorosłymi ludźmi i mogą. A po drugie: dlatego, że tak rozumieją integrację z nowymi osobami. Przy wódce najłatwiej. To właśnie samorząd studencki odpowiada za organizację całego obozu zerowego i to on ustala reguły.

4. Nowi studenci czasem bawią się w głupie zabawy.

Czasem, naprawdę. To już zależy jednak od tego, o jakiej jednostce UW mówimy. Są wydziały i instytuty na tyle wrażliwe np. na równość płci, że opisywana zabawa w „erotyczne jedzenie banana” po prostu by nie przeszła. Nadal jednak są one nieliczną grupą i rzeczywiście, niewybredne zabawy pojawiają się – tak jak dzieje się często, gdy obecny jest alkohol.

5. Niewiele na obozach zerowych jest programu merytorycznego.

Zazwyczaj to nieprawda. Oczywiście, że integracja nieformalna jest bardzo ważna ale jednak każdy samorząd studencki stara się przygotować na obozie zadania, spotkania i rozmowy, które pomagają nowym osobom zrozumieć studia, poznać UW, jednostkę oraz przynajmniej część zasad. Jasne, różne jednostki różnie sobie z tym radzą – tak jak jedne władze samorządowe są lepsze organizacyjnie, a inne – gorsze.

Czy na obozie powinien być alkohol i zabawa?

Fot. warszawa.naszemiasto.pl
Fot. warszawa.naszemiasto.pl

Najpierw od strony formalnej: nie ma przeciwwskazań, pod warunkiem, że alkohol nie jest finansowany z pieniędzy publicznych. Wyjazdy na obóz zerowe właściwie ZAWSZE dofinansowane są z budżetu Samorządu Studentów UW. Tym niemniej – także ZAWSZE dopłacać muszą do niego osoby uczestniczące. Ważne w tym zakresie jest wyraźne rozdzielenie na co przeznaczane są konkretne pieniądze. Dofinansowanie z pieniędzy samorządowych nie powinno być wydawane na alkohol. Chodzi o ustawę o wychowaniu w trzeźwości. Dlatego też wszelkie alkohole, które kupuje się na UW – np. przy okazji spotkań świątecznych czy rautów – są obarczone specjalnymi obostrzeniami.

Umówmy się: upijanie się na umór nie jest najwłaściwszą metodą integracji. Jasne, w pewnym zakresie spełnia to zadanie ale jednak… no sami czujemy, że to nie o to chodzi.

Nie wiem jednak, czy istnieje jakakolwiek metoda, która mogłaby zapobiec takiemu zachowaniu. Mówimy jednak o wzorcach kulturowych świętowania, poznawania się i integrowania, które są dużo większym problemem aniżeli jakiś tam wyjazd. Mówimy tutaj o głęboko zakorzenionych w „polskości” zwyczajach i przekonaniach.

Podobnie jak niewybredne zabawy o podtekście seksualnym. Wiemy doskonale, że co do zasady: panuje przyzwolenie na tego typu „niewinne” zachowania. Wiemy też z drugiej strony, jak destrukcyjne są tego typu zabawy i jak utrwalają seksizm i uprzedmiotowienie. Ale znów: problem jest dużo większy i poważniejszy, niż tylko studenckie zabawy na obozie zerowym.

No i na koniec: czy wykładowcy powinni w tym wszystkim uczestniczyć? I tutaj mam mieszane uczucia. Bo to trochę jest tak, że jednak współczesna akademia chce rozbijać hierarchiczne struktury o korzeniach feudalnych. Chodzi o to, żeby jednak zbliżać do siebie Mistrza i Ucznia i czynić z nich partnerów. Mogę sobie wyobrazić, że część wykładowców tak właśnie rozumie swoje pojawianie się na obozach zerowych. Nie wiem jednak, czy to jest najlepsza metoda i czy skutki uboczne nie przewyższają pozytywnych efektów takich działań.

Co więc można zrobić?

Edukować. Niestety, tylko tyle. To studenci – władze samorządów studenckich – przygotowują obozy. To te osoby muszą mieć świadomość tego, jak właściwie zorganizować obóz zerowy. Może wartoby przygotować dla nich szkolenie – opowiedzieć i szczerze przedyskutować stawianie barier, znaczenie pewnych zachowań oraz skutki dopuszczania do niektórych wydarzeń. Ja wiem, że to naiwna wizja ale jedyna, jaka przychodzi mi na myśl.

Najgorszym, co możnaby zrobić jest próba administracyjnej reakcji na takie praktyki. Nikomu nie uda się być na każdym obozie zerowym (ile ich jest na UW? 40? 50?) i nikomu nie uda się przypilnować każdej osoby. Wiadomo: jak ktoś chce się napić, to się napije. 

Pozostaje mieć nadzieję, że list studentki dziennikarstwa wywoła jakąkolwiek reakcję w środowisku studenckim Warszawy i nie tylko.

Wypowiedz się! Skomentuj!